wtorek, 13 grudnia 2011

Trzydziesty Trzynasty



Dziś, gdy mija trzydziesta rocznica wypowiedzenia wojny polsko-jaruzelskiej, stwierdzić należy, iż owa wojna bynajmniej się nie skończyła.


I. Kremlowski namiestnik

Mamy kolejną rocznicę wprowadzenia stanu wojennego zroszoną potokiem cynizmu, wydalonym przez chwiejącego się nad grobem czerwonego starca. Tym razem cynizm ów przybrał formę listu, w którym sowiecki generał w polskim mundurze na jednym oddechu przeprasza i stwierdza, że po raz drugi zrobiłby to samo.

Nie wątpię, że zrobiłby. Cała jego biografia, tak klarownie przedstawiona chociażby w filmie „Towarzysz generał” jasno wskazuje, że ten kremlowski namiestnik zaprzedany był swym mocodawcom w stopniu przekraczającym granice zwykłego karierowiczowskiego służalstwa. Należał do NICH i do komunizmu całym swym jestestwem, od chwili, kiedy został skutecznie złamany przez syberyjskie doświadczenia. Od tamtej pory „kwestia polska” miała dla tego człowieka wartość o tyle, o ile mogła być spożytkowana jako część składowa „nierozerwalnych sojuszy”. W momentach gdy „kwestia polska” sojuszowi z Sowietami zagrażała, towarzysz generał wiedział co robić – należało podejmować „dramatyczne decyzje”, spowodowane, oczywiście, „wyższą koniecznością” i strzelać do ludzi. I towarzysz namiestnik te decyzje podejmował. W ten sposób pojmował bowiem komunistyczny patriotyzm, przez którego pryzmat patrzył na swoje służbowe powinności.

Tak właśnie należy rozumieć frazę: „Gdybym w identycznych okolicznościach miał dziś decydować, uczyniłbym to samo”. Takie jest jej niewypowiedziane przesłanie, chyba że przyjmiemy, iż satrapę ogarnęła demencja i uwierzył we własną propagandę o wojnie domowej i groźbie wkroczenia „radzieckich”. Dla porządku przypomnijmy więc, że to on prosił o „zabezpieczenie” - interwencję sowiecką przeciw własnemu narodowi, gdyby coś poszło nie tak. To on, napotkawszy na jednoznaczną odmowę, zdecydował się zdusić „solidarnościową ekstremę” własnymi siłami. To on wreszcie, zadanie wykonał gorliwie i starannie – jak na zaufanego prymusa przystało.

I to on, gdy nadeszły inne wytyczne, zabrał się do przepoczwarzenia ustroju. Na bardziej zgodny z duchem epoki, gwarantując wpływy i dozgonną bezkarność wyznaczonym grupom „aparatu” – plus należytą pozycję dokooptowanym przy okrągłym stole świeżym sojusznikom i starym konfidentom, rekrutowanym przez generała Kiszczaka spośród „konstruktywnej opozycji”. Aby nowy ład spełniał zadekretowane wymogi pluralizmu.

II. Dwie biografie

Za każdym razem gdy myślę o dożywającym swych dni czerwonym starcu (acz, dla higieny, staram się nie myśleć o nim zbyt często) przychodzą mi na myśl słowa Andrzeja Gwiazdy, który powiedział (przytaczam sens wypowiedzi), że Syberia kształtowała dwa rodzaje ludzi: jedni wracali zahartowani jako nieprzejednani wrogowie nieludzkiego systemu i wszystkiego, co się z nim wiązało; inni przeciwnie – powracali złamani, stłamszeni, przekonani o sowieckiej wszechpotędze i bezsensowności oporu.

Ci drudzy stanowili gotowy materiał na „ludzi sowieckich” - niewolników niższej i wyższej rangi z zaszczepionym na stałe, nieusuwalnym genem poddaństwa.

Nie muszę chyba dodawać, że postaci Andrzeja Gwiazdy i Wojciecha Jaruzelskiego stanowią modelowe przykłady obu typów, co w zaistniałych warunkach siłą rzeczy jednego musiało popchnąć do heroicznego sprzeciwu, drugiego zaś wywindować na szczyty niewolniczej hierarchii, która ów sprzeciw dławiła.

Obecnie ten pierwszy ma za sobą lata zapomnienia, „wygumkowywania” z kart najnowszej historii, przyprawiania gęby oszołoma i życia na poziomie materialnym ofiar transformacji, w których imieniu zresztą nieugięcie występował - za co zapłacił wyznaczoną mu przez mainstream III RP cenę wzgardy. Ten drugi dożywa swych dni w spokoju i dobrobycie, otoczony czcią „aparatu” i wdzięcznością całego obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, dla którego stał się patronem lukratywnych przemian.

III. Niedokończona wojna

Dziś, gdy mija trzydziesta rocznica wypowiedzenia wojny polsko-jaruzelskiej, stwierdzić należy, iż owa wojna bynajmniej się nie skończyła. Stan wojenny był warunkiem koniecznym, by stłumić w zarodku odradzającą się polskość, rozumianą jako świadomość istnienia wspólnego dobra i wtłoczyć nadwiślański materiał ludzki na powrót w mentalne koleiny, że tak odwołam się do Ziemkiewicza – polactwa. Temu służyła mroczna dekada lat 80-tych. Bez niej niemożliwy byłby okrągłostołowy przekręt założycielski III RP i jego wszystkie patologiczne konsekwencje z obecną dyktaturą matołów włącznie.

Dlatego...

- rozumiejąc, czemu obóz beneficjentów i utrwalaczy III RP zaprzągł wszelkie możliwe służby i środki, by patroni owego tworu polsko-podobnego zeszli do grobu bez orzeczenia o winie;

- rozumiejąc, iż jedyny realny wybór decydujący o przyszłych losach Polski przebiega między tymi, którzy (świadomie lub nie) wspierają długofalowe konsekwencje 13 grudnia roku 1981, a tymi którzy w owe założycielskie imponderabilia godzą;

- rozumiejąc, dlaczego hołubieni są jedni, a niszczeni drudzy - bez względu na deklarowane kwestie „programowe”, bo nie o „program” tu chodzi, tylko o coś znacznie głębszego;

- rozumiejąc wreszcie, że mamy przeciw sobie całą państwową machinę, wszystkie zasoby ludzkie i materialne pozostające we władzy jawnych i tajnych sieci wzajemnych powiązań;

…winniśmy zrobić wszystko, by ten dogorywający z poczuciem wygranej czerwony starzec nie zwyciężył. By nie zwyciężyło urągliwe przesłanie jego listu, powtarzające z dementywnym uporem zestaw propagandowych bredni.

By zwyciężyło przesłanie z gruntu odmienne. To, które kończy się słowami:

„Bądź wierny Idź”

 

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz