piątek, 26 czerwca 2015

A co, jeśli Niemcy powiedzą „nie”?

Lepiej nie poruszać kontrowersyjnych spraw, bo jeszcze Niemcy się nie zgodzą – i co wtedy?

„Minister nowego prezydenta pręży muskuły. A co, jeśli Niemcy powiedzą »nie«? - taką zajawką na stronach „Wyborczej” opatrzony jest felieton Bartosza T. Wielińskiego dotyczący postulatu Krzysztofa Szczerskiego sformułowanego w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, że nasza polityka względem Niemiec powinna ulec pewnemu przewartościowaniu. Generalnie, wypowiedź przyszłego ministra w kancelarii Andrzeja Dudy można sprowadzić do oczywistej konstatacji, iż w ostatnich latach stosunki polsko-niemieckie były rażąco niesymetryczne i polegały zasadniczo na podżyrowywaniu polityki Berlina przy jednoczesnym unikaniu jakichkolwiek kwestii spornych. A kwestie te istnieją jak najbardziej realnie i w tym kontekście Szczerski wymienia takie sprawy jak przestrzeganie praw Polaków w Niemczech, poszerzenie „formatu normandzkiego” o Polskę, blokowanie przez Berlin powstania u nas baz NATO oraz potrzebę uwzględnienia w polityce klimatycznej i energetycznej specyfiki naszej bazy surowcowej – czyli węgla. Wydawałoby się, nic nadzwyczajnego – ot, jest kilka problemów do rozwiązania i prezydencki minister zapowiedział ich podjęcie. Zwróćmy ponadto uwagę, że nie ma tu uderzenia w żadne radykalne tony. Polska nie dąży do konfliktu z sąsiadem, co więcej – Szczerski zapowiada, że prawdopodobnie Andrzej Duda ze swoją pierwszą wizytą uda się do Berlina, co wydaje się logiczne, bo z powyższego wynika, iż jest o czym rozmawiać.

Ale nawet te wyważone zapowiedzi wywołują u publicysty „Wyborczej” nerwowy dygot. Zresztą, nie zaprzątałbym tym Państwa uwagi, gdyby nie fakt, że mamy tu do czynienia z bardzo charakterystycznym dla elit III RP i jej mediów przejawem neokolonialnej mentalności. Tym, którzy nie śledzą aktywności Bartosza T. Wielińskiego śpieszę donieść, iż dziennikarz ten – były korespondent „GW” w Berlinie – w niemal wszystkich sprawach spornych konsekwentnie stawał po stronie Niemiec, włącznie z kłamliwym usprawiedliwianiem używania w niemieckich mediach terminu „polskie obozy koncentracyjne” (jakoby chodziło jedynie o „geograficzną lokalizację”), bagatelizowaniem wymowy filmu „Nasze matki, nasi ojcowie”, czy wybielaniem germanizacyjnej działalności Jugendamtów w stosunku do dzieci z mieszanych małżeństw. Krótko mówiąc – wszystko co płynie zza Odry jest w prezentowanej przezeń optyce z zasady bardziej wartościowe i nam pozostaje jedynie dostosowywanie się do oczekiwań Berlina. Podobnie i w przywoływanym tu artykule – lepiej nie poruszać kontrowersyjnych spraw, bo jeszcze Niemcy się nie zgodzą – i co wtedy?

Jak się okazuje, sformułowana przez zmarłego niedawno Władysława Bartoszewskiego doktryna „brzydkiej, nieposażnej panny na wydaniu” wciąż stanowi myślowy dogmat, w imię którego powinniśmy zrezygnować z jakiegokolwiek upodmiotowienia Polski na arenie międzynarodowej, gdyż może to skutkować pomrukami niezadowolenia ze strony naszych „strategicznych partnerów”. Wedle tego podejścia tragedią jest nieprzychylny artykuł w niemieckiej prasie, karykatura prezydenta w jakiejś gazetce to „ośmieszenie” Polski, zaś nieprzychylne sygnały ze świata niemieckiej polityki jawią się jako geopolityczna katastrofa. Ten kompleks parweniusza zaszczepiany był przez ostatnie 25 lat Polakom, którym kazano ekscytować się poklepywaniem po plecach przez niemieckich kanclerzy naszych, pożal się Boże, przywódców, czerpać dumę z wręczanych polskim politykom zagranicznych nagród i medali, zaś okazjonalne przemówienie Bartoszewskiego w Bundestagu miało być szczytem dyplomatycznego sukcesu. Pytanie, jaką cenę płaci nasz kraj za owe błyskotki, oraz co realnie dla nas z tego wszystkiego wynika – wzbronione. Pozostawanie w „głównym nurcie” ma nas satysfakcjonować samo w sobie.

Tymczasem, mamy problem z niesymetrycznym statusem polskiej mniejszości w Niemczech, które notorycznie uchylają się od spełnienia postanowień polsko-niemieckiego traktatu o dobrym sąsiedztwie z 1991 roku, forsowana przez Niemcy polityka klimatyczna grozi „wygaszeniem” polskiego górnictwa, zaś sprzeciw wobec NATO-wskich baz jest celową grą na ograniczanie naszego znaczenia w ramach Sojuszu i swoistym serwitutem na rzecz obecnych i przyszłych stosunków z Rosją dokonanym naszym kosztem. Typowe, że dla Wielińskiego Berlin jedynie „skąpi pieniędzy” na naukę polskiego w szkołach (my na naukę niemieckiego jakoś „nie skąpimy”), Ewa Kopacz w kwestii klimatu wynegocjowała „dobry kompromis”, poszerzenie „formatu normandzkiego” nie ma sensu dopóki na Ukrainie trwa „rozejm” (jaki rozejm?!), zaś ekwiwalentem baz NATO ma być symboliczna „stała, rotacyjna obecność” amerykańskich jednostek realizowana obecnie. Wszystko co ponadto - to niepotrzebna „eskalacja żądań” i „prężenie muskułów”.

Doprawdy, warto czasem wczytać się w tego rodzaju głosy. Choćby po to, by docenić zmianę jaka ma szansę się dokonać w naszej pozycji międzynarodowej dzięki niedawnym - i mam nadzieję, że również jesiennym - wyborom.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 25 (19-25.06.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz