wtorek, 17 listopada 2015

Nadzieje i wyzwania

Bez głosów „frankowiczów” PiS nie mógłby liczyć na samodzielną większość. Teraz jest tym ludziom coś winien.

Poznaliśmy skład rządu premier Beaty Szydło i jeśli chodzi o jego część gospodarczą, jest... różnie. Z pewnością cieszy nominacja dla Anny Streżyńskiej, która jako szefowa UKE dała się poznać z konsekwentnej walki z praktykami monopolistycznymi, przełamując dominującą pozycję TP SA oraz oligopol Plusa, Ery i Orange, co w praktyce przełożyło się na niższe ceny internetu i telefonii komórkowej. Na obecnym stanowisku ministra cyfryzacji najprawdopodobniej będzie kontynuowała pro-konsumencką politykę – zatem tu możemy się tylko cieszyć.

Najwięcej emocji i kontrowersji jednak budziła kandydatura Mateusza Morawieckiego, dotychczas prezesa banku BZ WBK należącego do hiszpańskiego Santandera. Morawiecki (syn legendarnego Kornela Morawieckiego, przewodniczącego „Solidarności Walczącej”) przymierzany był na dziennikarskiej giełdzie do funkcji ministra finansów, ostatecznie wylądował jeszcze wyżej – jako wicepremier i minister superresortu rozwoju, absolutnie kluczowego jeśli chodzi o przyszłą politykę gospodarczą państwa. I tu pojawia się pytanie, jak człowiek z samego serca banksterskiego Mordoru ma się do przedwyborczych zapowiedzi PiS w kwestii przykręcenia śruby bankom i międzynarodowym sieciom handlowym? Czy jego nominacja, to taktyczna zagrywka Jarosława Kaczyńskiego obliczona na uspokojenie tzw. „rynków”, czyli mówiąc po ludzku – spekulantów i banksterskiego lobby? Pisząc wprost – czy nie zachodzi tu konflikt interesów? Należy pamiętać, że ministrem się bywa i po skończeniu urzędowania Mateusz Morawiecki zapewne będzie chciał powrócić do świata bankowości, tym bardziej, że na przejściu do rządu traci finansowo – w samym tylko 2014 roku zarobił 1,8 mln zł, jako minister będzie otrzymywał dziesięciokrotnie mniej. Czy będzie chciał się narażać potężnej grupie interesów z której na dodatek sam się wywodzi, mając w tyle głowy, że jeśli popadnie w konflikt ze środowiskiem bankowym, to nie będzie, nazwijmy to eufemistycznie, witany z otwartymi rękami?

Zresztą, nawet zakładając stuprocentową uczciwość i odporność na naciski, Morawiecki junior może najzwyczajniej w świecie mieć spaczony, „bankocentryczny” ogląd świata. Przedstawiciele szlachetnej rasy bankierów mają silną predylekcję do traktowania siebie w kategoriach współczesnych nadludzi, kreatorów gospodarczej rzeczywistości i utożsamiania partykularnego interesu swojej branży z dobrem gospodarki jako takiej. Do czego to prowadzi przekonaliśmy się podczas globalnego kryzysu finansowego, na własnym podwórku zaś – przy okazji batalii o ucywilizowanie kredytów frankowych i polisolokat. BZ WBK nie należy do wyjątków i również ma swój portfel kredytów we frankach, choć trzeba oddać, że zachowuje się przyzwoiciej, niż niektórzy konkurenci, bez oporów dostosowując się np. do ujemnego LIBOR.

I tu przyszła mi do głowy teoria spiskowa – jak wiadomo, specjaliści z Kancelarii Prezydenta wyrzucili właśnie do kosza niemal ukończony projekt pisanej wspólnie z przedstawicielami „frankowiczów” ustawy, która miała być dość restrykcyjna dla banków. Jako uzasadnienie podano jej rzekomą „niekonstytucyjność” nie wskazując jednakże na czym miałaby ona polegać. Nowe założenia są już znacznie łagodniejsze i sprowadzają się do możliwości „ułożenia się” klientów z bankami, a w ostateczności – pozbycia się kredytu poprzez oddanie bankowi nieruchomości. Innymi słowy – dogadajcie się, albo oddawać mieszkanie. Tak się złożyło, iż owa wolta zbiegła się z pojawieniem się właśnie Mateusza Morawieckiego w charakterze kandydata na jedno ze stanowisk gospodarczych w rządzie. Przypadek?

Z dobrych wieści – Morawiecki ma być zwolennikiem deregulacji i ułatwień dla osób prowadzących działalność gospodarczą oraz stawiania na innowacyjny model rozwoju. I oby właśnie tym się zajmował nie sabotując działań mających na celu ukrócenie samowoli międzynarodowych koncernów traktujących Polskę jako obszar kolonialny. Sztandarowymi postulatami PiS w tej materii były propozycje podatku bankowego (w wersji podatku od aktywów, bądź podatku od transakcji finansowych), uszczelnienie systemu podatkowego z którego wyciekają rokrocznie dziesiątki miliardów złotych oraz wprowadzenie podatku od sklepów wielkopowierzchniowych. I tutaj należy nową władzę trzymać bezwzględnie za słowo. Na szczęście ministrem finansów został – jakby dla równowagi wobec Morawieckiego – Paweł Szałamacha, który jest zdecydowanym zwolennikiem powyższych rozwiązań. No i w tym momencie powstaje pytanie – jak będzie wyglądać współpraca obu ministerstw, choćby podczas obowiązkowych uzgodnień międzyresortowych przy wprowadzaniu jakiejś formy opodatkowania banków? Będzie wojenka, przeciąganie sprawy na „święty nigdy”, czy jednak panowie dojdą do porozumienia?

Jedno jest pewne – bez głosów „frankowiczów” i generalnie, ludzi mających dosyć Polski jako eksploatowanego bantustanu, PiS nie mógłby liczyć na samodzielną większość. Teraz jest tym ludziom coś winien – i o tej powinności należy nowej władzy stale przypominać.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” ----> http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/2790-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 46 (13-19.11.2015)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz