piątek, 11 marca 2011

O liberalizmach


Dedykowane Triariusowi.



I. Tygrysowe wzburzenie.


Pod moim postem „Oligarchowie kontra klasa średnia”, w którym pozwoliłem sobie odróżnić liberalizm gospodarczy w klasycznym rozumieniu od współczesnego łże-liberalizmu, zacny współbloger Triarius raczył zamieścić komentarze w których zauważył, że „łże-liberalizm - to po prostu realny liberalizm, jedyny, jaki istnieje. Wszystkie inne żyją wyłącznie w mózgach różnych mających zaburzenia kontaktu ze światem świrów”, zaś na moje zapytanie czy Adama Smitha również zaliczyłby do „świrów” odparł, iż „do oświeceniowych mędrków raczej”, następnie zaś poddał w wątpliwość czy aby Adam Smith był liberałem, całość zaś zakończył mocnym przytupem, sugerując jakobym z niewidzialnej ręki rynku robił „religię”, „albo jakąś pieprzoną utopię”, podczas gdy „liberalizm (...) to połowa drogi do komunizmu". Starałem się dość wiernie oddać argumentację Triariusa – pełne komentarze TU i TU.


Ponieważ sprawia mi przykrość patrzenie jak niepospolity skądinąd umysł zasnuwa mgła zacietrzewienia, pozwalam sobie na szerszą polemikę w osobnej notce, licząc na zrozumienie.


II. Błąd uogólnienia.


Otóż sądzę, że podstawowy błąd popełniany przez Triariusa (i nie tylko przez niego, zjawisko jest szersze) to sprowadzenie intelektualnego dorobku Oświecenia wyłącznie do Francji oraz różnych Wolterów i Diderotów, tudzież postrzeganie dorobku epoki przez ich pryzmat. Tymczasem Oświecenie anglosaskie to zupełnie inna para kaloszy, a liberalizm Adama Smitha to coś zgoła innego niż utopijne gdakanie Rousseau czy encyklopedystów. Najogólniej rzecz ujmując różnica jest taka, jak między spekulatywnym bujaniem w obłokach i gilotynowaniem każdego, kto nie podziela wyklutej z owego bujania ideologii, a skrzętnym opisem rzeczywistości i wyciąganiem z tejże rzeczywistości wniosków.


Kolejny błąd, to utożsamienie z liberalizmem obecnego antycywilizacyjnego porządku dominującego w krajach i ponadnarodowych strukturach Zachodu tak w sferze materialnej, jak i duchowej – tu odsyłam do mego cyklu o Antycywilizacji Postępu (TU, TU i TU). Innymi słowy, to tak jakby nazwać kurę kaczką, tylko dlatego że możni tego świata dla własnych celów umówili się by wrzeszczeć „kaczka !”.


III. Od liberalizmu do socjalizmu.


Tymczasem, smithowska pochwała przedsiębiorczości, wsparta surową protestancką moralnością i etyką pracy (przepraszam za ten kuchenny weberyzm, ale tak lepiej dla czytelności wywodu) oraz „Teorią uczuć moralnych” bazującą na pojęciu współodczuwania, legła u podstaw gospodarczej potęgi Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Samo eksploatowanie kolonii (Wielka Brytania), czy podbitej połaci kontynentu (Stany Zjednoczone) nic by nie dało, gdyby nie fundamentalna, wynikła z obserwacji koncepcja, że u źródeł bogactwa narodów leży nie zgromadzona ilość kruszców, zboża, ziemi - lecz praca. Odmiennej koncepcji hołdowały choćby Hiszpania (złoto) czy Rosja (ziemia). Różnice widać gołym okiem.


No dobrze, ale jak uczył dziadek Arystoteles, ustroje polityczne wynaturzają się, a ja pozwolę od siebie dodać, iż podobna kolej rzeczy dotyka systemy ekonomiczne. W przypadku liberalizmu gospodarczego początek końca to liberalizm socjalny Johna Stuarta Milla, który podmiotem wolności, również gospodarczej, w miejsce jednostki uczynił zbiorowość, społeczeństwo. Ta koncepcja liberalizmu dotarła do Stanów Zjednoczonych, które do tej pory praktykowały zdroworozsądkowy liberalizm opisany przez Adama Smitha nie wiedząc, że mówią prozą. Z pojęciem liberalizmu zetknięto się za oceanem na szeroką skalę za sprawą J.S. Milla właśnie, stąd w Stanach Zjednoczonych „liberał” oznacza lewicowca, czy wręcz lewaka a zwolennik liberalizmu w typie smithowskim to „konserwatysta”.


Później pojawiła się doktryna ekonomiczna Johna Maynarda Keynesa która, będąc reakcją na Wielki Kryzys, legła u podstaw rooseveltowskiego New Dealu z tym całym interwencjonizmem, stymulowaniem popytu przez państwowe inwestycje i lekceważeniem deficytu. Bang! - tu wracamy do naturalnego konfliktu między magnatami a średnią szlachtą, który zarysowałem w przywołanej na wstępie notce „Oligarchowie kontra klasa średnia”, a której fragmenty tak wzburzyły Triariusa. Biznesowa magnateria wyczuła w koncepcji Keynesa swą szansę, bo skoro państwo ma być „aktywne” to przecież nie powierzy realizowania swej aktywności rzeszy drobnych i średnich przedsiębiorców, tylko właśnie magnatom, bo duży może więcej.


To sprzężenie interesów magnaterii i sterroryzowanej kryzysem klasy politycznej legło u źródeł systemu gospodarczego w którym obecnie żyjemy. Dalej już poszło, tym bardziej, że Europa kontynentalna też nigdy nie była od tego. Ironią historii jest, że quasi-socjalistyczna koncepcja Keynesa, powstała jako sprzeciw wobec smithowskiego liberalizmu, dziś nazywana jest „liberalizmem” właśnie, zaś protestujący przeciw niej „antyglobaliści” uważają, że skoro socjalistyczny „liberalizm” się nie sprawdził, to receptą powinno być... więcej socjalizmu, więcej kontroli itd. (vide – postulat globalnego podatku od przepływu kapitałów).


IV. Miedzy neototalitaryzmem a liberalizmem.


Jak widać z powyższego, termin „liberalizm”, to taki kąsek, który wyrywają sobie z gardeł najróżniejsze grupy, podkładając pod to pojęcie wzajemnie wykluczające się treści i twierdząc, że moja definicja jest „najmojsza”. Obecnie górą są bękarty poczęte z mariażu francuskich oświeceniowych mędrków, liberalizmu socjalnego J. S. Milla i doktryny ekonomicznej Keynesa, zaczadzone dodatkowo sowietyzmem i rewoltą kontrkulturową „pokolenia ‘68”. Oczywiste jest, że tak rozumiany „liberalizm”, to „połowa drogi do komunizmu”, bez dwóch zdań. Za sprawą tych bękartów słowo „liberalizm” przeżuwane jest przez porządnych ludzi z niesmakiem, zaś określenie „liberał” robi za standardową obelgę w polityczno-ideologicznych naparzankach. Tyle, że ten „liberalizm” to tak naprawdę neototalitarna opresja i zniewolenie – na każdym poziomie, tak ekonomicznym jak i duchowym, zatem ja pozwalam sobie tę toksyczną mutację określać mianem „łże-liberalizmu”. To „jawny bądź zakamuflowany totalitaryzm” podszywający się pod wolność.


Prawdziwy liberalizm natomiast, mający na uwadze dobro ludzi a nie „ludu”, określany niekiedy mianem liberalizmu konserwatywnego (wolność gospodarcza plus konserwatyzm światopoglądowy), to nic innego jak powrót do Adama Smitha – premiowania pracy i przedsiębiorczości obywateli (przy czym Smith „niewidzialną rękę rynku” nie tyle „odkrył”, jak kąśliwie stwierdził Triarius, ile po prostu opisał). Rolą państwa w owym „premiowaniu” jest (poza budową infrastruktury) zapewnienie równych warunków – takich samych obciążeń fiskalnych (w miarę możności niskich), sprawnego sądownictwa oliwiącego obrót gospodarczy, zlikwidowanie przeróżnych żerowisk na styku władza-biznes, słowem: ukrócenie kleptokratycznych mechanizmów blokujących rozwój klasy średniej - podstawy każdego zdrowego państwa i narodu.


Moim zdaniem jest to podejście godne, słuszne i zbawienne. I tak, to jest właśnie liberalizm.


Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz