niedziela, 5 sierpnia 2018

Koniec wędrówki ludów?

Widać wyraźnie, że mamy do czynienia jeśli nie z kresem „wędrówki ludów”, to przynajmniej z początkiem jej końca.

I. W odmętach szaleństwa

Być może z perspektywy czasu rok 2018 będzie oceniany jako moment zwrotny rozpętanej w 2015 r. „wędrówki ludów”. Owo szaleństwo na które złożyły się ideologiczne zacietrzewienie lewactwa, błędne kalkulacje połączone z indolencją europejskich elit oraz otumanienie zachodnich społeczeństw, przeraziło swymi skutkami nawet tych, którzy wcześniej ochoczo uwalniali imigracyjnego dżinna. Wystarczy porównać obecną sytuację z tym, co było jeszcze niedawno – przedstawianie nachodźców jako dobrodziejstwa „ubogacającego” Europę, zachęcanie do szturmowania granic polityką „otwartych drzwi” (w czym główną „zasługę” mają Niemcy pod rządami Angeli Merkel), organizacje pozarządowe bezkarnie współuczestniczące w procederze przemytu ludzi (tu z kolei kłania się „siatka” George'a Sorosa)... Wszystko to przy akompaniamencie propagandowego jazgotu piętnującego przeciwników niekontrolowanej migracji jako szowinistów, ksenofobów, islamofobów i faszystów. Państwom wzbraniającym się przed udziałem w tym zbiorowym samobójstwie grożono międzynarodowymi konsekwencjami (pamiętne tyrady Martina Schulza, ówczesnego szefa Parlamentu Europejskiego, skierowane przeciw Polsce i Węgrom), a Soros roztaczał wizję rzekomej „konieczności” sprowadzania do Europy milionowych rzesz imigrantów, których „integracja” miałaby zostać sfinansowana z emisji euroobligacji. Tu przynajmniej został jasno sformułowany partykularny interes rynków finansowych – to one bowiem zarabiałyby na obrocie i spekulacji europejskimi papierami.

Nad powyższym unosiła się medialna zmowa milczenia wokół skokowo rosnącej przestępczości (casus sylwestrowych gwałtów w Kolonii), próby relatywizowania zamachów terrorystycznych jako dzieła samotnych „szaleńców” nie mających ponoć nic wspólnego z islamem (słynna „religia pokoju”) oraz nieformalny zakaz informowania o przynależności etnicznej i religijnej sprawców przedstawianych jako „Belgowie”, „Francuzi” czy „Niemcy”. Polityków usiłujących sprzeciwiać się rosnącemu zagrożeniu przedstawiano jako populistycznych ekstremistów, a każdy głos krytyki czy diagnozy mówiącej o realnym niebezpieczeństwie islamizacji uciszano wrzaskami o „mowie nienawiści”. Krótko mówiąc – histeryczny, autodestrukcyjny amok. Wydawało się, że ogłupiała od przesytu Europa postanowiła ostatecznie wkroczyć na ścieżkę samozagłady.


II. Otrzeźwienie

Na szczęście okazało się, że europejskie społeczeństwa nie zatraciły ze szczętem instynktu samozachowawczego i skonfrontowane z realiami „ubogacania” zaczęły powoli budzić się z otępiającego letargu. Obecnie bezrefleksyjne multi-kulti jest domeną jedynie najbardziej zindoktrynowanych lewaków, zaś „milcząca większość” wyraziła w kolejnych krajach swój sprzeciw za pomocą kartki wyborczej. Dziś trudno sobie wyobrazić, by reakcją na zamach terrorystyczny było rysowanie na chodnikach kwiatków, wypisywanie pacyfistycznych hasełek i zawodzenie „Imagine”. Polityczno-medialnemu mainstreamowi daje to asumpt do lamentów nad „falą populizmu”, czyli mówiąc po ludzku – rosnącą popularnością ugrupowań słuchających ludzi i ich problemów. W ten sposób niepostrzeżenie okazało się, że kraje Grupy Wyszehradzkiej ze sztorcowanych na brukselskich salonach pariasów stały się prekursorami nowych politycznych trendów w Europie. Widomym znakiem tej zmiany był niedawny szczyt w Brukseli, kiedy to ostatecznie pogrzebano poronioną koncepcję przymusowej relokacji migrantów, zamiast tego stawiając na zewnętrzne „obozy filtracyjne”, uszczelnienie unijnych granic i usprawnienie procedur deportacyjnych wobec przybyszów którym nie przyznano azylu. Słowem, zgodzono się na rozwiązania od dawna postulowane przez rządy krajów naszego regionu - jeszcze niedawno pryncypialnie gromionych za brak „europejskiej solidarności”.

Owa zmiana nastawienia europejskich elit nie byłaby możliwa bez coraz silniej wyczuwanej oddolnej presji. W Niemczech AfD w kolejnych sondażach wyrasta na drugą siłę polityczną, co ma istotny wpływ m.in. na bawarską CSU przejmującą część antyimigranckich i tożsamościowych postulatów. Również w dotkniętej kryzysem migracyjnym Austrii do głosu doszły siły niechętne nachodźcom – symbolem zmiany (również pokoleniowej) stał się obecny kanclerz Sebastian Kurz (ÖVP) i koalicyjna FPÖ. We Francji jedynie pokerowa zagrywka z kandydaturą Macrona i drakońskie przepisy wprowadzające de facto na stałe stan wyjątkowy uchroniły establishment przed zwycięstwem Marine Le Pen, ale jej Zjednoczenie Narodowe (do niedawna – Front Narodowy) jest silne jak nigdy wcześniej. No i nade wszystko należy podkreślić wagę niedawnego zwycięstwa Ruchu 5 Gwiazd i Ligi we Włoszech. Koalicyjny rząd obu ugrupowań praktycznie w ciągu kilku tygodni zatrzymał falę migracji z Afryki Północnej zamykając porty przed „wodnymi taksówkami” Sorosa – nie przejmując się wrzaskami lewaków, za to zaskarbiając sobie wdzięczność wyborców. Przypomnijmy, że proceder przemytniczy opiera się w znacznej mierze na symbiozie gangów i tzw. organizacji humanitarnych. Ponton wypełniony „żywym towarem” wypływa na kilkanaście mil w morze i nadaje sygnał SOS – a potem pozostaje już tylko czekać na przejęcie przez jednostkę należącą do organizacji pozarządowej, która odstawia nachodźców bezpiecznie do Europy. Co ciekawe, bierze w tym udział również oficjalnie Unia Europejska - a to za sprawą wojskowej operacji „Sophia”. Akcja, która pierwotnie miała zwalczać przemyt ludzi, szybko przerodziła się w dostarczanie „rozbitków” na kontynent. Od 2015 r. okręty państw unijnych przetransportowały w ten sposób do Włoch 49 tys. osób. Nic więc dziwnego, że obecny włoski rząd zagroził zamknięciem portów również przed statkami biorącymi udział w tej operacji.

Jeżeli spojrzeć na mapę obecnych tras przerzutowych, to okaże się, że Europa ma w zasadzie już tylko jeden słaby punkt – Hiszpanię, gdzie niedawno władzę przejęli fanatyczni, „zapaterowscy” socjaliści i z miejsca „humanitarnie” otworzyli granice dla „uchodźców”, wskutek czego zyskał na znaczeniu szlak z Maroka na Półwysep Iberyjski. Być może Hiszpanom jeszcze nie dopiekły wystarczająco uroki multi-kulti i do zamachów w Barcelonie chcą sobie dołożyć kolejne. Tu potrzeba determinacji pozostałych krajów UE a przede wszystkim graniczącej z Hiszpanią Francji, by nie dopuścić do dalszego przemieszczania się tych nowych „nabytków” na resztę kontynentu. Niemniej, widać wyraźnie, że mamy do czynienia jeśli nie z kresem „wędrówki ludów”, to przynajmniej z początkiem jej końca.


III. Kluczowe eurowybory

W tym kontekście istotne znaczenie będą miały przyszłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego. Często są one lekceważone przez wyborców o czym świadczy niska frekwencja. Niesłusznie, ponieważ w obecnej sytuacji mogą one zadecydować o przyszłości zachodniej cywilizacji. Po raz pierwszy bowiem rysuje się realna szansa, by na serio zaistniały partie tożsamościowe. Ugrupowania tego typu mogą albo zdominować Europejską Partię Ludową (teraz z tego nurtu jest w niej tylko węgierski Fidesz), albo stworzyć w europarlamencie własną, liczącą się frakcję, wywierając istotny wpływ na politykę Brukseli. Lewicowi liberałowie już dziś czują zagrożenie alarmując (np. na łamach „Politico”), że „za rok Unię mogą przejąć populiści”. Niedawne badania Eurobarometru pokazują, że aż 44 proc. ankietowanych twierdzi, że UE zmierza w złym kierunku, a pozytywnie sytuację ocenia jedynie 32 proc. Ta tendencja może wpłynąć mobilizująco na rozczarowanych wyborców i przysporzyć głosów ruchom i ugrupowaniom antysystemowym, co w połączeniu z niską frekwencją ma szanse przełożyć się na sukces „eurosceptyków”. Dla nas jest to o tyle istotne, że taki wynik w skali kontynentu poprawiłby notowania Polski w Brukseli i sprawiłby, że z chłopców do bicia awansowalibyśmy do roli jednego z rozgrywających. Tym samym może się okazać, że w najbliższym czasie indywidua pokroju Junckera czy Timmermansa użyźnią śmietnik historii – i choćby dlatego warto będzie pofatygować się do urn.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 31 (03-09.08.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz