sobota, 16 lipca 2011

Polski błogostan 2011


„Diagnoza społeczna 2011”, czyli keep smiling po polsku.



I. Witamy w cieplarni.


Dawno temu zdarzyło mi się opublikować notkę „Polski błogostan”. Omówiłem w niej wyniki badań, z których wynikało, że Polacy czują się bezpiecznie jak nigdy. Generalnie uważamy, że nie ma żadnych zewnętrznych niebezpieczeństw, ościenne państwa są nam przyjazne – no, słowem: kochajmy się! Ciekawych odsyłam do tamtego tekstu (link powyżej) – powstał w marcu 2010 roku. Kilka tygodni przed Katastrofą Smoleńską.


Potem był 10.04.2010. I co? I nic.


Teraz bowiem, za sprawą „Diagnozy Społecznej 2011”, opracowanej przez zespół pod kierownictwem prof. Janusza Czapińskiego okazało się, że te cieplarniano-sielankowe nastroje bynajmniej nie wygasły. Co więcej, znajdują przełożenie na ocenę – jak by to ująć - „zadowolenia tak w ogólności”. Przeważająca (czy może raczej – przerażająca) większość Polaków (80%) sądzi, że ich sprawy toczą się ogólnie OK, zeszły rok był w porządku a nawet „udany”. Krótko mówiąc – doczłapaliśmy się do upragnionej stabilizacji. Dla salonowego socjologa, czyli pana profesora Czapińskiego i rozcmokanych nad jego „Diagnozą...” mediodajni stanowi to asumpt do nasładzania się trzeźwością, racjonalizmem i sukcesem Polaków.


Dla mnie wyniki badań są świadectwem porażającego ogłupienia, tumiwisizmu i uporczywego nie przyjmowania do wiadomości, że obecna względna laba jest życiem na kredyt – i to na kredyt, który rychło przyjdzie spłacać ze łzami w oczach.


II. Ogłupiające samozadowolenie.


Nie sposób uciec tu od często przywoływanej w prawicowym dyskursie analogii do czasów saskich, kiedy to jadło się, piło i popuszczało pasa. Owszem, Donald Tusk w roli króla Sasa sprawdza się znakomicie (i jest to bodaj jedyna rola w której realizuje się, powiedziałbym, w sposób naturalny), ale mało kto raczy przyjmować do wiadomości, ile za te saskie nie-rządy którymi obecnie stoi Polska przyjdzie wkrótce zapłacić.


Przedstawiony w „Diagnozie...” Polak nie chce słyszeć, że państwo – jego państwo – znajduje się w fatalnej kondycji, że zadłużone jest na ponad 800 miliardów PLN, zaś obywatele „prywatnie” na mniej więcej połowę tego i że niebawem znajdzie to przełożenie na jego osobisty los. Więcej: na wszelkie napomknięcia reaguje agresją - niczym ćpun wybudzany na siłę z ogłupiającego, pełnego samozadowolenia letargu. Kryzys jest gdzieś w świecie, u nas szafa gra. Nawet przykład Grecji nie jest w stanie takiego zmusić do intelektualnego wysiłku na poziomie prostego pytania: a co się stanie ze mną, jeśli i tutaj zawali się piramida długów? To porażające, ale tzw. statystyczna większość zdaje się sądzić: to długi państwa, a nie moje. Powiesz takiemu, że te państwowe zobowiązania są jednak jego, to się żachnie: - A w życiu! Ja tam nic nie pożyczałem!


A poza tym, zeklnie Cię, drogi Czytelniku, za poruszanie nieprzyjemnych tematów o których nie chce nic wiedzieć, ani o nich mówić. Zupełnie jak pani Małgorzata Wyszyńska z „Dziennika Telewizyjnego” TVP, która narzekała na dominujące w „pisowskich” czasach materiały epatujące ponuractwem.


Małpki nie mówią. Małpki nie widzą. Małpki nie słyszą. I wcale nie chcą odzyskać zmysłów.


I to jest właśnie jedna z tajemnic tego poczucia sukcesu o którym w upojeniu ględzi prof. Czapiński. Polacy wybierają postawę świadomej ignorancji, a poza tym nie utożsamiają się z państwem – odnoszą osobisty „sukces” mimo państwa, a nie w państwie. Tak można by skrótowo opisać mentalne nastawienie naszych rodaków do swej ojczyzny.


III. Keep smiling!


Warto jeszcze nadmienić o kilku rysach na przedstawionym nam w „Diagnozie Społecznej 2011” idyllicznym obrazku. Skoro jest tak fajnie, to czemu więcej pijemy? Dlaczego sypią się relacje międzyludzkie, rozpadają rodziny, źle się dzieje w małżeństwach? Wprawdzie mniej palimy (oficjalnie, bo przy tych cenach fajek... pozostaje zawsze stara, dobra kontrabanda), niemniej ten wzrost „spożycia” pokazuje, iż duszne boleści związane z życiem osobistym wytłumiamy alkoholem. Dodajmy jeszcze rosnące rozwarstwienie społeczne i - tu już poza „Diagnozą...” - wstrzymywanie przez GUS publikacji danych dotyczących ubóstwa w Polsce.


No to jak w końcu jest? Czy aby „Diagnoza...” obrazująca społeczne samozadowolenie, nie pokazuje nam kurczowego „keep smiling”? Postawy, w której wstyd się przyznać do strachu przed jutrem, do obawy czy dam radę spłacić kredyt, do ustawicznego kombinowania aby związać koniec z końcem, ale gdy ktoś zapyta, podnosimy kciuk i pokonując nerwicowy szczękościsk, stękamy z upiornym uśmiechem - „OK, I’m fine!”.


Czy to aby nie ten ustawiczny stres, wypływający z podświadomych lęków dotyczących kruchości podstaw naszego względnego dobrobyciku zatruwa domową atmosferę Polaków? Dodajmy do tego konsumpcjonistyczną presję i wtłaczaną nam do głów modę na „samorealizację” sprowadzającą się w praktyce do płytkiego egoizmu – i otrzymujemy wybuchowy koktajl, mogący koniec końców rozsadzić do reszty społeczne więzi.


Póki co, pijemy jeszcze wódkę, browary i pieczemy kiełbachy. Ale tylko do czasu. Do czasu.


Gadający Grzyb


P.S. Danych z „Diagnozy..” omawiających podejście Polaków (Polaków?) do tematu Katastrofy Smoleńskiej nie analizuję. Nie mam siły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz