sobota, 27 lutego 2010

Hotelarki…


… czyli, z życia młodych, kształcących się, z małych ośrodków…

Oto anegdotka:

Miejsce akcji – pekaes, a w nim, pragnące zdobyć wykształcenie studentki zaoczne pierwszego roku hotelarstwa. Spragnione wiedzy dziewoje podążają z małego miasteczka do jednego z większych ośrodków akademickich w naszym kraju (swoją drogą, jakież to symboliczne – awans społeczny, pęd do wiedzy i te sprawy…).

Rzeczone studentki omawiają niedawny egzamin z geografii, który był ponoć „bardzo trudny” – ale zdały - do przodu! Następnie, przechodzą do tematu praktyk, które to praktyki mają odbyć „gdzieś w Sudetach”.

Tu atmosfera nieco się zagęszcza, albowiem mimo zdanego pomyślnie egzaminu z geografii, adeptki arcytrudnej sztuki hotelarstwa za chińczyka ludowego nie mogą dociec, gdzie owe Sudety leżą. Koniec końców, po wymienieniu się posiadanym zasobem wiedzy, wspólnymi siłami ustalają, iż Sudety leżą, cytuję, „gdzieś między Krakowem a Opolem”.

Ale to jeszcze nic. Okolica krakowsko – opolska jakoś naszym bohaterkom nie leży. Okolica krakowsko – opolska trąci im parafiańszczyzną. Panny studentki mają zdecydowanie wyższe aspiracje niż krakowsko – opolskie Sudety.

(Swoją drogą, szkoda, że Sudety nie są położone tam, gdzie umiejscowiły je bohaterki niniejszej opowieści – jako Mazowszanin i amator górskich włóczęg, miałbym bliżej…).

Jest jednak pocieszenie. Otóż, gdy odcierpią już pierwszoroczne, sudeckie katorgi (nie można by takich posłać „na uran” – do Kowar, chociażby?), na drugim roku będą miały praktyki w Bratysławie.

Oooo… Bratysława… tu już młodym, kształcącym się itd. zapachniało Światem. Wielkim Światem. Ale, jedna z uczestniczek debaty postanawia zepsuć pogodny nastrój, stawiając fundamentalne pytanie: - A którego kraju stolicą jest Bratysława?

Wstępną teorię, wysnutą naprędce przez koleżankę, jakoby Bratysława leżała gdzieś w Polsce (argumentacja – bo nazwa brzmi, tak jakoś po polsku), uczone gremium odrzuciło. To musi być gdzieś za granicą. Krakowsko – opolsko – sudeckim targiem stanęło na tym, że Bratysława położona jest „gdzieś na wschodzie”.

Po ustaleniu, że Bratysława leży „na wschodzie”, przyszłym hotelarkom zrzedły minki. Wschód im nie imponuje. Jakoś tak… nie teges…

Ostatecznie, nie zdołały umiejscowić Bratysławy w konkretnym kraju, ale – zawsze to jakaś pociecha – postanowiły sprawdzić w internecie. Przy słowie „internet” zapachniało kadzidłem i atmosferą ogólnej wzniosłości. Z podobnym nabożeństwem starożytni Grecy zapewne udawali się do świątyni delfickiego Apollina, by wysłuchać wróżb Pytii…

Wreszcie, jedna z przyszłych hotelarek westchnęła, uwalniając w owym westchnieniu najgłębsze pragnienia swego jestestwa: - Bo wiecie… ja to bym chciała pojechać gdzieś na Zachód. Do Grecji… albo do Hiszpanii…

Myślicie, że bajeruję? Że podbarwiam?

A gdzie tam.

***

Dobra, było do śmiechu, teraz będzie ponuro.

Zwróćmy uwagę, że w pogwarkach przyszłych hotelarek pobrzmiewa jeden tęskny element: wyrwać się stąd! Dokądkolwiek. Ta nieszczęsna Grecja, czy Hiszpania z końcówki anegdoty, utożsamiana jest z Zachodem nie w sensie geograficznym, lecz bytowym – tam, gdzie jest cieplej i lepiej. Na takiej samej zasadzie, gdy doszły do wniosku, że Bratysława leży na wschodzie (choć nie leży), uznały, że jest tam taki sam syf jak u nas, tylko pewnie zimniej…

Po dwudziestu latach Polski „wolnej, demokratycznej itd.…”, nawet takie nieświadome niczego „hotelarki” mają tylko jedno, instynktowne marzenie: spierdalać stąd jak najdalej.

Istny krzyk rozpaczy.

Skolaryzacja.

Zastanówmy się:

Te panny mają maturę. Inaczej nie dostałyby się na studia – nawet na zaoczne hotelarstwo.

Jeśli skończą „ścieżkę edukacyjną” (a wszystko wskazuje na to, że skończą – bo płacą), będą miały licencjat, albo nawet magisterkę. Może dowiedzą się, gdzie leżą Sudety, a gdzie Bratysława. A może nawet - kto wie - uświadomią sobie, że Grecja w stosunku do Polski leży na południu, Hiszpania zaś na południowym zachodzie…

Śmiem sądzić, że owe studentki nie są jakimś patologicznym przypadkiem zbiorowego matołectwa. To typowy, osobowy produkt naszego systemu edukacji. W miarę pogłębiania reform, zapewne będzie takich „osobowych produktów” przybywać.

Chlubimy się wzrostem wskaźnika „skolaryzacji”. Doprawdy, mamy się czym chlubić.

Reformy.

Kolejne reformy edukacji nastawione były, z tego co pamiętam, na „odejście od zbędnej, encyklopedycznej wiedzy”. W zamian za to uczniowie mieli posiąść „umiejętność samodzielnego zdobywania informacji”, czy jakoś tak. W efekcie „zbędną wiedzą” okazała się znajomość stolic i nazw sąsiednich krajów, tudzież umiejętność określania stron świata na mapie, zaś „samodzielne zdobywanie informacji” sprowadziło się do umiejętności obsługiwania gooogla.

Niech żyje „Polska cyfrowa” i „społeczeństwo informatyczne”.

Spytam się tylko:

- A co, gdy studentkom hotelarstwa w jednym z pierwszych odnośników wyskoczy, że Bratysława jest stolicą Burkina Faso? Albo Hondurasu? Będzie winny „zły internet”?

Zresztą, co tam – grunt, że młodzież się kształci i ma aspiracje. „Skolaryzacja” nam wzrasta, niczym zielone badylki na wiosnę.

Osobowy produkt systemu edukacji.

Dla jasności - nie chcę się pastwić nad Bogu ducha winnymi dziewczętami. Opisane na wstępie „hotelarki” są, w gruncie rzeczy, przypadkowym wykwitem kolejnych, robionych zachodnią modą, edukacyjnych „reform”. Ot, niezamierzony efekt szlachetnych zamiarów kolejnych reformatorów, które to zamiary starły się z naturalnym oporem biurokratycznej materii, tudzież „ciała pedagogicznego”. „Ciała pedagogicznego”, dodajmy, od dziesięcioleci poddawanego negatywnej selekcji do zawodu.

Wyszło, co wyszło.

Brnięcie w ten model edukacyjny, posyłanie do szkół coraz młodszych roczników (sześciolatków), tylko po to, by wypuścić na rynek o rok wcześniej płatników przymusowych, państwowych haraczy (podatników, ZUSowiczów, KRUSowiczów), przy świadomości, że wyrzuca się, rok po roku, w przestrzeń publiczną, z przeproszeniem, hordy cymbałów, zakrawa na świadomy sabotaż.

A może w ministerialnych gabinetach nie zdają sobie z tego sprawy? Może w sprawozdawczości wszystko wygląda pięknie? Tylu a tylu magistrów przybyło… wskaźniki rosną… Sukces! Mamy coraz więcej osobowych produktów systemu edukacji!

Ciemną masą łatwiej rządzić?

Bronię się jak mogę przed myślą, że jacyś macherzy chłodnym okiem ocenili, iż:

- skoro okazało się, że wskutek wieloletnich zaniedbań, skorelowanych z nieprzemyślanymi reformami…

- …osobowe produkty systemu edukacji są ciemne jak tabaka w rogu…

- …to w sumie eksperyment się powiódł, gdyż…

- …tak, czy siak - ciemną masą łatwiej rządzić.

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz