niedziela, 19 sierpnia 2018

Pełzające rozbicie dzielnicowe

Adamowicz rugając polskie władze, a następnie wspaniałomyślnie pozwalając im na udział w uroczystościach, pokazał, że zaproszenie kogokolwiek zależy wyłącznie od jego humoru i dobrej woli.

I. „Danzig” Adamowicza

Prezydent Gdańska, Paweł Adamowicz, w ramach wojenki z PiS odmówił zaproszenia na uroczystości 1 Września na Westerplatte przedstawicieli Wojska Polskiego. Ostatecznie łaskawie zmienił decyzję i wojsko będzie, ale sam fakt, że doszło do takiej sytuacji jest tyleż skandaliczny, co znaczący. Pomyślmy tylko: 79. rocznica rozpętania przez Niemcy ludobójczej wojny, miejsce w którym doszło do pierwszych starć zbrojnych, placówka bohatersko broniona przez polskich żołnierzy przelewających krew w obronie ojczyzny i odpierających ataki przeważających sił wroga – i zabrakłoby reprezentantów Polskich Sił Zbrojnych, by oddać hołd poległym. To kto tam miałby się zjawić? Urzędasy z ratusza? Bundeswehra? Grupa rekonstrukcyjna imitująca załogę ze zdradzieckiego pancernika Schleswig-Holstein? To nasuwa mi wspomnienie z obchodów w 2009 r. kiedy to zawitali na Westerplatte Angela Merkel i Władimir Putin, a rozentuzjazmowana tymi splendorami panienka z TVN24 palnęła, że europejscy przywódcy przybyli, by ŚWIĘTOWAĆ rocznicę wybuchu II Wojny Światowej. Cóż, z punktu widzenia Niemiec i Rosji faktycznie był to powód do świętowania IV rozbioru Polski we wrześniu 1939 r. To ich wspólny sukces.

Zresztą, dla prezydenta Adamowicza takie podejście nie musiało być wcale obce, albowiem zgadzając się na zaproszenie wojska (po zdecydowanej interwencji ministra Błaszczaka) zdążył niemal na jednym oddechu oskarżyć szefa MON, iż ten chce „wzniecać niesnaski” i „wykopać rów pomiędzy Polakami i Niemcami”. Jak rozumiem, uznał iż Niemcy mogliby potraktować obecność polskich żołnierzy w Wolnym Mieście Gdańsku jako zbrojną prowokację? To wpisywałoby się w dotychczasową politykę Pawła Adamowicza, nadskakującego niemieckiemu „partnerowi” - choćby za pomocą przedziwnej polityki historycznej w ramach której Gdańsk (czy może - „Danzig”?) widział już tramwaj w przedwojennych barwach Wolnego Miasta (de facto – ówczesnego niemieckiego protektoratu, w którym systematycznie prześladowano Polaków, a bojówki NSDAP urządzały antypolskie rozruchy), napis „Postamt” na historycznym budynku Poczty Polskiej, Rondo Graniczne Wolnego Miasta Gdańsk (wraz z historycznym kamieniem granicznym oddanym na tę okazję przez Muzeum Historii Gdańska), a nawet... osiedle „Wolne Miasto”. I proszę mi nie mówić, że to ostatnie jest skutkiem niefortunnej inwencji twórczej prywatnego developera, bo władze miasta mają tysiąc sposobów, by wpłynąć na zmianę nazwy – potrzeba tylko woli politycznej, a tej najwyraźniej zabrakło. Z jakiegoś powodu akurat ta część ponad tysiącletniej historii Gdańska jest jego włodarzom nader miła.


II. Samorządowa magnateria

Na awanturę wokół obecności polskich żołnierzy na Westerplatte warto spojrzeć w szerszym kontekście. Otóż, od czasu reformy samorządowej Jerzego Buzka z 1999 r. obserwujemy proces pełzającego rozbicia dzielnicowego. Już wówczas ostrzegano, że nadmierna decentralizacja może skutkować w przyszłości „landyzacją” Polski. W praktyce, najlepiej widać tę tendencję na przykładzie dużych metropolii, gdzie niejednokrotnie rządzą od szeregu kadencji te same osoby i wspierające ich siły polityczne, które zaczęły traktować swe miasta jako udzielne księstwa. To, że Adamowiczowi w ogóle przyszło do głowy, że Westerplatte jest częścią jego prywatnego folwarku i może sobie po uważaniu dobierać gości na oficjalne, państwowe obchody, nie jest przypadkiem. To była demonstracja i próba sił. Wyobraźmy sobie, że pan „gospodarz” jednak idzie w zaparte i nie zaprasza przedstawicieli MON czy armii – co wówczas miałby zrobić rząd? Zająć Westerplatte zbrojnie? Odpuścić i pokazać tym samym słabość centralnego ośrodka władzy? Adamowicz rugając polskie władze, a następnie wspaniałomyślnie pozwalając im na udział w uroczystościach, pokazał, że zaproszenie kogokolwiek zależy wyłącznie od jego humoru i dobrej woli. Póki co, mamy do czynienia ze sporem wokół spraw symbolicznych – ale po pierwsze, owe symbole są również ważne dla spoistości polskiego państwa; po drugie – w warunkach zaostrzającej się walki politycznej każdy tego typu przypadek stanowi niebezpieczny precedens i jest w istocie wypowiedzeniem lojalności legalnie wybranej władzy. Przypomina to jako żywo sobiepaństwo magnackich „królewiąt” z czasów upadku I Rzeczypospolitej.

„Totalna opozycja” czuje, niczym targowiczanie po uchwaleniu Konstytucji 3 Maja, że grunt usuwa się jej spod nóg, a samorządy są jej ostatnim, liczącym się bastionem – stąd też walka idzie na rympał, przybierając wręcz niekiedy znamiona rokoszu. Jaskrawym przykładem jest chociażby kwestia dekomunizacji przestrzeni publicznej – poszczególne samorządy otwarcie sabotują zmiany nazw ulic (znajdując tu sprzymierzeńca w postaci zrewoltowanych sądów), demonstrując tym samym swą autonomię wobec władzy.

Spójrzmy zresztą na samą stolicę – trzeba było ustawowej ekwilibrystyki, by postawić wreszcie pomnik upamiętniający Tragedię Smoleńską, przy otwartym sprzeciwie Hanny Gronkiewicz-Waltz i warszawskiego ratusza. Przygotowania do wielkiej defilady w rocznicę Bitwy Warszawskiej 1920 r. (będącej jednocześnie Świętem Wojska Polskiego) odbywają się w atmosferze pomstowań na „blokowanie miasta” i „niszczenie Wisłostrady”. Prezydent miasta stołecznego ostentacyjnie ignoruje wezwania do stawienia się przed komisją reprywatyzacyjną, natomiast w momencie gdy piszę te słowa, warszawscy urzędnicy starają się nie dopuścić do zbadania przez posłów na Sejm RP (Robert Winnicki, Tomasz Rzymkowski i Bartosz Jóźwiak) dokumentów odnoszących się do okoliczności rozwiązania Marszu Powstania Warszawskiego. Samo rozwiązanie nosiło cechy ewidentnej prowokacji obliczonej na wywołanie zamieszek – niczym podczas Marszy Niepodległości za rządów PO. W ten sposób samorządowi „królewięta” usiłują rozhuśtać sytuację wewnętrzną w kraju.

Inny przykład, z Wrocławia. W 2013 r. na Uniwersytecie Wrocławskim odbył się wykład prof. Zygmunta Baumana (były major KBW i agent Informacji Wojskowej, ps. „Semjon”), będący częścią – uwaga – obchodów rocznicy powstania niemieckiej socjaldemokracji i zorganizowany przez powiązaną z niemiecką SPD Fundację Friedricha Eberta, przy współudziale niemieckiego konsulatu i z błogosławieństwem prezydenta Rafała Dutkiewicza. Protestowali narodowcy, na których rektor nasłał policję, łamiąc autonomię własnej uczelni – jak zeznał później na procesie, zrobił to na „prośbę” niemieckiego konsula. Pełnego wsparcia udzielił mu wspomniany prezydent Dutkiewicz grzmiąc: „Nie będę tolerował nacjonalistycznej hołoty w moim mieście”. Mamy tu wręcz zręby kształtowania autonomicznej polityki zagranicznej przez lokalne „książątko”. Tenże Dutkiewicz w wywiadzie dla „Onetu” nazwał obecność 100 tys. Ukraińców w obrębie wrocławskiej aglomeracji „błogosławionym zjawiskiem” i „lekarstwem na polską ksenofobię” - niedwuznacznie aspirując do kształtowania polityki narodowościowej na „swoim” terenie. Podobnie zresztą Adamowicz, demonstracyjnie zapraszający do Gdańska muzułmańskich nachodźców wbrew oficjalnej linii politycznej rządu. Dodajmy jeszcze prezydenta Słupska, Roberta Biedronia, który w szczycie sporu na linii Warszawa-Bruksela zaapelował, by Unia Europejska przekazywała fundusze bezpośrednio samorządom.


III. Powstrzymać „regionalizację”

Opisane tu zjawisko jest potencjalnie bardzo niebezpieczne – szczególnie w odniesieniu do tzw. Ziem Zachodnich, których największe ośrodki ciążą kulturowo i politycznie ku Niemcom (a „regionalizacji” otwarcie sprzyja także Bruksela). Niestety, prezydent Duda zawetował ustawę o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, która dawała rządowi do ręki prawdziwe, bo finansowe, narzędzie kontroli nad udzielnymi księstwami w jakie zamieniają się poszczególne jednostki terytorialne. Tymczasem należy jak najprędzej przywrócić realny nadzór nad samorządami, inaczej za kilka-, kilkanaście lat zobaczymy jak Polska rozpada się niczym rozszarpywany przez lokalnych kacyków postaw czerwonego sukna.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 33 (17-23.08.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz