poniedziałek, 26 listopada 2018

Światowy pakt migracyjny – jak nie „prawem”, to „lewem”?

Może się okazać, że mimo wycofania się z paktu migracyjnego, rząd i tak będzie wprowadzał w życie jego postanowienia tylnymi drzwiami.

I. Zwycięstwo rozsądku

Uff, rozsądek zwyciężył. Polska nie podpisze Światowego Paktu w sprawie Migracji (własc. Globalnego Porozumienia na rzecz Bezpiecznej, Uporządkowanej i Legalnej Migracji - Global Compact for Safe, Orderly and Regular Migration). Jak czytamy w oficjalnym oświadczeniu: „Rząd zdecydował, że Polska nie poprze Globalnego Porozumienia na rzecz bezpiecznej, uporządkowanej i legalnej migracji, zarówno podczas międzynarodowej konferencji w sprawie przyjęcia tego dokumentu zaplanowanej w Marrakeszu w dniach 10-11 grudnia 2018 r., jak i w trakcie późniejszego głosowania podczas Zgromadzenia Ogólnego Organizacji Narodów Zjednoczonych”. Warto dodać, że nie jesteśmy tu osamotnieni. ONZ-owskiego dokumentu nie podpiszą również USA, Węgry, Czechy, Bułgaria, Austria, Australia, Estonia, poważne wątpliwości ma także m.in. Dania – tak więc finalnie może się okazać, że sygnatariuszy paktu będzie jeszcze mniej. Nawet w Niemczech, mimo proimigracyjnej linii Angeli Merkel namawiającej do przyjęcia porozumienia, budzi ono sprzeciw zarówno wśród polityków CDU, jak i koalicyjnej CSU.

Nic dziwnego, że światowa umowa migracyjna wzbudza takie kontrowersje, gdyż dokument ten jest potencjalnie bardzo niebezpieczny – i to na wielu płaszczyznach. Po pierwsze, przyjmuje on ideologiczne założenie, że masowe migracje są czymś zasadniczo korzystnym, tak więc jedyne co należy robić, to zadbać, by przebiegały w sposób „uporządkowany”. W pkt. 8 Paktu pada wręcz expressis verbis stwierdzenie, że migracja jest „źródłem dobrobytu, innowacji i zrównoważonego rozwoju w naszym zglobalizowanym świecie” i w związku z tym te „pozytywne skutki mogą zostać zoptymalizowane poprzez poprawienie zarządzania migracją”. W dalszej części dokumentu mamy m.in. postulaty, by promować w publicznej dyskusji pozytywne postrzeganie procesów migracyjnych – co jest jedynie lekko zakamuflowanym wezwaniem do urabiania społeczeństw w jedynie słusznym, polit-poprawnym duchu i niebezpiecznie ociera się o inżynierię społeczną. Zresztą, przerabialiśmy to już podczas szczytu kryzysu migracyjnego w 2015 r., kiedy to dominujące media i organizacje pozarządowe jednogłośnie stały się tubą proimigracyjnej propagandy. Z kolei, poprzez położenie głównego nacisku na prawa imigrantów oraz chociażby zaostrzenie warunków deportacji czy objęcie przybyszy pełnią zabezpieczeń socjalnych, Pakt ewidentnie idzie w stronę stopniowej „legalizacji” migracji pod każdą jej postacią.

Równie groźna jest formuła w jakiej postanowiono przyjąć pakt migracyjny. Pozornie jest on „niewiążący prawnie” i stanowi jedynie coś w rodzaju deklaracji dobrej woli sygnatariuszy. W rzeczywistości jest to jednak sprytnie zastawiona pułapka. Gdyby bowiem porozumienie miało stanowić pełnoprawną umowę międzynarodową, to wymagałoby ratyfikacji przez odpowiednie organy poszczególnych państw – to zaś wiązałoby się z publiczną debatą, często bardzo gorącą. Natomiast formuła dokumentu „niewiążącego” pozwala ominąć ten kłopot – wystarczą podpisy przedstawicieli rządów. W ten sposób osiąga się efekt gotowanej żaby – bo mimo wszystko jest to jednak oświadczenie państw, że zamierzają kształtować swoją politykę w duchu wyrażonym w sygnowanym przez siebie porozumieniu. To natomiast stwarza pole do różnorakich nacisków – zarówno ze strony oenzetowskich agend, jak i np. organizacji pozarządowych zajmujących się „zawodowo” sprowadzaniem migrantów i działalnością na rzecz „multikulturalizmu”. Tak powstaje tzw. „miękkie prawo”, coś w rodzaju „zwyczaju międzynarodowego” - często równie skutecznego, jak twarde zapisy traktatowe. Warto w tym miejscu przypomnieć „Deklarację z Teresina” z 2009 r., będącą zwieńczeniem konferencji „Mienie ery Holokaustu”, w której umieszczono „zalecenia” dotyczące zwrotu pożydowskiego mienia. Dokument ten, podpisany w imieniu Polski przez Władysława Bartoszewskiego, również był „niewiążący” - tak się jednak składa, że właśnie na tę deklarację powołuje się słynna amerykańska „Ustawa 447”. Dobrze obrazuje to mechanizm budowania nacisków i przekuwania w obowiązujące prawo rzekomo „niewiążących prawnie” oświadczeń.


II. Polska polityka migracyjna

Dlatego dobrze się stało, że Polska w ostatniej chwili wymiksowała się z tego ambarasu – to jednak nie kończy sprawy i wątpliwości wokół naszej polityki migracyjnej. Trzeba pamiętać, że pierwotnie polskie MSZ podpisało się pod tzw. Deklaracją z Marrakeszu (sygnowaną przez Polskę na euro-afrykańskiej konferencji 2 maja 2018 r.), która stanowiła swoistą przygrywkę do ONZ-owskiego paktu ws. migracji - i co więcej, trzymało ten fakt w tajemnicy. Dopiero gdy sprawa się wydała, presja opinii publicznej zmusiła rząd Mateusza Morawieckiego do ostatecznego wycofania się z proimigracyjnych założeń dokumentu. Swoją rolę odegrał tu niewątpliwie szef MSWiA, Joachim Brudziński, podnosząc zagrożenia z jakimi wiąże się przyjęcie paktu. Osobiście nie mam jednak wątpliwości, że w innych okolicznościach umowa zostałaby „klepnięta” i to z pełnym błogosławieństwem premiera Morawieckiego. A stałoby się tak dlatego, że ogólne przesłanie paktu migracyjnego jest idealnie zgodne z dotychczasową polityką rządu.

Kwestia migracji została wpisana chociażby do Strategii na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (tzw. Plan Morawieckiego) – i znajdziemy tam zapisy utrzymane w podobnym duchu, co postulaty ONZ. Mowa jest o konieczności sprowadzania migrantów, korzyściach jakie z tego płyną, „rozwoju instrumentów integracyjnych”, a nawet „działaniach informacyjnych” dotyczących „pozytywnej roli cudzoziemców, których celem będzie przeciwdziałanie dyskryminacji, promocja postawy otwartości, przełamywanie stereotypów i uprzedzeń”. Przypomnijmy, że jeszcze niedawno identycznie wypowiadali się przedstawiciele rządu – np. min. Jadwiga Emilewicz w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” („Jesteśmy gotowi, żeby jeszcze bardziej otworzyć granice dla pracowników spoza Polski”) czy min. inwestycji i rozwoju Jerzy Kwieciński („Nasza gospodarka już teraz potrzebuje pracowników spoza Polski, a w przyszłości będzie ich potrzebować coraz więcej”), zapowiadając jednocześnie stworzenie „systemu zachęt” dla obcokrajowców i opracowanie „polityki imigracyjnej” ukierunkowanej docelowo na sprowadzanie migrantów na stałe. I bynajmniej nie dotyczy to jedynie „bliskich kulturowo” Ukraińców, ale także imigrantów z bardziej egzotycznych kierunków, takich jak Indie, Bangladesz czy Filipiny. Wszystko to współgra z żądaniami formułowanymi przez lobby biznesowe, z jednej strony domagające się rąk do pracy, z drugiej zaś straszące „presją płacową” obniżającą konkurencyjność naszej gospodarki.

Szerokim echem odbiła się wypowiedź wiceministra Pawła Chorążego, który na debacie Klubu Jagiellońskiego podważył sensowność repatriacji Polaków z Kazachstanu, podnosząc, że o wiele bardziej opłacalne jest sprowadzanie pracowników z Ukrainy i Azji. Zrobił się szum, a premier Morawiecki błyskawicznie Pawła Chorążego zdymisjonował – tyle, że Chorąży jedynie zreferował założenia rządowej polityki migracyjnej.


III. Wprowadzenie paktu migracyjnego tylnymi drzwiami?

Póki co, sytuacja wygląda tak, że rząd ze względów czysto wizerunkowych wycofuje się wprawdzie ze Światowego Paktu w sprawie Migracji, lecz samej polityki imigracyjnej nie zamierza zmieniać. Co więcej, w wywiadzie dla „Kultury Liberalnej” dyrektor Ośrodka Badań na Migracjami UW Paweł Kaczmarczyk, powołując się na dane OECD stwierdził, iż „Polska stała się największym importerem cudzoziemskiej siły roboczej na świecie. Obecnie sprowadzamy do siebie więcej migrantów ekonomicznych, niż USA – i to nie tylko w relacji do ilości mieszkańców, lecz w liczbach bezwzględnych. Widać to zresztą na co dzień na ulicach polskich miast. Należy więc trzymać rękę na pulsie i nie odpuszczać presji, bo może się okazać, że mimo wycofania się z paktu migracyjnego, rząd i tak będzie wprowadzał w życie jego postanowienia tylnymi drzwiami.

Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Polska – kraj migracyjny

Dymisja Chorążego

Janusze Biznesu

Chcemy niewolników!


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 47 (23-29.11.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz