niedziela, 11 listopada 2018

Przed marszem miliona

Podobno Jaśkowiak zaprosił do Poznania Kwaśniewskiego, Komorowskiego i Wałęsę. Może wśród nich Andrzej Duda lepiej się odnajdzie.

I. Hamlet belwederski

Marsz Niepodległości 2018 zapowiadany był hasłem „Marsz miliona na stulecie” (ostatecznie mottem będzie „Bóg, Honor, Ojczyzna”). Wydarzenie ze względu na 100-lecie odzyskania niepodległości w tym roku będzie miało wyjątkowy charakter – podobnie jak całe obchody naszego głównego narodowego święta. Tym większym niesmakiem więc napawa, że w miarę zbliżania się uroczystej rocznicy, narasta coraz więcej nieporozumień, przepychanek, a niekiedy wręcz kompromitacji. W momencie gdy piszę te słowa, wciąż trwają korowody wokół przygotowanej naprędce ustawy o dniu wolnym 12 listopada. Generalnie jestem zwolennikiem tego pomysłu, ale rozumiem też argumenty przeciwników. Ktoś nagle się obudził, wyskoczył z konceptem, żeby ludziom „zrobić dobrze” - i zaczęła się sejmowa kołomyja: pisanie ustawy na kolanie, nocne głosowanie z wtorku na środę, potem senat, poprawki... Wszystko w atmosferze pośpiechu i bałaganu – będzie „poniedziałek handlowy” czy nie, co z placówkami medycznymi, zaplanowanymi terminami w sądach, urzędach, firmach... A rozkłady jazdy? Będą w trybie normalnym czy świątecznym? To wszystko naprawdę nie dodaje powagi państwu i wielkiej rocznicy. Narzuca się oczywiste pytanie, czy nasi dobroczyńcy nie mogli zastanowić się wcześniej. Obrazu chaosu dopełniają sprzeczne komunikaty z Kancelarii Prezydenta: prezydent jest za; nie – jednak dano mu za mało czasu na podpis (pytanie - musi się zapytać Zofii Romaszewskiej czy zrobić badania opinii publicznej?); podpisze – nie podpisze... W tej chwili funkcjonują dwie równoległe wersje: wg pierwszej, prezydent zapowiedział podpisanie ustawy, wg drugiej – nie wiadomo, bowiem ma „poważne wątpliwości”. No ludzie...

Swoją drogą, to jest cały Duda w swym najgorszym wydaniu, objawionym nam przy okazji zawetowania sądowych ustaw, czego konsekwencje odczuwamy do tej pory: zjeść ciastko i mieć ciastko. Nie stracić prawicowego elektoratu, a jednocześnie nie podpaść za bardzo mainstreamowi i zagranicy. Efekt, jak wiadomo, jest taki, że mimo złagodzenia i połowiczności reformy sądownictwa, środowisko sędziowskie i tak pozostaje w stanie rewolty, a Bruksela w najlepsze wali nas po głowach. Tak kończy się chwiejne lawiranctwo. W 2015 r. myśleliśmy, że wybieramy przywódcę z prawdziwego zdarzenia – a otrzymaliśmy „Hamleta belwederskiego”. Jak tak dalej pójdzie, to pan prezydent może w 2020 r. nielicho się zdziwić – niczym, nie przymierzając, Komorowski.


II. „Wygumkować” endecję

Ta dygresja charakterologiczna była niezbędna, by przejść do drugiego wątku, związanego już bezpośrednio z Marszem Niepodległości. Otóż to, co wokół tegorocznego Marszu wyprawia ośrodek prezydencki, jest po prostu skandaliczne. Zacząć należy od tego, że pan prezydent nie uznał za stosowne zaprosić do honorowego komitetu obchodów rocznicy odzyskania niepodległości przedstawicieli środowisk narodowych. Nie znalazło się miejsce dla Ruchu Narodowego, Młodzieży Wszechpolskiej, ONR, stowarzyszenia Marsz Niepodległości – ba, nie uznano za godnych uczestnictwa nawet weteranów Narodowych Sił Zbrojnych! Tym samym tradycję endecką wraz z jej gigantycznymi zasługami dla budzenia narodowej świadomości i odrodzenia się Polski starannie „wygumkowano” z mapy polskiego patriotyzmu. Jak wiemy, zaproszono natomiast m.in. Hannę Gronkiewicz-Waltz, Henrykę Bochniarz, czy przedstawiciela mniejszości niemieckiej (tej samej, z którą toczyliśmy boje o odzyskanie Śląska – to jest dopiero chichot historii, gdyby żyli jeszcze członkowie Freikorpsów, pewnie też mogliby liczyć na takie wyróżnienie). Swojego czasu pytałem ironicznie na łamach siostrzanej „Warszawskiej Gazety”: „czy Roman Dmowski był w Wersalu? Czy w ogóle ktoś taki istniał?”. Według Kancelarii Prezydenta – najwyraźniej nie. Ciekawe, czy podczas rocznicowych „oficjałek” pan prezydent będzie w przemówieniach wycierał sobie buzię Dmowskim i Paderewskim, czy jednak zachowa na tyle przyzwoitości, by konsekwentnie na ich temat milczeć.

Z tej personalnej, rocznicowej układanki przebija jedno: strach. Z belwederskiego Hamleta wylazł, przepraszam, krakowski filister, dbający głównie o pozory – żeby było ze „splendorem” i „godnie”, a jednocześnie co i rusz paraliżowany lękiem „co ludzie powiedzą”. Andrzej Duda i jego otoczenie przerazili się na myśl, że doproszenie narodowców zepsuje im wizerunek i medialny piar – zupełnie, jakby media obozu III RP potrzebowały dodatkowego pretekstu do ataków. Sam nie wiem – może myśleli, że Bąkiewicz z Bosakiem, Winnickim i Tumanowiczem zaczną na prezydenckich salonach odpalać race i trzeba będzie czyścić ściany z sadzy?


III. Bezczelność i obłuda

Ale to jeszcze nic. Prawdziwy festiwal bezczelnej obłudy miał miejsce przy okazji sprawy uczestnictwa prezydenta w Marszu Niepodległości. Organizatorzy, niepomni na afront, wystosowali do głowy państwa zaproszenie i zaproponowali należne miejsce w wydarzeniu – prezydent miał otworzyć Marsz i wygłosić inaugurujące przemówienie. Dziś widać wyraźnie, że Andrzej Duda nie miał ochoty na udział i szukał tylko pretekstu do odmowy, a wszystkie spotkania z przedstawicielami narodowców (odbyło się łącznie siedem) były jedynie grą pozorów. Ostatecznie ludzie z Kancelarii Prezydenta podali dwie przyczyny: pierwsza, to napięty kalendarz obchodów; druga – strona prezydencka zażądała, by uczestnicy Marszu mieli ze sobą jedynie biało-czerwone flagi. Oba powody to kiepski dowcip.

Jeszcze 26 października Andrzej Duda w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” deklarował udział w Marszu i ZAPRASZAŁ do uczestnictwa polityków „totalnej opozycji” mówiąc: „Chciałbym, żebyśmy razem poszli w Marszu Niepodległości, i jest to kwestia odpowiedzialności wobec społeczeństwa. Stańmy obok siebie i pokażmy ludziom, że można być razem. Można się nie gryźć”. Wtedy „kalendarz” mu jakoś nie przeszkadzał, ale już nawet mniejsza o to. Rzecz w tym, że bez konsultacji z organizatorami wydarzenia, ustawił się w roli gospodarza zapraszającego po uważaniu gości – i to z grona notorycznej targowicy, knującej przeciw własnemu państwu z zagranicznymi wrogami z Berlina i Brukseli – tylko po to, by patriotyczną imprezę zamienić w piarowski cyrk „kiczu pojednania”. Rzecznik prezydenta Błażej Spychalski dodał później, że Dudzie chodziło również o udział byłych prezydentów – czyli, nie wytrzymam, Komorowskiego, Kwaśniewskiego i Wałęsy. Już widzę reakcję demonstrantów... Głupota czy prowokacja? Przy tym, Duda najwyraźniej zapomniał, że na Marszu miał być GOŚCIEM – dostojnym, honorowym, ale gościem. Słowem, wymierzył organizatorom kolejny policzek.

Mało tego. Żądanie, by na imprezie w której zapewne weźmie udział kilkaset tysięcy osób dopilnowano, aby powiewały wyłącznie flagi narodowe dowodzi ewidentnej złej woli, bo tego przy tak masowym wydarzeniu zwyczajnie nie sposób zagwarantować. Tutaj znów wylazł ten filisterski strach, by nie narobić sobie wizerunkowych tyłów jakimś przypadkowym zdjęciem na tle „falangi” czy radykalnego transparentu. Może prezydent przestraszył się, co powie później jakiś Verhofstadt czy inny brukselski pajac? Poza tym, kurczę, co to ma być? Układanie menu na bankiet z szefem kuchni? Marsz Niepodległości od zawsze był wydarzeniem społecznym i tradycją stało się, że różne grupy uczestniczą w nim z własnymi sztandarami i banerami – zakazane były jedynie symbole partyjne. Jeśli zaś chodzi o flagi narodowe – ich akurat nigdy nie brakowało, były wręcz dominującym elementem oprawy, co widać na zdjęciach z kolejnych edycji Marszu.


IV. Duda wyprosił się z Marszu

W każdym razie, efekt jest taki, że „Prezydent Duda odrzucił zaproszenie prezydenta Dudy” - jak celnie ktoś ujął to w internecie. Kompletna groteska. Wraz z odmową, „niepokorny” dziennikarz Samuel Pereira nie omieszkał wrzucić „fejka” jakoby organizatorzy chcieli zepchnąć prezydenta do tylnych szeregów, a wyeksponować siebie i kolumnę ze sztandarami ONR. Można się domyślać, kto mu to podsunął „do wykonu” - na szczęście przedstawiciele narodowców szybko zdementowali tę nieudolną wrzutkę.

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Marsz Niepodległości nigdy nie był „grzeczny”. Wziął się z radykalnej niezgody na rzeczywistość „republiki Okrągłego Stołu” i kierunku w jakim podążała Polska pod rządami magdalenkowych „łże-elit”. Wyrywanie mu pazurów, dzięki którym stal się największym patriotycznym wydarzeniem w Polsce, oznaczałoby pozbawienie go tożsamości. Marsz zamieniony w poprawną, sztampową „akademię ku czci” straciłby całą swą wyjątkowość – i sądzę, że jego liderzy doskonale o tym wiedzą. To dla tej niepowtarzalnej, rebelianckiej atmosfery ludzie masowo stawiają się co roku właśnie na Rondzie Dmowskiego. A zatem, niech i tym razem będzie racowisko, niepoprawne transparenty i sztandary, gromkie okrzyki. Drętwe „oficjałki”, standardowe mowy i kotyliony warto zostawić komu innemu. A pan prezydent? Cóż, podobno Jaśkowiak zaprosił do Poznania Kwaśniewskiego, Komorowskiego i Wałęsę. Może wśród nich Andrzej Duda lepiej się odnajdzie.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Czy Roman Dmowski był w Wersalu?


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr 21 (07-20.11.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz