poniedziałek, 14 września 2015

Euro-kalifat

Jedyne o czym możemy i powinniśmy rozmawiać, to jak odeprzeć obecną inwazję, a nie o tym jak szeroko Europa ma rozłożyć kolana przed najeźdźcami.

I. Samobójstwo Europy

Wygląda na to, że mamy nieszczęście żyć w tzw. „ciekawych czasach”. Oto bowiem na naszych oczach dzieje się historia – inwazja muzułmanów zmienia bezpowrotnie oblicze Europy i wszystko zmierza prostą drogą do utworzenia kalifatu rozciągającego się na całej zachodniej części kontynentu. W ciągu pierwszego półrocza granice Unii Europejskiej przekroczyło ponad 400 tys. imigrantów, a szacuje się, że do końca roku będzie to milion. W samym lipcu zarejestrowano 107,5 tys. rzekomych „uchodźców” będących w istocie przybyszami czysto „socjalnymi”, zorientowanymi na żerowanie na systemie opieki społecznej najzamożniejszych krajów UE z Niemcami na czele. Pokazuje to dobitnie przykład węgierski, gdzie główną troską przybyłych tam muzułmanów było uniknięcie zarejestrowania, bo to odcięło by ich od bogatszego socjalu zachodniego. W związku z tym ŻĄDALI dostarczenia ich do Austrii i Niemiec, reagując agresją na wszelkie próby rozwiązania przez władze węgierskie w cywilizowany sposób narosłego kryzysu. Jeśli uświadomimy sobie, że np. taka Estonia liczy niewiele ponad 1 milion 300 tys. mieszkańców, to będziemy mieli skalę zjawiska – w ciągu roku przybywać będzie odpowiednik populacji mniejszych krajów Europy i nic nie wskazuje na to, by ów trend miał ulec zahamowaniu. Ilu spośród „azylantów” stanowią zakamuflowani terroryści Państwa Islamskiego, tylko jeden Bóg raczy wiedzieć.

Oczywiście, pod takim naporem musi się załamać nawet najbardziej zasobny system opieki – tym bardziej, jeśli weźmiemy pod uwagę operację „łączenia rodzin” i wysoką rozrodczość. Cóż, dżihadystyczni mułłowie nie od dziś głoszą ideę „podbicia Europy poprzez brzuchy naszych kobiet” - zanim jednak nas ostatecznie podbiją, wpierw doprowadzą Europę do bankructwa. Tymczasem, na horyzoncie nie widać żadnego Karola Młota, czy Jana III Sobieskiego – Wiktor Orban robi co może, jednak węgierski potencjał jest zbyt mały by powstrzymać zalew kontynentu. Węgrzy mogą co najwyżej próbować chronić samych siebie zabezpieczając granice i kierując tę ludzką rzekę gdzie indziej, za co zresztą są medialnie i politycznie sekowani przez różnych europejskich „Wielkich Braci”. Jakąś jaskółką jest niedawne stanowisko Grupy Wyszehradzkiej, lecz to wciąż zbyt mało, tym bardziej, że przywódcy zachodni, z kanclerz Merkel i prezydentem Hollande'm na czele robią wszystko, by powstało wrażenie, iż Europa postanowiła popełnić samobójstwo, otwierając wrota na oścież przed współczesnymi hordami nomadów.

Dla każdego przytomnego obserwatora oczywistym jest, że obecna polityka azylowa jest nieustającą zachętą dla kolejnych rzesz usiłujących się tu dostać. Zamiast wziąć przykład z Australii, która poradziła sobie z analogicznym problemem odsyłając niechcianych przybyszów z powrotem i – co istotne – niszcząc łodzie na których przypłynęli, uderzając tym samym po kieszeni przemytnicze mafie kontrolujące ten cały interes, Europa pogrąża się w sklerotycznej, pseudohumanitarnej retoryce. Dziesięciolecia lewackiej tresury zrobiły swoje, indoktrynacja ideologiczną utopią multikulturalizmu spowodowała mentalne rozbrojenie. Państwa europejskie, gdyby tylko chciały, były w stanie kontrolować basen Morza Śródziemnego i chronić swe wybrzeża, tak jak była w stanie to uczynić wspomniana Australia – do tego jednak trzeba minimum woli i odwagi, tej zaś brakuje. W efekcie mamy sytuację jak z Wellsa – europejscy Eloje biernie oczekują na pożarcie przez muzułmańskich Morloków.

II. Migracja spontaniczna, czy celowy plan?

Warto zadać tu pytanie, na ile obecna „wędrówka ludów” jest procesem spontanicznym, na ile zaś celowo indukowanym. Daleki jestem od wiary w jeden, wszechogarniający, światowy spisek – jestem za to jak najbardziej w stanie uwierzyć, iż świat jest konglomeratem najróżniejszych, mniejszych i większych knowań oraz spisków, to zaś czego jesteśmy świadkami jest ich wypadkową. Faktem jest, że wskutek ataku na Irak, następnie zaś wspomaganych bądź wręcz wywoływanych przez Zachód kolejnych rewolucji określanych zbiorczo mianem „arabskiej wiosny” jeden z newralgicznych regionów świata pogrążył się w krwawym chaosie. Czy intencją była jedynie chęć polityczno-ekonomicznej ekspansji a wydarzenia wymknęły się spod kontroli, czy też może przyświecał temu również jakiś szatański zamysł, by na skutek gwałtownego wzrostu zagrożenia terroryzmem styranizować społeczeństwa Zachodu, tak by sparaliżowane strachem zgodziły się na wzmożoną inwigilację i kontrolę? Zapewne nie rozstrzygniemy tego, niemniej oczywistym jest, iż „orwellizacja” sfery publicznej poszerzyła się skokowo, na niespotykaną wcześniej skalę właśnie po owych próbach „demokratyzacji” Bliskiego Wschodu i północnej Afryki. Innymi słowy, „arabska wiosna” skutkuje tym, że społeczeństwom Europy i Stanów Zjednoczonych systematycznie i na szereg sposobów, mówiąc filmowych cytatem, „robi się z d..y jesień średniowiecza”.

Wątpliwości wzbudza również postawa krajów arabskich. Obozy dla uchodźców funkcjonują w Libanie, a nawet w upadłym Iraku, natomiast najbogatsze kraje regionu skrzętnie pilnują swych granic. Na ile jest to ochrona własnego dobrobytu i stabilizacji przed zalewem nieobliczalnej, islamskiej biedoty, a na ile w pełni świadome kierowanie ludzkiego strumienia na Europę? Nawiasem mówiąc, wyjątkowo cynicznie zagrały tu USA, które przyjęły 1000 (słownie – tysiąc) uchodźców z Syrii, następnie zaś w specjalnym oświadczeniu życzyły Europie powodzenia w jej zmaganiach z muzułmańskim przypływem, deklarując jedynie jakieś finansowe wsparcie w utrzymaniu przybyszów.

Tymczasem Europa zachowuje się jak w malignie, bredząc o „kwotach” imigrantów i generalnie – o tym, jak by przychylić im nieba. Szczytem obłędu były sceny z wiedeńskiego dworca na którym witano pociąg z muzułmanami przybyłymi z Węgier gromkimi brawami. Na miejscu przybyszów pomyślałbym sobie na ten widok jedno: miejscowi się nas boją, te oklaski to wyraz słabości, prośba, byśmy ich nie zabijali – a więc dobra nasza, jeszcze trochę i zaprowadzimy tu własne porządki. Do tego dochodzi nieznośna proimigracyjna propaganda, której jednym z bardziej spektakularnych przejawów było słynne zdjęcie utopionego chłopca, przy skrzętnym przemilczeniu, że jego ojciec chciał dostać się do Niemiec, by wstawić sobie na koszt państwa nowe zęby. Nie ma to, jak pobudzić emocje metodą „na martwe dziecko”. Ten szantaż emocjonalny, prymitywny, acz skuteczny w swej prostocie powoduje, iż potem ogłupiali ludzie wrzeszczą do kamer by w try miga przyjmować uchodźców w liczbie dowolnej - kto da więcej! U nas z kolei, portal „Wyborczej” zablokował możliwość komentowania pod materiałami dotyczącymi imigrantów, bo najwyraźniej reakcje ludzi, mówiąc oględnie, dalekie były od tego, czego oczekiwali inżynierowie dusz z Czerskiej. Brawo, niech żyje polska, zdrowa ksenofobia, świadczy ona bowiem, że nie wyzbyliśmy się jeszcze ze szczętem instynktu samozachowawczego i nie pozwoliliśmy się do reszty otumanić.

III. Szantaż euro-solidarności

Nie możemy pozwolić się sterroryzować. Jeżeli ulegniemy szantażowi i damy się zastraszyć pohukiwaniom Niemiec, Austrii czy Francji, to na dobrą sprawę już dziś będziemy mogli rozpocząć staranną lekturę Koranu, oraz orientować się w położeniu Mekki, by przygotować się na nadejście nowych władców. Jedyne o czym możemy i powinniśmy rozmawiać, to jak odeprzeć obecną inwazję, a nie o tym jak szeroko Europa ma rozłożyć kolana przed najeźdźcami. Taka Austria śmie nas pouczać na okoliczność europejskiej solidarności i grozi odcięciem eurofunduszy w razie odmowy przyjęcia „kwot” imigrantów. By tak stawiać sprawę, trzeba doprawdy nielichego tupetu. Jeśli ktoś chce teraz nam udzielać lekcji solidarności, to odpowiem tak - my, tutaj w Polsce mamy wielosetletnie doświadczenie w powstrzymywaniu agresywnego islamu. Wojowaliśmy Turcją i Tatarami, przez stulecia byliśmy pancerzem chroniącym chrześcijańską Europę przed zalewem muzułmańskiej barbarii. Gdybyśmy nie uratowali wam tyłków pod Wiedniem, to dziś zamiast Lufthanzą latalibyście cholernymi dywanami składać hołdy sułtanowi w Stambule. Tłuklibyście czołami przed Wysoką Portą niepewni dnia ani godziny, chodzilibyście w fezach, turbanach i szlafrokach, bijąc „Allahy” przy akompaniamencie wycia muezzina, a wasze kobiety wyglądałyby tak, jak te nieszczęsne istoty z talibańskiego Afganistanu. Turcy wsiadaliby po waszych karkach na konie, a wy cieszylibyście się, że darowali was zdrowiem.

Gdy was przycisnęło, leżeliście plackiem, wy nabzdyczeni wurstożercy, przed naszym królem Janem III i błagaliście o odsiecz. Zatem nie mówcie nam teraz nic o europejskiej solidarności, bo nie jesteście w stanie do końca świata wypłacić się za okazaną wam wówczas łaskę - choć jako żywo nie musieliśmy tego robić i mogliśmy wypiąć się na was jak król Francji i jego banda fircykowatych żabojadów, która, nawiasem mówiąc, również dziś nas śmie pouczać. Zejdźcie nam z oczu ze swoimi aroganckimi mordami. Precz.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2415-pod-grzybki-20

Ilustracja: http://ndie.pl

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 35 (09-15.09.2015)

1 komentarz: