niedziela, 25 listopada 2018

Bitwa o Marsz Niepodległości

Z perspektywy PiS Marsz Niepodległości należy czym prędzej przejąć i spacyfikować – po pierwsze, by utrwalić swój „monopol na patriotyzm”, po drugie – by obezwładnić możliwe zarzewie ulicznego buntu po prawej stronie.

I. Niewygodny Marsz

Po ostatnim Marszu Niepodległości jedno jest pewne: czeka nas ostra batalia w jego obronie przed zakusami rządu pragnącego dokonać „wrogiego przejęcia” tego wydarzenia. Pisząc „nas” mam na myśli nie tylko bezpośrednich organizatorów, czyli środowiska narodowe zrzeszone w Stowarzyszeniu Marsz Niepodległości, lecz również wszystkich uczestników i sympatyków – całą, zbudowaną przez lata społeczność, której leży na sercu zachowanie Marszu w jego dotychczasowej, oddolnej i niezależnej formule. A trzeba przyznać, że kąsek jest apetyczny – Marsz Niepodległości stał się bezsprzecznie największą patriotyczną imprezą w Polsce, ewenementem na europejską, a może i światową skalę. To dlatego właśnie jest tak szkalowany przez światowe i tutejsze ośrodki lewicowo-liberalne – a z drugiej strony stał się obiektem podziwu i zazdrości dla „tożsamościowo” nastawionych zagranicznych komentatorów (casus Tommy Robinsona). Sukces tegorocznej edycji, kiedy to z Ronda Dmowskiego pod Stadion Narodowy przeszło wg ostrożnych policyjnych szacunków ćwierć miliona ludzi, stanowi tego dobitne potwierdzenie.

Nic więc dziwnego, że w latach 2010-2014 dla lansującej kosmopolityczny i wyprany z treści „nowoczesny patriotyzm” Platformy Obywatelskiej Marsz stał się ogromnym zagrożeniem i nie przebierano w środkach, by go zniszczyć, a w ostateczności – zohydzić w społecznym odbiorze. Fiasko groteskowych inicjatyw w rodzaju „urzędniczego” pochodu Bronisława Komorowskiego Krakowskim Przedmieściem czy niesławnej akcji „Orzeł Może” z czekoladowym pterodaktylem jedynie uwypuklało różnicę między autentycznym, społecznym i masowym ruchem, a drętwą bądź pseudo-luzacką rządowo-eliciarską celebrą.

Ale, co warto zauważyć, Marsz był niewygodny również dla PiS-u – i to jeszcze w opozycyjnych czasach, kiedy to teoretycznie wszystkie środowiska patriotyczne powinny były zwierać szyki. Nic z tego. PiS i zbliżone do niego ośrodki medialne zaczęły upatrywać w Marszu zagrożenie dla swojego monopolu na rząd dusz, czego widomym znakiem była rejterada czołowych polityków i Klubów „Gazety Polskiej” w Święto Niepodległości do Krakowa pod pretekstem, że nie chcą być kojarzeni z „ekstremą” i zadymami. Próżny trud. Z jednej strony w medialnym przekazie Marsz oraz uliczne bitwy i tak były PiS-owi przyszywane, z drugiej – w Warszawie 11 listopada maszerowali nie tylko narodowcy, lecz generalnie wszyscy poczuwający się do „opcji patriotyczno-niepodległościowej”, w tym również wyborcy PiS. Więcej – niektórzy uczestnicy wręcz średnio kojarzyli, że organizatorami są narodowcy, a medialne wrzutki o „faszystach” odbierali bardzo personalnie, co tylko „nakręcało” buntowniczy potencjał MN. W tym kontekście, „wyprowadzka” PiS do Krakowa jawiła się wielu jako co najmniej niezrozumiała.


II. Buntowniczy potencjał

No właśnie, wspomniałem o buntowniczym potencjale Marszu Niepodległości. Pisałem już o tym, ale warto powtórzyć: masowość imprezy wzięła się z gruntownej niezgody na rzeczywistość III RP, a hasła w rodzaju „obalić republikę okrągłego stołu”, czy (w wersji bardziej radykalnej) „obalmy k...a ten system” trafiały na podatny grunt. Dla tej rebelianckiej atmosfery wyrażanej hasłami, petardami czy blaskiem rac, warto było przyjeżdżać i ryzykować nałykanie się gazu, oberwanie pałą, czy sądowe procesy i inne szykany. To tu rodziło się podglebie dla sukcesu wyborczego PiS i Kukiz'15 w 2015 r.

Jednak ten sam buntowniczy Marsz, słabo poddający się odgórnej kontroli i w znacznej mierze żyjący własnym życiem, jest najwyraźniej traktowany przez partyjno-rządowy ośrodek władzy jako potencjalne zagrożenie. Idę o zakład, że myśli pisowskich macherów idą mniej więcej tym torem: „no dobrze, Marsz był przydatny, gdy byliśmy w opozycji, ale co za dużo to niezdrowo. Choroba wie, czy za rok-dwa ci sami ludzie nie wyjdą na ulice, żeby protestować przeciwko nam”. Zagrożenie z punktu widzenia obecnej władzy staje się realne tym bardziej, im większa frustracja będzie narastać w patriotycznym elektoracie. A przyczyn znalazłoby się wiele: ustępliwość wobec Ukrainy i Litwy połączona z lekceważeniem Polaków na Wschodzie, brak repolonizacji mediów, wycofywanie się pod naporem USA i Izraela z ważnej symbolicznie nowelizacji ustawy o IPN, chowanie głowy w piasek wobec amerykańskiej „ustawy 447”, buksująca w miejscu sprawa reparacji wojennych od Niemiec, brak rozliczeń afer z czasów PO, ustępowanie przed Brukselą w sprawie reformy sądownictwa... Tego nie daje się już zagłuszyć narracją o mądrym Naczelniku Kaczyńskim, który wie wszystko najlepiej i skoro robi tak a nie inaczej, to najwyraźniej tak trzeba, czy w wersji bardziej ordynarnej – wrzaskami o „ruskiej agenturze”. A doroczny Marsz Niepodległości jest idealną okazją, by w pewnym momencie, gdy cierpliwość radykalnych wyborców zostanie wyczerpana, dać upust rozgoryczeniu. Warto też nadmienić, że powyższe błędy i zaniechania PiS mogą się stać w naturalny sposób wodą na młyn narodowców – po prostu, po prawej stronie, po raz pierwszy od bardzo dawna, zaczyna się robić miejsce do zagospodarowania.

Toteż z perspektywy PiS Marsz Niepodległości należy czym prędzej przejąć i spacyfikować – po pierwsze, by utrwalić swój „monopol na patriotyzm”, po drugie – by obezwładnić możliwe zarzewie ulicznego buntu po prawej stronie.


III. Duch sanacyjnego myślenia

Do powyższego dochodzą jeszcze czynniki, nazwijmy to, historyczno-ideowe. Zarówno sam Jarosław Kaczyński, jak i najbliższy mu „zakon PC” bardzo poważnie traktuje swą piłsudczykowską spuściznę – i to „sanacyjne” myślenie jest odczuwalne na wielu polach. Oczywiście wpisana jest w nie permanentna nieufność (łagodnie rzecz ujmując) do środowisk narodowych, w których upatruje się zakamuflowanej opcji rosyjskiej. Ale jest również coś jeszcze – wiara w omnipotencję państwa, jako organizatora życia społecznego. Dobrze wyraża to art. 4 Konstytucji Kwietniowej z 1935 r.: „W ramach Państwa i w oparciu o nie kształtuje się życie społeczeństwa” - i w kolejnym punkcie mamy doprecyzowanie: „Państwo zapewnia mu swobodny rozwój, a gdy tego dobro powszechne wymaga, nadaje mu kierunek lub normuje jego warunki”. To z tego sanacyjnego ducha wypływa wypowiedź min. Glińskiego: „Jest oczywiste, że 11 listopada tego typu marsze powinny być organizowane przez polskie państwo”. Natomiast dotychczasowi organizatorzy Mają prawo czuć się gospodarzem, ale państwo polskie jest ważniejsze”. Rozumiemy już? Był „swobodny rozwój” lecz teraz „dobro powszechne” wymaga, by to państwo nadało Marszowi „kierunek” i „unormowało jego warunki”, gdyż to w oparciu o państwo „kształtuje się życie społeczeństwa”.

Krótko mówiąc, intencją PiS-u jest „znacjonalizowanie” Marszu. Może łaskawie dopuszczą do udziału narodowców – ale na własnych warunkach. Z przedsmakiem mieliśmy do czynienia już w tym roku, kiedy to usiłowano zabronić organizacyjnych flag i transparentów, tak by powstało wrażenie „jedności polityczno-moralnej narodu” zwołanego pod biało-czerwone sztandary przez przedstawicieli partii i rządu. Dobrze obrazuje to tweet min. Brudzińskiego, jakoby „Polacy odpowiedzieli na apel Prezydenta RP Andrzeja Dudy i Premiera Mateusza Morawieckiego (...)”. Celnie zripostował to dziennikarz KAI Dawid Gospodarek: „To szczyt bezczelności i cynizmu przywłaszczać sobie w ten sposób całą imprezę mimo trudnych negocjacji do ostatniej chwili (...)”. Sięgnięto jednak i po twardsze metody – by nie dopuścić do obecności na Marszu różnych „elementów niepożądanych”, wrócono do zastraszania, rozmów ostrzegawczych i rewizji, co sprawiło że, jak ujął to Robert Winnicki, po trzech latach spokoju „wrócił duch Bartłomieja Sienkiewicza”, w innym miejscu stwierdzając: „Poprzednia władza walczyła z Marszem Niepodległości, obecna chciałaby zawłaszczyć jego sukces”. W powyższe wpisuje się propaganda rządowej TVP Kurskiego, skrupulatnie „wygumkowując” z marszowej relacji narodowców, ale też represyjne działania cudownie uzdrowionej policji ścigającej demonstrantów za odpalanie rac czy spalenie unijnej „szmaty”.

Wiele wskazuje na to, że rząd będzie działał metodą faktów dokonanych – tak jak w tym roku, gdy po uprzednich dąsach „wprosił się” na MN wykorzystując chwilę zamieszania po bezprawnej decyzji HG-W, nie czekając na wyrok sądu. Na 100-lecie odzyskania niepodległości udało się jeszcze wypracować formułę „dwa w jednym”, ale za rok władza już takich skrupułów mieć nie będzie i zapewne zechce ustanowić własne, ugrzecznione „święto” w duchu poprawnej „akademii ku czci”. „Albo nasz marsz, albo żaden” - zdają się mówić przedstawiciele władzy, w czym swoją rolę zapewne odgrywa uczucie upokorzenia, że z 200-milionowym budżetem nie byli w stanie zorganizować niczego o porównywalnej skali i musieli podeprzeć się inicjatywą narodowców. To bardzo niebezpieczna droga – i dlatego już teraz wszyscy wspomniani na wstępie „ludzie dobrej woli” powinni PiS-owi wysyłać głośne i czytelne sygnały, że ten numer nie przejdzie.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Przed marszem miliona

Marsz przeszedł, ale...

Czy Roman Dmowski był w Wersalu?


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr (21.11-04.12.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz