wtorek, 26 lipca 2011

Rzeź w cieplarni


„Najmocniejszym powodem, by utrzymać prawo do posiadania i noszenia broni przez ludzi jest to, że stanowi ono dla nich ostateczny środek do obrony przed tyranią rządu" (Thomas Jefferson).



I. Głupi jak Belg...


Przyznam się, ze nieco zmroziły mnie podnoszące się po norweskiej rzezi głosy, by jeszcze bardziej ograniczyć dostęp do broni obywatelom krajów Europy. Z pomysłem, który mógł się wykluć jedynie w mózgownicy skończonego poprawniaka wyskoczył minister spraw zagranicznych Belgii Steven Vanackere wzywając do ujednolicenia i zaostrzenia przepisów regulujących dostęp do broni w Europie. Jak mniemam, przez „Europę”, pan Vanackere rozumie Unię Europejską do której wprawdzie Norwegia nie należy, ale może wiedza o tym nie jest niezbędna by zostać belgijskim ministrem spraw zagranicznych.


No tak. Można się było tego spodziewać – każdy pretekst jest dobry, by wziąć euro-ludków jeszcze bardziej za twarz, ubezwłasnowolnić, poddać bardziej wnikliwemu nadzorowi... Nie wątpię, że pomysł pana Belga spotka się z życzliwym przyjęciem wśród euro-czynowników, którzy zapewne już teraz doznają intelektualnych spazmów rozkoszy na myśl o kolejnej dyrektywie ujednolicającej, unifikującej, standaryzującej... i oczywiście uszami duszy słyszą już błogi szelest strumyka euro-rubelków, które popłyną, by ową dyrektywę wdrożyć i nadzorować jej realizację – a do tego potrzeba wszak urzędniczych stanowisk, stanowisk i jeszcze raz stanowisk – we wszystkich krajach zjednoczonej Europy.


Jest to oczywiście kolejny przykład postępackiej euro-sklerozy, która na wszelkie problemy ma tylko jedno rozwiązanie: jeszcze więcej tego samego! Więcej kontroli (wszak już Stalin mawiał, że „kontrola jest najwyższą formą zaufania”), więcej regulacji, więcej urzędniczej opieki nad społeczeństwem, niczym nad bezrozumnym bydełkiem, które bez troskliwej kurateli niewątpliwie zrobi sobie krzywdę. Wszystko rzecz jasna w duchu pacyfistycznego Postępu.


II. Posiadanie broni w Norwegii.


A mnie poraża uporczywe niedostrzeganie jednej, podstawowej rzeczy: otóż społeczeństwa europejskie są już i tak spacyfikowane do stopnia, który czyni je kompletnie bezbronnymi wobec byle nawiedzonego fanatyka, któremu strzeli do łba wywijać gnatem, by w ten sposób spopularyzować 1500 stron swoich złotych myśli.


Tak się bowiem składa, że do masakry na norweskiej wyspie doszło w nieco ponad rok po wejściu w tym kraju przepisów wypisz wymaluj w duchu propozycji pana Vanackere: otóż od 01 lipca 2010 roku Norwegowie zostali zobowiązani do przetrzymywania wszystkich sztuk broni palnej w zamkniętych skrytkach ze specjalnym atestem. W tym niespełna pięciomilionowym kraju (4,8 mln) zarejestrowanych jest 1,5 miliona sztuk broni należącej do prawie 500 tysięcy ludzi. Czyli, statystycznie, co dziesiąty obywatel – od niemowlęcia do starca jest posiadaczem 3 sztuk broni palnej. Jeśli zawęzić statystykę do osób w wieku produkcyjnym (25% - 1.200 tys.) i emerytów (13% - 624 tys.) - a więc pełnoletnich, wychodzi 1,2 sztuk broni na każdego dorosłego. Ale ponieważ, jak wspomniałem, broń (legalna) jest w posiadaniu ok. pół miliona osób, to wychodzi, że co trzeci - czwarty dorosły Norweg ma w domu trzy „klamki”.


I temu, całkiem nieźle uzbrojonemu społeczeństwu kazano tę broń pochować do atestowanych skrytek, czyniąc ją w praktyce bezużyteczną w przypadku nagłego zagrożenia życia i mienia.


III. W kotle z Breivikiem.


Efekty tego zbrodniczego obostrzenia (z którego belgijski pan minister Vanackere byłby zapewne dumny) mogliśmy zaobserwować podczas masakry na wyspie Utoya. Jak na ironię, jej ofiarami padli członkowie młodzieżówki lewicowej Partii Pracy, która te – powtórzę - zbrodnicze przepisy wprowadziła.


Owszem, mam świadomość, że nie każdy paraduje z pistoletem za pazuchą, a wśród postępowej Partii Pracy taki odsetek ze względu na mentalny terror politycznej poprawności byłby pewnie szczególnie niski. Wystarczy jednak, by na wyspie znalazło się kilka osób z bronią, by położyć napastnika trupem i znacząco zmniejszyć liczbę ofiar. Nie paradowałby w poczuciu nietykalności wśród leżących ciał, dobijając rannych.


Czy przed wprowadzeniem „skrytek” dochodziło w Norwegii do zamachów, drastycznej liczby wypadków z bronią, czy przestępstw z użyciem zarejestrowanej, legalnej broni palnej? Wątpię. Partia Pracy ze swym przewodniczącym, premierem Jensem Stoltenbergiem w postępowej obsesji „troski o bezpieczeństwo” (bo wszak „urzędnik wie lepiej”) rozbroiła obywateli, wydając ich na pastwę przestępców lub maniaków pokroju Andersa Behringa Breivika, którzy nie przejmują się „atestowanymi skrytkami”, a przy odrobinie determinacji broń też sobie załatwią.


Mam nadzieję, że premier Stoltenberg, nie wyjrzy z piekła do końca świata, gotując się we wspólnym kotle z Breivikiem, któremu wystawił na strzał bezbronną młodzież na Utoyi. Będą mieli wiele czasu, na długie dysputy o skomplikowanych kwestiach publicznego bezpieczeństwa.


IV. Bomba pod cieplarnią.


Na zakończenie jeszcze kilka danych dotyczących populacji Norwegii. Otóż, wedle ostatniego spisu z 2008 roku, imigranci oraz ich potomstwo stanowią 9,7 procenta obywateli, zaś ich liczba (na 4,8 mln) wynosi 460,000 osób pochodzących z ponad 200 krajów. To bardzo dużo, zważywszy że znaczną część tych imigrantów stanowią kompletnie obcy kulturowo i nie integrujący się przybysze z krajów muzułmańskich z typową dla siebie wysoką dzietnością. W stolicy Norwegii – Oslo, imigranci stanowią już ¼ ogólnej liczby mieszkańców.


Tak wysoki odsetek „obcych” jest naturalnym zarzewiem społecznych napięć i konfliktów, których nie da się rozbroić polit-poprawną tresurą w duchu multi-kulti, serwowaną w skandynawskich „państwach cieplarnianych” już od przedszkola. Nie da się na dłuższą metę odwracać głowy od problemów, cenzurując publiczna debatę czy np. zabraniając ujmowania w policyjnych statystykach odsetka przestępstw dokonywanych przez ludność napływową. Mentalny terror postępackiej społecznej inżynierii wprawdzie dość skutecznie knebluje większość, ale jednocześnie powoduje wzrost tłumionej frustracji i poczucia zagrożenia ze strony przybyszów, mających w pogardzie postępowo-liberalne psudowartości. A stąd już tylko krok, by co bardziej zdeterminowane, bądź zaburzone jednostki pokroju Breivika sięgnęły po broń lub bomby.


Prawdziwa bomba jednak tyka gdzie indziej. Jest nią przymuszanie społeczeństw do akceptacji obłędnej ideologii tolerancjonizmu, mającej na celu wyhodowanie (który to już raz) Nowego Człowieka, przykrojonego do potrzeb ideologów Antycywilizacji Postępu. Ten obecny w całej zachodniej Europie przymus z jednej strony rozzuchwalający imigracyjną mniejszość, z drugiej strony zaś zmuszający większość do znoszenia obcych kulturowo porządków wdzierających się do społecznej tkanki, powoduje dysonans będący naturalną pożywką dla ekstremizmów. Tak, tak – Breivik, to wasze dziecko, panie i panowie architekci Nowego Wspaniałego Świata.


Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz