sobota, 21 stycznia 2012

Spór o „drugi obieg” z blogerskiego punktu widzenia


Dla spadochroniarzy z głównego nurtu stanowimy mierzwę, niczym – uczciwszy proporcje - „Solidarność” dla KOR-owskich „doradców”.


I. „Najważniejszy spór publiczny...”

Krzysztof Kłopotowski zauważył, że spór o „drugi obieg” „jest najważniejszym sporem publicznym od okresu zaczętego katastrofą smoleńską”. Rzecz jasna, obieg ów istniał na długo przed polemiką Warzecha-Ziemkiewicz, czego żywym i nieustającym dowodem jest blogosfera. Sam „około-przebudzeniowy” spór w „Rzepie” jedynie „usankcjonował” temat jako „dyskutowalny” w „oficjalnej” przestrzeni. Wcześniej, przy okazji premiery „Mgły”, o „drugim obiegu” powiedziała Joanna Lichocka, choć nie dam głowy, czy podświadomie nie zawężała – przynajmniej wtedy – wielkiego społecznego nurtu do wyautowanych koleżanek i kolegów dziennikarzy.

W każdym razie, fakt że dopiero teraz każdy kto żyw, z publicystami „Wyborczej” włącznie, uznaje za stosowne o drugim obiegu mówić, określać się jakoś wobec niego oraz roztrząsać zasadność jego istnienia i funkcjonowania, świadczy o głębokiej patologizacji naszej debaty publicznej, w której „problem” nie istnieje, dopóki z jakichś powodów nie uznają za stosowne podjąć go w ramach branżowych przekomarzanek żurnaliści. Bo widzicie, jakoś nie jestem przekonany, czy ci państwo tym całym istniejącym już szmat czasu „drugim obiegiem” zaprzątaliby sobie mądre głowy, gdyby kilka osób nie straciło roboty w publicznych mediodajniach, a wskazany przez Dyktaturę Matołów biznesmen nie przejął „Presspubliki”.

II. Na gotowe

Nieco na boku zostawiam tu „Gazetę Polską”, bo ona akurat, być może w odruchu samoobrony, hodując grono oddanych czytelników, czynnie ten „drugi obieg” współtworzyła: w czasach, gdy walczyła o przetrwanie, nie mogąc marzyć o obecnym poziomie sprzedaży, sponsorze takim jak SKOK, czy sfinansowaniu choćby najskromniejszej filmowej produkcji. Sakiewicz zakładał więc Kluby „Gazety Polskiej”, otwierał gazetę na różne środowiska (m.in. Akcję Alternatywną „Naszość” Lisiewicza), równolegle rozwijała się blogosfera, jakieś lokalne inicjatywy, wcześniej istniały już Rodziny Radia Maryja... - słowem, mozolnie powstawał drugi obieg. Mainstream ów obieg ignorował, czasem kwitował kpiną, my zaś olewaliśmy mainstream. Trwało to tak przez jakiś czas, aż nagle wybuchł Smoleńsk i „katastrofa po-smoleńska”, obnażająca wszechstronną degrengoladę państwa. Czas wstrząsu i przebudzenia dla wielu ludzi. Czas, kiedy ostatecznie okazało się, kto jest kim. Drugi obieg nabrał niesamowitej dynamiki, a równolegle Dyktatura Matołów uruchomiła przyśpieszone dożynanie watach w mediach publicznych i wszędzie gdzie tylko formalnie, bądź zakulisowo mogła to uczynić.

Joanna Lichocka, którą zresztą uważam za jedną z bardziej pozytywnych postaci tego towarzystwa, w rozmowie z Mazurkiem powiedziała: „Ja sobie drugiego obiegu nie wybrałam z kaprysu, ale zostałam do niego wrzucona” . Ta deklaracja mówi nam o środowisku „naszych”, „prawicowych” dziennikarzy więcej, niż chciałaby powiedzieć autorka. Bo oni wszyscy, z małymi wyjątkami (chcę wierzyć, że należy do nich Lichocka), zostali do nas – drugoobiegowców – wrzuceni wbrew sobie. Co, myśleliście, że sami przyszli, bo się w nas nagle zakochali? A skoro zostali już wyrzuceni na margines, to zaczęli się rozglądać i kombinować (nawyk zawodowy), jakby tu sobie urządzić odskocznię do powrotu gdy karta się odwróci i zagospodarować publikę. Łatwo im idzie, bo w sumie przyszli na gotowe, grunt przygotował kto inny. Tu uwaga - nie wątpię, że oni wierzą, przeżywają swą opozycyjność, nonkonformizm, walkę o lepszą Polskę itd. Umiejętność wzbudzania w sobie emocji stosownych do okoliczności jest cechą bardzo ułatwiającą funkcjonowanie w tym zawodzie.

III. Stado mustangów

Niemniej trzeba przyznać, że obecnie, po części zmuszeni okolicznościami, wykonują pożyteczną robotę, choć ich ambicje by pełnić role duchowo-intelektualnych przywódców, a także inne tego typu uroszczenia i uzurpacje wyglądają cokolwiek groteskowo. Ba, momentami dają wręcz do zrozumienia, iż to właśnie ONI – medialni wyjadacze - są drugim obiegiem! Oczywiście nie wątpię, że czują się do pełnienia podobnych funkcji wobec „Wolnych Polaków” predestynowani. Każdy, kto zna tyleż głęboko ugruntowane, co kompletnie bezzasadne poczucie wyższości przepajające dziennikarski światek z pewnością to potwierdzi. Wystarczy spojrzeć, jak traktowana jest przez nich „oszołomska” blogosfera (dobrym materiałem poglądowym jest Salon24, ale chodzi również o szerszy kontekst), by pozbyć się wszelkich złudzeń.

Teraz zmuszeni są od czasu do czasu poocierać się o nas, a nawet wydusić okazjonalnie kilka zdawkowych słów pochwały i pokokietować, bo przecież ktoś musi oglądać te filmy, kupić „Uważam Rze”, zapełnić salę na spotkaniu, nagłośnić w sieci jakąś inicjatywę, czy kliknąć na portal braci Karnowszczaków, ale nie łudźmy się. Dla spadochroniarzy z głównego nurtu stanowimy mierzwę, niczym – uczciwszy proporcje - „Solidarność” dla KOR-owskich „doradców”. Nie mówiąc już o tym, że patrzą na nas jak na frajerów, bo piszemy i działamy za darmo, a swe inicjatywy finansujemy ze zrzutek „co łaska”.

Jak to mówił Jacek Kuroń? „Rozpędzonego stada mustangów nie da się powstrzymać. Trzeba wskoczyć na grzbiet pierwszego, mocno trzymać się grzywy, a kiedy pęd osłabnie, powoli wykręcać". No właśnie.

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz