niedziela, 17 kwietnia 2011

Anatomia propagandy strachu


Absolutyzacja III RP w omawianej tu propagandzie ma jedno, podstawowe zadanie: sprawić, by każda kontestacja obecnego porządku jawiła się jako zamach na demokrację.



I. Trauma „bogów demokracji”.


Uprzejmie donoszę Czytelnikom, że Waldemar Kuczyński przez wiele dni nie mógł otrząsnąć się z traumy, jaką była dla niego demonstracja na Krakowskim Przedmieściu w I Rocznicę Katastrofy Smoleńskiej. Jeszcze w piątek 15.04 wciąż pogrążony był w głębokim szoku, czemu dał wyraz na łamach „Wyborczej”, tym razem w tekście „Ruch groźnej nadziei”. W zasadzie napisał to samo co zwykle, tylko jakby z nieco większym obłędem pióra, zupełnie jakby relacjonował na żywo narodziny hitleryzmu i ostatnie dni Republiki Weimarskiej. Bełkoce więc o „wodzu” otoczonym „kultem”, „partii bliskiej totalizmowi” i nade wszystko – o „ruchu groźnej nadziei, który wierzy, że jutro należy do niego”. Odnoszę wrażenie, że pan W.K. po kilka razy dziennie ogląda musical „Kabaret” Boba Fosse’a ze szczególnym uwzględnieniem słynnej sceny z piwiarni pod chmurką, co w sposób znaczący zaburza jego percepcję i ogląd rzeczywistości.


A może wcale nie. Może doskonale wie, że plecie duby smalone i pisze to co pisze z pełną premedytacją. Jego głos bowiem doskonale wplata się w zmasowaną propagandę strachu, którą wiodące ośrodki opinii usiłują (ze sporym powodzeniem) obezwładnić społeczeństwo. No cóż... Nasi „bogowie demokracji” na przestrzeni ostatnich dwudziestu lat opracowali ten dyskurs do perfekcji. Kuczyński to tylko jeden z głosów, wcale nie najważniejszy, choć bez wątpienia najbardziej histeryczny.


Diagnoza? Nie będę odkrywczy: „beneficjentom III RP” zaczyna palić się pod tyłkami, czują już swąd i pierwsze liźnięcia płomieni, stąd te desperackie ruchy i potępieńczy jazgot, jaki podnoszą od rana do wieczora we wszystkich „zaprzyjaźnionych” mediodajniach.


II. Absolutyzacja III RP.


Póki co jednak, zanim różne indywidua ustąpią ze swych Parnasów by użyźnić śmietnik historii, pozwolę sobie na analizę, będącą demontażem uprawianej do znudzenia propagandy strachu. Konkretnie - jej fundamentalnego składnika - swoistego paradygmatu i kłamstwa założycielskiego, które pozwala różnym Kuczyńskim snuć swe paranoidalne słowotoki przy zachowaniu pozorów logiki wywodu.


Owym kłamstwem jest utożsamienie postokrągłostołowego porządku III RP z demokracją, jako taką. Spośród wielu mieszczących się w demokratycznych ramach form polityczno – ustrojowych, postanowiono podnieść do rangi absolutu kartoflany, patologiczny twór zwany Trzecią RP. Ta absolutyzacja III RP ma w omawianej tu propagandzie jedno, podstawowe zadanie: sprawić, by każda kontestacja obecnego porządku jawiła się jako zamach na demokrację.


Przy okazji – osobiście uważam, że tzw. liderzy opinii promują to beszczelne intelektualne nadużycie (w oczywisty sposób fałszywe) najzupełniej świadomie, bowiem umożliwia im to budowanie pożądanej narracji.


Wedle tejże „narracji”, skoro III RP jest (mimo pewnych, drugorzędnych niedoskonałości) jedyną możliwą demokratyczną formą ustrojową przeznaczoną dla współczesnej Polski, to IV RP, siłą rzeczy, musi być tworem neo-totalitarnym, antydemokratycznym i potencjalnie – zbrodniczym. Idąc tym tropem, wszelkie ukazywanie fasadowości państwa (i jego formalnych procedur) staje się herezją, automatycznie wykluczającą jej głosicieli z grona praworządnych obywateli i stawiającą „heretyków” w gronie niebezpiecznych ekstremistów i wywrotowców.


III. Wyzwanie Czwartej RP.


Tymczasem, IV RP (w moim, prywatnym, rozumieniu tego pojęcia) jest niczym innym, jak pakietem dogłębnych reform, mającym na celu wykorzenienie systemowych patologii wmontowanych programowo w niby-państwowy twór uzgodniony w magdalenkopodobnych okolicach.


Ale, oczywiście, IV RP nie jest li tylko projektem „technicznym”. Bywam nieco sceptyczny wobec narodowego mistycyzmu, wynoszącego na piedestał „ducha” przy jednoczesnej skłonności do ignorowania realiów, nie da się jednak nie zauważyć, iż kondycja państwa ma bezpośrednie przełożenie na to, czy Polakom „chce się chcieć”.


Czy warto się starać, czy raczej olewać; czy angażować się, czy też kultywować postawę „moja chata z kraja”; czy zostać w ojczyźnie, czy wyjechać za chlebem; czy mamy poczucie, że państwo działa w naszym imieniu i dla nas, czy też jest opresyjnym aparatem służącym diabeł jeden wie komu – słowem - czy Polacy czują się we własnym kraju u siebie. Wreszcie, czy mamy poczucie bycia wolnym i dumnym narodem o wielkim historycznym dorobku, czy też dajemy się zgnębić sączącej się zewsząd „pedagogice wstydu”.


Takim wyzwaniem, hasłowo rzecz ujmując, jest Czwarta Rzeczpospolita. I „beneficjenci III RP” doskonale o tym wiedzą. Tyle, że równocześnie zdają sobie sprawę, iż realizacja tego projektu nieuchronnie zniszczy rozliczne nisze ekologiczne w których znaleźli swe żerowiska.


Bo IV RP to podmiotowość Polski i Polaków. Tak w sferze wewnętrznej, jak i na arenie międzynarodowej. Tak w gospodarce, jak w sferze kultury. Na wszystkich polach. Wyczekiwana „Czwarta” to również stan ducha każdego z obywateli.


IV. No i co mają zrobić?


No i co mają z tym zrobić postesbeckie układy władzowo-biznesowe? (Wspomnijmy fetę, jaką urządził Leszkowi Millerowi „polski” Business Center Club). Co ma z tym zrobić rozdęty do granic absurdu aparat urzędniczy, tudzież sprzęgnięta z nim polityczna „klasa próżniacza” (a właściwie - kasta próżniacza), obwarowana rozlicznymi gwarancjami zabezpieczającymi ekskluzywny status? Co mają z projektem IVRP zrobić przeróżne branżowe sitwy dbające, by każdy „nie swój” rozbił sobie łeb o szklany sufit? Co mają czynić funkcjonariusze służb tak byłych jak obecnych, jawnych tajnych i dwupłciowych, ich współpracownicy, dziwki i alfonsi? (Przypomnę tu osławionego Zbigniewa S. ps. „Niemiec” z czasów zajść pod Krzyżem). Co wreszcie ma zrobić agentura różnych poważnych krajów, w interesie których leży, by zachować „w Polsce czyli nigdzie” status quo? Koniec końców – co z IVRP ma począć tzw. „Salon” funkcjonujący – patrząc z punktu widzenia państwa – jako swoista „nadbudowa” wymienionych powyżej grup, której zadaniem jest utrzymywanie tubylczego „bydła” w stanie permanentnego, mentalnego bezwładu?


Wiedzą, co mają zrobić.


Po pierwsze: utożsamić w społecznym odbiorze tę poplątaną „szarą sieć” z demokracją.


Po drugie: ośmieszyć pogardliwym rechotem „heretyków” występujących przeciw ustrojowi III RP. (Słynne „podrywanie godnościowych podstaw prezydentury Lecha Kaczyńskiego” przełożyło się bowiem również na „moherów”, przy czym „moherem”, tudzież „pisuarem” jest każdy, kto podważa „demokratyczne” imponderabilia).


Po trzecie: wytworzyć wrażenie, jakoby ta ciemna tłuszcza miała być śmiertelnym zagrożeniem dla swobód obywatelskich, zaś politycy którzy wyrażają jej emocje – pogrobowcami Hitlera (wildsteinowskie „reductio ad Hitlerum” - tu w nieco innym kontekście).


Tak ma być – raz żałośni, innym razem groźni – w zależności od aktualnych potrzeb samozwańczych dysponentów publicznego dyskursu.


V. W okopach legalizmu.


No i wreszcie zostaje ostatnia linia obrony – tyleż tępy, co obłudny legalizm. Tu są, prawda, wicie-rozumicie, legalnie wybrane władze, zatem każdy kto występuje przeciw nim, jest elementem antypaństwowym. A z takim elementem nie ma co się cackać, gdyż ręka podniesiona na władzę winna zostać odcięta. Poza tym, raz zdobytej władzy... znacie?


Pewnie, tyle że ludzie lubią melodie, które już znają. I poddają się w swej masie sączonej im do ucha truciznie. Nie należę do hurraoptymistów. Nie oszukuję się i wiem, że społeczna większość wciąż jest nafaszerowana „legalistyczną” propagandą strachu aż po gardło.


VI. Lęki Mordoru.


Ale z drugiej strony – widok tłumów na Krakowskim Przedmieściu i Placu Zamkowym (niezależnie od żałosnych kłamstw w sprawie liczebności) musiał wywołać wśród „beneficjentów III RP” psychiczne wrzenie, czemu dał upust przywołany na początku tekstu Waldemar Kuczyński. Co więcej – ci, którzy przybyli, nie działali pod wpływem rzewnego impulsu, jak przed rokiem. Przybycie tego dnia pod Pałac, mimo hektolitrów pomyj i trwającej rok dezinformacyjnej operacji, było świadomym wyborem. Również politycznym.


Mordor to wie. Jego uwadze nie uszedł także zwielokrotniony na przestrzeni roku nakład „Gazety Polskiej”, sukces wydawniczy „Uważam Rze”, wzrost słuchalności Radia Maryja, triumf drugiego obiegu „okołosmoleńskich” filmów i - last but not least – rosnąca rola internetu i prawicowej blogosfery.


Wystarczy, by się bać. Wystarczy, by uświadomić sobie odwracającą się kartę historii. Stąd ta nieprzytomna miotanina sfrustrowanych szympansów we własnoręcznie zbudowanych złotych klatkach. Stąd te odchody ciskane na oślep w stopniowo rosnące, przepływające obok rzesze - „idioci”, „bydło”, „swołocz”, „wyjce”, „ludzie z ogrodu zoologicznego”...


***


Wiedzą, co mogą stracić. Dlatego obecny, skorumpowany do cna porządek, będą zwali demokracją. Będą straszyli „wichrzycielami”. Będą przerzucać swoje lęki na Naród, które to słowo, zwłaszcza pisane z wielkiej litery, tak przeraża pana Kuczyńskiego. Będą zatrudniali „smocze języki” na kolejnych odcinkach propagandy strachu.


Aż do końca.


Ich albo naszego.


Gadający Grzyb


Ilustracja autorstwa AdamaDee

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz