poniedziałek, 19 listopada 2018

Marsz przeszedł, ale...

Jeżeli władza chce swojego, „grzecznego” i niekontrowersyjnego pochodu – niech go sobie zorganizuje, zamiast sięgać po cudze.

I. Próba wrogiego przejęcia

Marsz przeszedł, ale niesmak pozostał – tak można by skomentować tegoroczny, wyjątkowy Marsz Niepodległości zapowiadany przez organizatorów hasłem „marsz miliona na stulecie”. Dodajmy od razu, że niesmak ten nie dotyczy środowisk narodowych zrzeszonych w Stowarzyszeniu Marsz Niepodległości lecz strony rządowo-prezydenckiej i jej zakusów na przejęcie wydarzenia. Zacznijmy jednak od początku. Preludium zapowiadającym nastawienie z jakim PiS przystąpił do organizowania 100-lecia odzyskania niepodległości było tchórzliwe zbojkotowanie przez Kancelarię Prezydenta narodowców, którzy nie zostali zaproszeni do powołanego przy prezydencie komitetu organizującego obchody. Krok ten ewidentnie był podyktowany względami wizerunkowymi – by Andrzeja Dudy nie skojarzono, broń Boże, z „faszystami”. Znalazło się za to miejsce dla Hanny Gronkiewicz-Waltz, co samo w sobie jest wymowne. Do tego momentu można było jeszcze od biedy powiedzieć – w porządku, nie to nie, rząd zorganizuje swoje „oficjałki”, a ludzie po staremu przejdą w społecznym, oddolnym pochodzie. Jednak im bliżej było granicznej daty 11 listopada, tym bardziej atmosfera zaczęła gęstnieć. Rząd zorientował się, że gigantyczny budżet (200 mln. zł.) gdzieś się rozpłynął – nie zorganizowano żadnego centralnego wydarzenia, ani tym bardziej nie pozostawiono żadnego materialnego świadectwa (typu pomnik czy muzeum), które pozostałoby w pamięci. Okazało się, że jak zwykle największą imprezą święta pozostanie marsz organizowany przez narodowców.

I wtedy, za pięć dwunasta, zaczęły się dziwne podchody. Organizatorzy Marszu jak zwykle zaprosili głowę państwa, w odpowiedzi jednak spotkali się ze stawianiem zadziwiających warunków i groteskowym hamletyzowaniem ze strony przedstawicieli prezydenta i rządu. Podczas siedmiu (!) spotkań „negocjacyjnych” usłyszeli, że na Marszu obowiązywać mają wyłącznie biało-czerwone flagi (czego przy tej liczbie uczestników zwyczajnie nie sposób zagwarantować), a poza tym najlepiej, gdyby formalnym organizatorem został prezydencki komitet – ten sam, do którego nie raczono ich zaprosić. Na kilometr pachniało to próbą „wrogiego przejęcia” i nic dziwnego, że przedstawiciele Stowarzyszenia Marsz Niepodległości nie mogli zgodzić się na tak zaporowy warunek – bo niby z jakiej racji? Od lat to oni tworzyli wydarzenie (finansowane ze społecznych zbiórek, bez wsparcia publicznego), angażowali swój czas i siły, ryzykowali policyjnymi szykanami – rząd nie kiwnął tu palcem i nie wyrażał zainteresowania włączeniem się w inicjatywę aż do ostatniego momentu, kiedy stało się jasne, że po oficjalnych obchodach zostanie co najwyżej kilka przemówień i okolicznościowych wieńców. W efekcie powyższego, doszło do kuriozalnej sytuacji – prezydent najpierw zapraszał publicznie na Marsz, by po kilku dniach samemu się z niego „wyprosić” ze względu na „napięty kalendarz”.


II. Dwa w jednym

I wtedy, niespodziewanie, wspólnotowy charakter wydarzenia uratowała... Hanna Gronkiewicz-Waltz swym bezprawnym zakazem. Narodowcy oczywiście zaskarżyli decyzję, jednak strona rządowa wyczuła okazję i nie czekając na rozstrzygnięcie sądu, bez porozumienia ze stroną społeczną, ogłosiła, że w tym samym miejscu i czasie odbędzie się marsz „państwowy”. Trudno opisać, jakie to wszystko było małostkowe i krętackie. Na szczęście, władze Stowarzyszenia Marsz Niepodległości zachowały się nad wyraz odpowiedzialnie i dojrzale – nie poszli na konfrontację, lecz wynegocjowali formułę „dwa w jednym”. Ostatecznie, jak wiemy, najpierw ruszył marsz „prezydencko-rządowy” „Dla Ciebie Polsko”, po nim zaś, oddzielony „buforem bezpieczeństwa”, właściwy Marsz Niepodległości pod hasłem „Bóg, Honor, Ojczyzna”.

Tegoroczny Marsz zanotował niewątpliwie największy sukces frekwencyjny – wg policyjnych szacunków wzięło w nim udział 250 tys. ludzi. Można się było zresztą tego spodziewać – zarówno ze względu na wyjątkową okazję, jak i zakaz HG-W dodatkowo podgrzewający nastroje (wiadomo, zakazać czegoś Polakowi, to jakby trzy razy go namówić). Było hucznie, szumnie, a biało-czerwone flagi i tak stanowiły dominującą część symbolicznej oprawy, bez dodatkowych zakazów i nakazów, mających sztucznie „ugrzecznić” imprezę. Nie znaczy to jednak, że obyło się bez zgrzytów. Przedstawiciele narodowców jeszcze przed wydarzeniem alarmowali, że organizatorzy wyjazdów zbiorowych do Warszawy byli nagabywani przez służby państwowe m.in. „rozmowami ostrzegawczymi” mającymi zniechęcić do udziału. Generalnie zresztą, policja i ABW dostały ewidentny rozkaz, by wyeliminować różne „elementy niepożądane” - czasem zasadnie, a czasem nie – co sprawiło, że powrócił duch Bartłomieja „idziemy po was” Sienkiewicza. Charakterystyczne, że po dojściu rządowej kolumny do Ronda Waszyngtona, VIP-y czym prędzej zapakowały się do limuzyn, nie czekając aż Marsz dobiegnie końca – zapewne dał o sobie znać ów słynny „napięty kalendarz”... A mówiąc poważnie – widać było, że strona rządowa jak ognia chce uniknąć skojarzenia z idącymi z tyłu „ekstremistami”. Próżny trud, bo zarówno krajowe, jak i zagraniczne przekaziory zgodnie ze sztancą napisały, że prezydent z premierem poszli na czele „skrajnej prawicy”. Równie dobrze można było się tak demonstracyjnie nie odcinać.


III. W oparach propagandy

Z prawdziwym popisem obłudy mieliśmy jednak do czynienia przy okazji różnych zabiegów wizerunkowo-medialnych. Do tego, że media lewackie w swych relacjach łżą na potęgę, zdążyliśmy się przyzwyczaić – tu nie było niczego nowego. Jednak niestety, po raz kolejny dała o sobie znać toporna propaganda wylewająca się z ekranów TVP Jacka Kurskiego. Gdyby wierzyć przekazowi rządowej telewizji, Marsz był wyłączną inicjatywą władz państwowych, a ćwierć miliona ludzi posłuchało wezwania Andrzeja Dudy. Pokazywano i mówiono wyłącznie o części partyjno-rządowej, narodowców zaś starannie „wygumkowano”. W tendencję tę wpisali się przedstawiciele rządu i prezydenta - do tej pory, przy okazji składanych podziękowań żadnemu z nich nie przeszło przez gardło, by wspomnieć o rzeczywistych organizatorach ze Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, bez których cała impreza skończyłaby się niczym niesławne ustawki Komorowskiego - w najlepszym razie przeszłoby może parę tysięcy urzędników, partyjnych działaczy i najbardziej zagorzałych zwolenników nagonionych przez medialne przybudówki obozu władzy. Widać wyraźnie, że skoro nie udało się przejąć marszu formalnie, to postanowiono go zawłaszczyć w publicznym przekazie. Nie wróży to dobrze na przyszłość.

Dlatego, na zakończenie trzeba powiedzieć jasno: Marsz Niepodległości zawsze był wydarzeniem społecznym i oddolnym, dalece wykraczającym swym zasięgiem poza środowiska narodowe. Jego uczestnicy latami ryzykowali spałowanie, postrzał z broni gładkolufowej, potraktowanie gazem łzawiącym, represje, prowokacje i areszty. W tę oddolną tożsamość inicjatywy nieodłącznie wpisana jest rebeliancka atmosfera – w najlepszym rozumieniu tego słowa. Marsz bowiem wziął się z radykalnego sprzeciwu wobec „republiki okrągłego stołu” - i dopóki ta przegniła republika nie sczeźnie, taki właśnie winien pozostać. Mają być radykalne transparenty, emblematy wszystkich biorących w nim udział środowisk, niepoprawne hasła i okrzyki, wreszcie – race. Tak właśnie – ma być racowisko, jako symbol oporu przeciw systemowi i fantastyczna wizualna oprawa wydarzenia, a zakaz ich używania (wprowadzony na fali antykibicowskiej histerii) winien być czym prędzej zniesiony. Również spalenie unijnej szmaty podczas demonstracji jest jak najbardziej na swoim miejscu. Próby karania za tego typu ekspresję poglądów pod pretekstem naruszenia przepisów porządkowych są niczym więcej jak tępą szykaną – słyszał pan, panie ministrze Brudziński? Jeżeli natomiast władza chce swojego, „grzecznego” i niekontrowersyjnego pochodu – niech go sobie zorganizuje, zamiast sięgać po cudze. Tylko wpierw niech dobrze policzy i zastanowi się, czy warto.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Przed marszem miliona

Czy Roman Dmowski był w Wersalu?


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 46 (16-22.11.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz