wtorek, 14 kwietnia 2015

EFTA – alternatywa dla Polski?

Realizacja planu Międzymorza jest niemożliwa w warunkach naszego członkostwa w zdominowanej przez Niemcy Unii Europejskiej.

I. Mitteleuropa wciąż aktualna

Jeżeli aspirujemy do budowania pozycji Polski na arenie międzynarodowej, jako państwa silnego, podmiotowego, zdolnego do prowadzenia samodzielnej polityki, a z czasem, może nawet regionalnego mocarstwa, musimy uzmysłowić sobie jedno – taka wizja stoi w fundamentalnej sprzeczności z interesami Niemiec, które realizują obecnie zmodyfikowaną wersję projektu Mitteleuropy. Projekt ów zakłada niemiecką dominację w regionie Europy Środkowo-Wschodniej – głównie gospodarczą i polityczną, ale też i militarną. Marionetkowe państwa regionu, wszechstronnie uzależnione od Niemiec, nie byłyby w stanie prowadzić jakiejkolwiek niezależnej egzystencji, stanowiąc zaplecze ekonomiczne dla niemieckiego mocarstwa. Krótko mówiąc, mielibyśmy do czynienia z koloniami, tyle że położonymi wygodnie, tuż pod bokiem.

Oczywiście, koncepcja ta realizowana jest dziś nieco innymi środkami, niż sto lat temu – wówczas usiłowano ją przeforsować za pomocą wojny, teraz stosuje się metody bardziej miękkie, jednak i od tej pokojowej ścieżki ku Mitteleuropie stosuje się wyjątki. Takim wyjątkiem jest wojna na Ukrainie, coraz bardziej bowiem skłaniam się ku przekonaniu, że jest to toczony rękoma Ukraińców i „zielonych ludzików” wydelegowanych z rosyjskiej armii konflikt na linii Berlin – Moskwa o zasięg stref wpływów. Innymi słowy, Niemcy walczą o wschodnią granicę Mitteleuropy, co ma zresztą swoje historyczne korzenie, jeśli przypomnimy sobie końcówkę I Wojny Światowej i traktat w Brześciu z 9 lutego 1918 roku zawarty m.in. pomiędzy Cesarstwem Niemieckim a Ukraińską Republiką Ludową, ustanawiający pierwsze państwo ukraińskie. Z tej perspektywy nie dziwi bezceremonialne odstawienie na bok przez cesarzową Angelę unijnych instytucji i w praktyce samodzielne układanie się z Putinem co do przyszłości Kijowa.

II. Pod skrzydłami hegemona

Obecna sytuacja jest poniekąd paradoksalna. Europejska integracja, która w założeniu miała powstrzymywać Niemcy przed powrotem na wielkomocarstwową drogę, stała się w miarę upływu lat i kolejnych form przybieranych przez Unię Europejską, doskonałym narzędziem niemieckiej hegemonizacji kontynentu. Początkowa dominacja gospodarcza została uzupełniona kierownictwem politycznym Niemiec, które najwyraźniej zaznacza się od czasu kryzysu strefy euro, kiedy to Niemcy ustami Sikorskiego zostały wezwane, by wzięły odpowiedzialność za Europę, czyli mówiąc wprost – przestały się samoograniczać. I Niemcy skwapliwie ów nieformalny mandat wykorzystały, oglądając się na unijne struktury tylko o tyle, o ile służą one ich interesom i oskarżając wszystkich kontestatorów takowego stanu rzeczy o brak europejskiej solidarności. Warto nadmienić, że wprowadzenie euro dało kosmiczny impuls rozwojowy niemieckiej gospodarce, napędzając produkcję i eksport, głównie kosztem słabszych gospodarek europejskich dla których wspólna waluta stała się w znaczniej mierze przyczyną stagnacji. To samo, co dla Niemiec działa prorozwojowo i stymuluje eksport, dla wielu innych krajów staje się hamulcem ręcznym, ograniczającym wzrost i poniekąd zmuszającym je do importu niemieckich towarów – jeśli trzeba, to na kredyt udzielony przez niemieckie instytucje finansowe. Czym to się kończy, widzieliśmy na przykładzie Grecji. Niegdyś opisując ekonomiczne realia kontynentu mówiło się, że Europa jest „strefą Deutsche Mark”, dziś powiedzieć można, że jest „strefą Deutsche Euro”. Tak oto wspólna waluta staje się instrumentem mocarstwowej supremacji.

Gospodarcze i polityczne kierownictwo może zostać wkrótce wzmocnione o trzeci filar, czyli europejskie siły zbrojne, który to postulat odgrzał niedawno na niemieckie zamówienie przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker. Entuzjazm z jakim propozycja została podchwycona w niemieckich kręgach politycznych mówi sam za siebie. Posypały się głosy, że armia jako atrybut państwa narodowego jest przeżytkiem (Norbert Roettgen, szef komisji spraw zagranicznych Bundestagu); że nie należy czekać na zgodę wszystkich 28 państw UE, lecz rozpocząć militarną integrację między poszczególnymi krajami (Hans-Peter Bartels z SPD, ekspert natowskiego zespołu opracowującego strategię „More Union in European Defence"); zaś inspektor wojsk lądowych Bundeswehry, generał Bruno Kasdorf uznał, że wymiana batalionów między Polską a Niemcami może stanowić zalążek europejskich sił zbrojnych. Toteż, może się wkrótce okazać, że do „ strefy Deutsche Euro” dołączy również obszar kontrolowany przez „euro-bundeswehrę”, co nawiasem mówiąc, również jest zgodne z założeniami Mitteleuropy, przewidującymi w państwach satelickich istnienie sił zbrojnych dopełniających potencjał niemieckiej metropolii.

III. Mitteleuropa czy Międzymorze?

Jak wynika z powyższego, Mitteleuropa jest częścią szerszej polityki niemieckiej dominacji. A gdzie jest w tym wszystkim Polska? Cóż, bilans naszej obecności w UE pod coraz bardziej ścisłym niemieckim protektoratem staje się powoli dość dyskusyjny. Według MSZ łączne korzyści z naszej przynależności do Unii zwiększają PKB o 0,7% rocznie. Z kolei, jak wyliczył Bartłomiej Radziejowski na łamach internetowego pisma „Nowa Konfederacja”, z Polski wyprowadza się rocznie od kilku do kilkunastu miliardów dolarów, zaś w samym 2013 roku wytransferowano z Polski dochody z inwestycji na sumę 82 mld zł, czyli 5% PKB. Do tego dodajmy systematyczne „wygaszanie” konkurencyjnych wobec Niemiec gałęzi przemysłu, traktowanie Polski jako rynku zbytu (25-30% naszych obrotów to wymiana towarowa z Niemcami) oraz rezerwuaru taniej siły roboczej – i otrzymamy obraz kraju kolonialnego. Wymienione tu uwarunkowania dopełnia rezygnacja z prowadzenia samodzielnej polityki pod wyraźnym naciskiem berlińskiej „centrali”.

Elity patriotyczne postulują powrót Polski do roli regionalnego zawodnika wagi ciężkiej i w tym kontekście wysuwane są propozycje powrotu do programu Międzymorza, łączącego nasz region, obecnie rozczłonkowany na słabe i podatne na obce wpływy kraje, w silny organizm zdolny przeciwstawić się zakusom zarówno Berlina jak i Moskwy. Owszem, jest to kierunek „słuszny i na czasie”, połączenie potencjałów państw od Bałtyku po Morze Czarne, a być może i Adriatyk, niewątpliwie dałoby efekt synergii. Należy sobie jednak jasno powiedzieć, że nie da się zbudować żadnego Międzymorza pod czyjąkolwiek zewnętrzną kuratelą – nikomu z „wielkich” nie jest ono na rękę. Rosja i Niemcy utraciłyby w ogromnym stopniu zdolność manewru polegającą na handlowaniu między sobą zakresem stref wpływów, wątpię również, czy Waszyngton byłby zadowolony mając w regionie taki twór zamiast luźnej grupy sojuszników, których atlantyckie awanse może rozgrywać wedle aktualnego zapotrzebowania. A już z całą pewnością realizacja koncepcji Międzymorza nie jest możliwa w warunkach urzeczywistniającej się Mitteleuropy i hegemonii Berlina. Te dwa kierunki znajdują się z oczywistych względów w fundamentalnym konflikcie.

Wniosek nasuwa się jeden – realizacja planu Międzymorza jest niemożliwa w warunkach naszego członkostwa w zdominowanej przez Niemcy Unii Europejskiej. Należy więc opracować strategię stopniowego „wygaszania” naszej obecności w UE. Musi być to scenariusz wyważony, bez czczej demagogii, rozpatrujący na każdym etapie wszystkie „za” i „przeciw”, bo gra idzie tu o przetrwanie. Wszak członkostwo, poza wszystkim innym, miało dla nas stanowić polisę ubezpieczeniową.

I tu pojawia się wspomniana w tytule EFTA, czyli Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu. W tej chwili należą do niego cztery kraje – Norwegia, Szwajcaria, Liechtenstein oraz Islandia. EFTA od 1977 współtworzy wspólnie z EWG, protoplastą UE, Europejski Obszar Gospodarczy. A zatem, zmieniając Unię na EFTA, zachowalibyśmy korzyści płynące z wymiany handlowej, pozbywając się za to całej brukselskiej, sterowanej z Berlina polityczno-urzędniczo-ideologicznej „czapy” wraz z dyrektywami, nakazami, zakazami, polityką klimatyczną itd. Od strony militarnej, pozostalibyśmy członkiem NATO, co jest warunkiem koniecznym w obliczu rosyjskiego imperializmu, nie możemy zapominać w którym miejscu mapy się znajdujemy. Oczywiście, utracilibyśmy euro-fundusze, jednak najtłustsze lata i tak za chwilę miną, poza tym warto pokusić się o kompleksową analizę ich rzeczywistego wpływu na naszą gospodarkę. Zyskalibyśmy za to większą swobodę kreowania własnej polityki i z pewnością bylibyśmy obserwowani przez inne kraje regionu, dla których powodzenie tego eksperymentu mogłoby stanowić wzór do naśladowania. Idealnym wyjściem byłoby opuszczenie UE w większej grupie – choćby z krajami nadbałtyckimi, które już oglądają się na Skandynawię, a Litwa kupuje norweski gaz. Ryzykowne? Bardzo, lecz jeśli chcemy pozycji lidera, jeśli Międzymorze ma oblec się w ciało, a nie pozostać czczą gadaniną dla poprawienia sobie samopoczucia, na coś trzeba się zdecydować. Albo Międzymorze, albo kolonizacja, innej drogi nie ma.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/euro-bundeswehra-niemiecka-hegemonia-w-europie#.VS1SC_BvAmw

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 12-13 (30.03-12.04.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz