środa, 12 października 2011

Błędy kampanii


Prawo i Sprawiedliwość przegrało z Platformą, która poprowadziła swą najnędzniejszą kampanię w historii.

 


I. Fiasko

W lipcu zadawałem pytanie (i nie tylko ja): „Czy Jarosław Kaczyński chce wygrać wybory?”. Przyznam, że do końca kampanii nie miałem w tej sprawie jasności. Zaryzykuję jednak tezę, że Kaczyński na wygraną nie liczył, a już na pewno nie na tak miażdżącą, która umożliwiłaby samodzielne rządy. Liczył natomiast na znaczące wzmocnienie PiS jako głównej siły opozycyjnej i osłabienie Platformy. Idealnym z czysto politycznego punktu widzenia rozwiązaniem byłoby jedno-dwu procentowe zwycięstwo nad PO, po którym pod patronatem Bronisława Komorowskiego zostaje zmontowana anty-pisowska koalicja „obrońców demokracji” - Platformy i pozostałych ugrupowań reprezentujących obóz beneficjentów i utrwalaczy III RP. Następnie, za dwa-trzy lata, w wymuszonych krachem państwa przedterminowych wyborach, przystępujemy z tych umocnionych pozycji do ofensywy i przejęcia władzy w orbanowskim stylu.

Jeśli taki był plan, to nie wypalił. PiS ledwie obronił stan posiadania z 2007 roku. Platforma tak naprawdę się wzmocniła i to w bezprecedensowym rozmiarze, jeśli do wyniku PO doliczyć wynik operacji „Palikot”.

Co się stało?

Wszystko się we mnie przewraca na samą myśl o roztrząsaniu kampanii wyborczej, ale cóż, trzeba, cofając się również do pisanych na gorąco przedwyborczych analiz. Nie po to, by epatować swoim „a nie mówiłem?”, tylko po to, by ktoś decyzyjny w PiS-ie raczył przeczytać, poskrobać się po łepetynie, czy po czym tam się drapią i wyciągnąć wnioski.

II. Hetman Poręba

Błędem numer jeden było postawienie na czele sztabu Tomasza Poręby. Niestety, moje obawy co do tego osobnika potwierdziły się, a parę następnych ma szanse potwierdzić się w najbliższym czasie. Poręba zaczął od ataku na Ziobrę i Kurskiego (cytuję za swym tekstem „Czy Jarosław Kaczyński chce wygrać wybory?”): „w wywiadzie dla „Plusa-Minusa” płakał wręcz Mazurkowi w mankiet, że /jeszcze dwie, trzy takie wrzutki z boku i mamy pozamiatane/. Innym mediodajniom szlochał w podobnym stylu.” W tejże notce stwierdziłem ponadto m.in., że „Poręba jest zainteresowany swą nową funkcją o tyle, o ile ta pomoże go wypromować i pognębić wrogą frakcję w partii” (tj. Ziobrę i Kurskiego), poza tym „najzwyczajniej w świecie próbuje zawczasu usprawiedliwić porażkę i wskazać potencjalnych winnych!”, puentując temat szefa kampanii następująco: „Pan Poręba Tomasz, będąc „hetmanem” wyborczego starcia, nie wierzy w zwycięstwo”.

Jeśli faktycznie dojdzie do partyjnego linczu na odsuniętych od kampanii Ziobrze i Kurskim za „brak gry zespołowej” i zwalenia na nich winy za porażkę, będzie to gorzkim podsumowaniem powyższego – do czego zresztą Poręba przygotowywał się już na starcie kampanii.

III. Centrystyczny miraż

Kolejnym błędem był „centrystyczny miraż” - ocieplanie wizerunku, łagodzenie przekazu, schowanie w dalekie tło tematyki smoleńskiej. Była to, w przeciwieństwie do szamoczącej się Platformy, owszem, kampania spójna i konsekwentna, tyle że... robiona kompletnie „obok”. I tu również unosi się duch „hetmana” Poręby, który „między Brukselą a Strasburgiem nasiąkł europoprawniactwem, w którym to poprawniactwie nie mieści się, no - po prostu się nie mieści żadne ostrzejsze sformułowanie, żadna kontrowersja.” ( „Czy Jarosław Kaczyński chce wygrać wybory?”).

Kogo ten przekaz przekonał, przyciągnął? PiS ględził, że Polska jest rozkopana, a ludziom nie żyje się lepiej i że w związku z tym „Polacy zasługują na więcej”. Krótko mówiąc, kampania upłynęła na chrzanieniu, że Tuskowa „ciepła woda w kranie” jest nie dość ciepła i my ją podgrzejemy. Ekscytujące.

Tymczasem przekaz powinien być twardy i zdecydowany – jak na opozycję przystało. Należało okazać cojones i skoncentrować się na szeroko rozumianej katastrofie po-smoleńskiej – rozkładzie struktur państwa, postępującej zamordyzacji życia publicznego i zapaści znaczenia Polski na arenie międzynarodowej. Nie trzeba do tego dywagacji, czy mieliśmy do czynienia z zamachem czy nie – wystarczyło dzień w dzień wbijać Polakom do głów, że skutki katastrofy są takie, jakby to był zamach. Na pewno wynik nie byłby gorszy od obecnego, bo na PiS i tak zagłosowali ci, którzy mieli zagłosować, a była szansa potrząsnąć paroma procentami elektoratu więcej. Tak zaś, niezdecydowane wyborcze bagno po „letniej” kampanii PiS-u zagłosowało asekuracyjnie na PO, lub podsuniętego im Palikota.

Na zakończenie tego wątku: w Okręgu nr 10 (Piotrków Trybunalski), „jedynką” na liście był Antoni Macierewicz - „twarz” smoleńskiej tematyki w PiS-ie, oczywiście schowany przez sztab na czas kampanii do tylnego szeregu. W tym okręgu PiS zdobył 39,62% poparcia (PO – 25,61%), zaś Antoni Macierewicz znokautował rywali zdobywając 41 871 głosów (druga była Elżbieta Radziszewska z PO, która zdobyła ponad dwukrotnie mniej głosów: 19 269).

Można było? Można.

IV. Rozbrojenie

Paradoksalnie, ta „wyważona” kampania rozbroiła PiS i uczyniła partię na własne życzenie bezbronną w obliczu przypuszczonego w ostatnim tygodniu ataku - „Merkelgate”. PiS na ten atak zupełnie nie zareagował – koślawe i rozproszone tłumaczenia to żadna reakcja. Gdyby PiS wraz z Kaczyńskim był w przedwyborczym „gazie” i operował od początku zdecydowaną retoryką, gdyby jednym z głównych elementów kampanii był sojusz rosyjsko-niemiecki, Nord Stream, Świnoujście i działania przeciw polskim łupkom, to jakieś tam jedno zdanie o kanclerz Niemiec nie wywarłoby na nikim większego wrażenia. Tymczasem, ta bomba, którą zdetonowano jako Plan „B”, zamiast słynnej spreparowanej „rozmowy” ale z użyciem tych samych środków, trafiła na odsłoniętego przeciwnika, który już nie potrafił jej odbić ani rozbroić.

Czułem w kościach, że nie będzie dobrze, a gdy przeczytałem, jak „umiarkowani konserwatyści” z „Rzepy” do spółki z salonowymi politologami nasładzają się „spokojnym Kaczyńskim” i kampanią a la Kluzik-Rostkowska z 2010 roku, moje obawy nasiliły się, czemu dałem wyraz w notce „Kampania powtórzonych błędów?” . Ale tamci nie przyznają się, że mylili się tak samo, jak w przypadku kampanii prezydenckiej. Napiszą, że wszystko byłoby cacy, gdyby Kaczyński wziął udział w debacie z Tuskiem, nie napisał książki i nie zapytał cyngla z TVN-u dla jakiej telewizji pracuje.

Będę się upierał, że znowu stracono cnotę nie zarobiwszy rubla. Przypomnę, że w 2010 roku przegrano z osobnikiem na poziomie umysłowym Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, którego na zdrowy rozum każdy konkurent powinien zdystansować o kilka długości. Przed chwilą zaś Prawo i Sprawiedliwość przegrało z Platformą, która poprowadziła swą najnędzniejszą kampanię w historii, w której to kampanii sypały się jedno po drugim wszystkie założenia i której prowadzenie wzięły w końcu na siebie niemal całkowicie reżimowe mediodajnie.

V. Merkelgate, mediodajnie i Drugi Obieg 2.0

Nigdy nie pojmę, po kiego diabła Jarosław Kaczyński wybrał się do programu Lisa, by odbyć zastępczą debatę. Bo Lis w ostatecznym rozrachunku wygrał. Co z tego, że Kaczyński rozjechał go w programie – to nieistotne, pyrrusowe zwycięstwo. Lis wykonał zadanie detonując „Merkelgate”, czym wszystkie media żyły już do końca kampanii. Po dwóch dniach zwycięstwo Kaczyńskiego nad medialnym cynglem dyktatury matołów było już tylko wspomnieniem. Bez obecności Kaczyńskiego w momencie odpalenia ładunku, miałby on zdecydowanie mniejszą siłę rażenia. Spodziewał się, że upoluje Lisa merytoryką, że ten nie ma żadnych brudnych sztuczek w rękawie?

Zresztą, dotykamy tu szerszego problemu, jakim są relacje PiS-u z mediami. W tekście „PiS a mediodajnie” wykazałem na przykładzie dwóch półrocznych bojkotów – TVN-u i programu Olejnik w „Zetce”, że obecność lub nieobecność polityków Prawa i Sprawiedliwości w reżimowych mediodajniach nie ma żadnego przełożenia na społeczne poparcie dla tej partii. Taka specyfika – zarówno PiS jak i mediów. Co więcej – bojkot na dłuższą metę jest szkodliwy właśnie dla żywiących się politycznym „mięchem” przekaziorów, które w ten sposób utrzymują słupki oglądalności i słuchalności.

Na dodatek aby mediodajnie „skutecznie spełniały swą rolę, potrzebują ciągłego uwiarygodniania się w oczach społeczeństwa. Takiej permanentnej legitymizacji dostarczają właśnie politycy głównej siły opozycyjnej przychodząc do studia, gdzie - chcąc nie chcąc - pełnią rolę pożytecznych idiotów.” („PiS a mediodajnie”)

Podsumowując tę część: należy stosować konsekwentny bojkot stronniczych mediów, delegitymizując je tym samym przed opinią publiczną. Nie uwiarygadniać swą obecnością, nie zamazywać podziału. Zamiast pielgrzymować po wrogich studiach i redakcjach należy skupić się na rozwoju własnego Drugiego Obiegu 2.0. Docierać bezpośrednio do ludzi z pominięciem tradycyjnych kanałów dystrybucji przekazu. Taka jest logika tego systemu: musi być szczelnie domknięty, albo pada. Każda szczelina powoduje prędzej czy później jego rozsadzenie.” („PiS a mediodajnie”)

Ten drugi obieg już funkcjonuje i śmiem twierdzić, że to właśnie ten rój rozproszonych inicjatyw – od mediów spod znaku „Gazety Polskiej” oraz sieci jej klubów, poprzez „konsorcjum” ojca Rydzyka, po stowarzyszenia, portale internetowe, blogosferę z jej różnymi inicjatywami – właśnie ten Drugi Obieg 2.0, a nie partyjny „aparat” i mdła kampania zmobilizował te blisko 30% twardego elektoratu i uchronił PiS od wyborczej kompromitacji.

Jako post scriptum warto zapoznać się z listem reżysera Piotra Zarębskiego, gdzie mowa o konieczności powołania telewizji oraz o tym, jak parę lat temu namawiał do tej inicjatywy Adama Lipińskiego i jak został spuszczony po drucie. Nic dodać, nic ująć.

VI. Marazm strukturalny

I ostatni temat, kto wie czy nie najboleśniejszy – współpraca z sympatykami w terenie. Cieszyłem się jak głupi, gdy PiS podpisywało 20 sierpnia na konwencji wspólną deklarację z organizacjami społecznymi. Radości tej dałem wyraz w tekście „Zjednoczony obóz IV RP”. Sytuacja wychodziła na przeciw moim oczekiwaniom „otorbiania” partii przez stowarzyszenia wyłonione po 10.04.2010 i współtworzące swoisty „ruch niezgody” na kierunek w jakim podąża polskie państwo. Zawczasu zgłosiłem jednak kilka zastrzeżeń, które z czasem zdają się nabierać mocy.

Przede wszystkim, wśród innych przestróg, napisałem że „ciężar utrzymania związku spoczywa przede wszystkim na Prawie i Sprawiedliwości, jako silniejszym partnerze w tym mariażu. Powtórzę – lekceważenie, traktowanie per noga, arogancja /zawodowych działaczy/, niedotrzymanie zobowiązań – to wszystko byłoby błędem nie do wybaczenia.” (cyt. za „Zjednoczony obóz IV RP”).

Jak to wyglądało w praktyce, mogliśmy się przekonać na przykładzie akcji „Uczciwe wybory” w ramach której mężowie zaufania mieli trafić do wszystkich komisji obwodowych w kraju. Tymczasem mnożą się doniesienia o „nieobsadzonych” komisjach i spławianiu przez lokalnych działaczy PiS chętnych wolontariuszy pod byle pretekstem. Dobrym przykładem jest tu historia opisana przez Irandę (TU i TU) wraz z komentarzami potwierdzającymi jej doświadczenia. Spójrzmy teraz na stronę „Uczciwe Wybory” i zobaczmy z jakiego procenta komisji dostarczono wyniki.

Nie sposób nie odnieść wrażenia, że dla zastygłych w marazmie struktur PiS dobrze jest jak jest – wytworzyli swoje własne zatęchłe układy partyjno-korporacyjne i każdą zewnętrzną inicjatywę traktują jako konkurencję, jeśli nie zagrożenie. Ziemkiewicz napisał kiedyś, że dla lokalnej komórki PiS-u nowo powołany na „ich” terenie Klub Gazety Polskiej z miejsca staje się wrogiem. Nawet jeśli w wielu przypadkach tak nie jest, to w równie wielu – owszem.

Ten wygodny bezwład, połączony z zazdrośnie strzeżonym na „swoim” obszarze „monopolem na prawicę” i sabotowanie inicjatyw, jak w przypadku wspomnianych mężów zaufania, oraz - co tu kryć - często selekcja negatywna, albo wręcz blokada w przyjmowaniu do partii „świeżej krwi” (bo po co, jeszcze nas wygryzą), to kolejna przyczyna wyborczej porażki. Dla wielu w PiS-ie wystarcza, że – jak ujął to onegdaj Adam Lipiński – prawicowi wyborcy i tak na nas zagłosują, bo nie mają nikogo innego, więc po co naruszać istniejący stan rzeczy. Liczy się partyjny „matrix” i przepychanki między koteriami – na co nam jakieś zewnętrzne inicjatywy nad którymi nie będziemy mieli „bata” partyjnej kontroli.

Jeżeli to instrumentalne podejście do ludzi, którym „chce się chcieć” się nie zmieni, to nie zdziwcie się Panie i Panowie politycy, gdy wśród różnych obywatelskich inicjatyw będzie postępowało zniechęcenie, a w następnych wyborach ci, których dziś spławiliście, gremialnie oleją wasze syrenie nawoływania. Bardzo jestem ciekaw, ile procent uzyskacie z tym waszym Porębą i garstką topornych działaczy szwendających się po TVN-ach.

Gadający Grzyb

Przywoływane w tekście notki przedwyborcze:

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/czy-jaroslaw-kaczynski-chce-wygrac-wybory

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/zjednoczony-oboz-iv-rp

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/kampania-powtorzonych-bledow

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/pis-mediodajnie

http://www.niepoprawni.pl/blog/287/sprochniale-filary-%E2%80%93-kampania-po-w-rozsypce

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz