sobota, 12 września 2015

Banksterska wojna

Przed nami arcyważny sprawdzian z siły i sprawności państwa oraz naszej zdolności do realizowania własnych interesów.

„A więc wojna” - tym cytatem można by skomentować zapowiedź zagranicznych banków, iż pozwą państwo polskie przed międzynarodowy arbitraż, jeżeli ustawodawca nie wycofa się z obecnych planów przewalutowania frankowych łże-kredytów na złotówki. Przypomnijmy, że wedle przyjętych przez Sejm (wbrew woli PO) rozwiązań, banki zobowiązane byłyby do umorzenia 90 proc. różnicy między obecnym zadłużeniem, a długiem jaki miałby klient biorąc kredyt w złotówkach, zaś pozostałe 10 proc. zamieniono by na kredyt oprocentowany wg aktualnej stopy referencyjnej NBP. Banksterski szantaż (kolejny zresztą, po groźbie „zamrożenia” gospodarki przez wstrzymanie akcji kredytowej) jest klasyczną próbą zdyscyplinowania podbitego terytorium przez kolonizatora. Różnica jest jedynie taka, że dziś nie wysyła się korpusu ekspedycyjnego i kanonierek, lecz walczy się za pomocą prawników. Istota rzeczy jednak pozostaje niezmienna – eksploatacja tubylców przez zewnętrzną metropolię. Mamy zatem do czynienia z ultimatum – następnym krokiem w przypadku nie podporządkowania się może być tylko wojna kolonialna.

Póki co, otwartym tekstem mówią o „działaniach zbrojnych” centrale trzech banków działających w Polsce – niemieckiego mBanku (właściciel – Commerzbank), austriackiego Raiffeisena (RBI), oraz amerykańskiego Banku BPH (Grupa General Electric), lecz zapewne kwestią czasu są podobne posunięcia pozostałych „umoczonych” w kredyty walutowe zagranicznych instytucji. Na powyższe nakłada się wojna psychologiczno-propagandowa. Losem banków narażonych na przewalutowanie bardzo zainteresowały się wpływowe niemieckie gazety, takie jak „FAZ” i „Die Welt”, co momentalnie nagłośniły tutejsze media na czele z „Gazetą Wyborczą” i polskojęzycznym serwisem „Deutsche Welle”. W swych poczynaniach, jak każdy zapobiegliwy kolonizator, instytucje finansowe liczyć mogą na miejscowych kolaborantów – sprzeciwiający się przewalutowaniu rząd Ewy Kopacz, NBP i Komisję Nadzoru Finansowego, będącą nie tyle organem kontrolnym, ile wbudowaną w polski system finansowy ekspozyturą banksterskiego lobby – o którym to wsparciu niemieckie media skwapliwie donoszą.

Podstawą do sięgnięcia po międzynarodowy arbitraż są dwustronne umowy o ochronie inwestycji (Bilateral Investment Treaties – BITs), łączące Polskę z macierzystymi krajami funkcjonujących u nas banków. Integralną częścią każdej takiej takiej umowy jest mechanizm ISDS (Investor-to-State Dispute Settlement), zakładający właśnie sąd arbitrażowy na linii inwestor-państwo, w przypadku, gdy dana firma dojdzie do wniosku, że działania organów państwa, lub jego prawodawstwo działają na szkodę jej interesów. Co charakterystyczne – nie musi tu chodzić o realne straty, wystarczy jeśli koncern w sposób czysto subiektywny i uznaniowy stwierdzi, iż wskutek działań państwa został pozbawiony części lub całości zakładanych zysków. Wysokość pozwów nie jest przy tym ograniczona żadnym pułapem.

Z tej furtki, dotyczącej utraty zakładanych zysków, postanowią zapewne skorzystać wymienione wcześniej banki, bo umówmy się – przewalutowanie nie oznacza żadnych „strat”. Klienci i tak będą musieli spłacić kredyt plus odsetki, tyle, że banki nie zarobią tyle, ile sobie założyły. Zatem, rzekome „straty” w wys. 5 mld euro nad którymi boleje „FAZ” są zwykłym mydleniem oczu. Podobnie rzecz się ma z obniżeniem kursu akcji wskutek uchwalenia sejmowego projektu, na co skarży się np. Grupa General Electric.

Jak łatwo zauważyć, tak skonstruowane umowy są wymarzonym narzędziem szantażu wobec państwa-gospodarza „inwestycji” i mogą przerodzić się w swoisty korpo-dyktat. Mamy tu chyba rozwiązanie zagadki nad którą zastanawiałem się w marcowym tekście „Polska na banksterskiej smyczy” - dlaczego obecna władza tak zażarcie broni banków, które ze swej strony np. notorycznie i bezczelnie ignorują orzeczenia Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów w sprawach klauzul abuzywnych. Wysunąłem wówczas przypuszczenie, że może chodzić właśnie o umowy BIT i ewentualne pozwy będące ich konsekwencją. Coś mi się wydaje, że moja intuicja była trafna...

Warto na koniec zwrócić uwagę na zjawisko „chilling effect”, oznaczające „zamrażanie” niewygodnych dla zagranicznych inwestorów zmian w prawodawstwie – z obawy przed pozwami. Sprzeciw PO wobec przewalutowania kredytów w maksymalnie prokonsumenckim kształcie, podobnie jak cała dotychczasowa bierność aparatu państwa, jest owego zjawiska dobitnym przykładem. Kolonia sama się dyscyplinuje, by nie narazić się na gniew kolonizatora i jego prawniczych „korpusów ekspedycyjnych” wydelegowanych do arbitrażu. No więc, teraz mamy dylemat – ugiąć się przed dyktatem, przymykając zarazem oko na wyprowadzanie za granicę tego co wyciągnięto z kieszeni Polaków, czy jednak podjąć walkę, argumentując chociażby, że tzw. „kredyty” były czystą spekulacją? Przed nami arcyważny sprawdzian z siły i sprawności państwa oraz naszej zdolności do realizowania własnych interesów.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Na podobny temat:

http://blog-n-roll.pl/pl/isds-czyli-korpo-dyktat#.VdzaGH1vAmw

http://www.gf24.pl/22553/polska-na-banksterskiej-smyczy

http://www.gf24.pl/23159/lobbystka-banksterow

http://blog-n-roll.pl/pl/%E2%80%9Erepolonizacja%E2%80%9D-franka#.Vdzodn1vAmw

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 35 (28.08-03.09.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz