sobota, 16 lipca 2016

Między Kielcami, Jedwabnem, a Wołyniem

Funkcją tego, co obserwujemy w przypadku Kielc i Jedwabnego jest tworzenie i kolportaż pewnej mitologii przybranej w pseudonaukowy kostium i opatrzonej urzędowym stemplem.


I. Kozioł ofiarny

Początek lipca jest osobliwą porą w naszym kalendarzu historycznym. 4 lipca to rocznica tzw. „pogromu kieleckiego”, 10 lipca to rocznica masakry w Jedwabnem, 11 lipca zaś to rocznica wołyńskiej Krwawej Niedzieli. Dwie pierwsze daty stanowią przy tym swoiste apogeum żydowskiego, świeckiego „roku liturgicznego” i wraz z rocznicą wybuchu powstania w warszawskim getcie (19 maja) grupują się w swoiste triduum martyrologicznej hagady. W obecnych warunkach owa hagada koncentruje się – jakże by inaczej – na piętnowaniu odwiecznego, polskiego antysemityzmu, wychodzi więc na to, że co najmniej trzy razy do roku jesteśmy poddawani quasi-religijnemu obrzędowi rytualnego (samo)biczowania. Innymi słowy, zostaliśmy ustawieni w znanej ze starożytnego judaizmu roli kozła ofiarnego na którego kapłan przenosi grzechy całego ludu. I tak oto, w przypadku powstania w getcie biczowani jesteśmy za „bierność” w obliczu Zagłady, co jest odpowiednikiem rytualnego oczyszczenia się ludu Izraela z własnej bierności i kolaboracji elit z „nazistami”. „Pogrom kielecki” przesłonić ma łajdactwa „czerwonych” Żydów instalujących na sowieckie zlecenie w Polsce komunizm, natomiast Jedwabne – wcześniejsze entuzjastyczne powitanie na Kresach sowieckich wojsk i czynny współudział w likwidacji przywódczych warstw polskiego społeczeństwa na wschodnich obszarach II RP.

Rytuał ten każdorazowo ma podobny scenariusz. Oto czołowi przedstawiciele polskich władz państwowych stawiają się przed obliczem żydowskich delegacji (bądź piszą stosowne listy) i dokonują ceremonialnej ekspiacji, samokrytyki, oraz składają solenne przyrzeczenia, że na „antysemityzm” nie ma i nie będzie w Polsce przyzwolenia. Powyższe w praktyce oznacza zielone światło dla wszelkiej maści zawodowych tropicieli różnych odchyleń od jedynie słusznej linii oraz urzędową gwarancję, że obowiązująca oficjalnie wersja wydarzeń nie zostanie nigdy poddana jakiejkolwiek nieprawomyślnej rewizji. Strona żydowska kwituje ów spektakl samoupokorzenia pomrukiem aprobaty i oddala się do swoich spraw. My zaś oddychamy z ulgą, że znowu nam się upiekło i Żydzi nie urządzą nam jatki w światowych mediach. Społeczność międzynarodowa natomiast zostaje po raz kolejny utwierdzona w przekonaniu o polskich historycznych winach nie do wymazania, które znowu zostały potwierdzone przez samych Polaków. I tak do następnego roku, kiedy to cały ceremoniał powtarza się od nowa.


II. Po co nam historia?

Tymczasem, historia nigdy nie jest zapisana raz na zawsze. Jak każda nauka winna ona podlegać nieustannej weryfikacji – w miarę pojawiania się nowych danych, źródeł, faktów, interpretacji. Historia kształtuje się w ogniu sporów i polemik. Jeżeli jakiekolwiek nowe ustalenia, czy wręcz próby dokonania takowych traktuje się niczym zamach na „zapisaną w księgach” dogmatykę, mamy do czynienia nie z historią, a ze świeckim odpowiednikiem religii, hagadą – opowieścią tworzoną nie w celu poznania prawdy, lecz zgoła innym. Funkcją tego, co obserwujemy w przypadku Kielc i Jedwabnego jest tworzenie i kolportaż pewnej mitologii przybranej w pseudonaukowy kostium i opatrzonej urzędowym stemplem. Można to również nazwać polityką historyczną – formą „piaru” realizowanego na światowy użytek. Nie jest to jednak ani nasza polityka, ani nasz „piar”. My w tej całej konstrukcji jesteśmy jedynie przedmiotem, nie podmiotem. Tworzywem w rękach twórców, lepiących nas stosownie do swych bieżących potrzeb – a tą potrzebą jest aktualnie, byśmy byli przeczołganym publicznie narodem zbrodniarzy, których można co najwyżej zdawkowo pochwalić, że przynajmniej nie odżegnują się od swych postępków i genetycznie zaprogramowanych morderczych skłonności.

Z drugiej strony jednak, trzeba nas stale mieć na oku, trzymać w ryzach i cyklicznie, konsekwentnie dyscyplinować, byśmy przypadkiem nie zhardzieli i nie uwolnili tkwiących w naszym kodzie kulturowym upiorów, które sprawią, że pewnego dnia znów zaczniemy palić w stodołach swych „sąsiadów”. Krótko mówiąc – trzeba poddawać nas permanentnej reedukacji i tresurze – aż do całkowitego wyleczenia z demonów patriotyzmu.

Patrząc od tej strony – po co nam historia? Tu potrzebny jest preparat, mikstura złożona z kłamstw, półprawd i przemilczeń, którą należy aplikować bez znieczulenia, byśmy na finiszu takiej kuracji patrzyli na siebie samych wyłącznie oczami świata, wypreparowanego już dawno „w kwestii polskiej” w podobnym duchu – tym łatwiej, że wystarczyło jedynie przy naszej bierności wypełnić opisanym tu jadem jego ignorancję.


III. Kielce i Jedwabne – dwa kłamstwa

Doprawdy, przykro było patrzeć na prezydenta Dudę – mojego prezydenta – kiedy przy okazji kieleckiego rytuału oczyszczenia, mającego jak co roku przerzucić winy ze zdominowanego przez Żydów kieleckiego aparatu partyjno-bezpieczniackiego na polskiego ofiarnego kozła, wygłaszał standardowe, celebracyjne formułki. Owszem, wspomniał o roli wojska, milicji i UB – temu już nie da się zaprzeczać – ale tylko po to, by za chwilę zbudować fałszywą symetrię, mówiąc o udziale „zwykłych ludzi” - jak rozumiem, do „zwykłych ludzi” siłą rzeczy zaliczono hurtem również np. partyjnych prowokatorów z huty „Ludwików”. Wszystko zaś utopione zostało w znanych frazesach i zaklęciach o zwalczaniu antysemityzmu, ksenofobii... czyli, jak zwykle. Oczywiście, przemówienie nie jest miejscem na pogłębione analizy. Ale jest znakomitą okazją do zaznaczenia właściwych proporcji i przestawienia dotychczasowych akcentów. Tego zabrakło – również w liście nadesłanym przez premier Beatę Szydło. Tu naprawdę nie trzeba było odkrywać Ameryki – istnieją opracowania do których można sięgnąć. Tymczasem, w ogólnym wydźwięku, mieliśmy do czynienia z utrwaleniem dotychczasowego kłamstwa kieleckiego, przyprawionego jedynie szczyptą prawdy. Naczelnym zaś kłamstwem jest terminologia – fraza „pogrom kielecki” kojarzy się bowiem z rozwścieczonym, morderczym, polskim motłochem. Kiedy oficjalnie zacznie się mówić o „prowokacji kieleckiej”, względnie „pogromie ubeckim”?

Aż boję się pomyśleć, co będzie się działo podczas kolejnego zgromadzenia – w Jedwabnem. Ta sprawa, o ile jest to w ogóle możliwe, została zakłamana chyba w jeszcze większym stopniu, niż kielecka prowokacja. Wersją kanoniczną wciąż w dużym stopniu pozostają ponure brednie Grossa, lekko jedynie skorygowane, kiedy już nie sposób było utrzymywać, że w stodole zmieściło się 1600 osób. Jednak istota rzeczy - podbechtani przez Niemców Polacy rzucają się na Żydów – wciąż obowiązuje przyklepana przeprosinami Kwaśniewskiego i słowami Komorowskiego, że polski naród musi przyjąć do wiadomości, iż „bywał również sprawcą”. Wstrzymanie ekshumacji pod – fałszywym, jak się okazało – pretekstem natury religijnej, gdy tylko zaczęły wypływać odkrycia obalające fałszywą legendę oraz wyłączenie z oficjalnej dokumentacji raportu prof. Andrzeja Koli to największe zaniechanie w tej sprawie. Niedawno, z inicjatywy dr Ewy Kurek, specjalistki od relacji polsko-żydowskich, rozpoczęto zbieranie podpisów pod obywatelskim projektem ustawodawczym zobowiązującym rząd do wznowienia ekshumacji w Jedwabnem. Ciekawe, co zrobią z tą inicjatywą władze. Póki co, samorząd Pragi-Północ (PiS) pod pretekstem pękniętej rury odmówił w ostatniej chwili dr Kurek sali na spotkanie.


IV. Taktyka uległości

I teraz kwestia ostatnia. Skąd bierze się ta uległość, by nie powiedzieć – tchórzostwo – wobec żydowskich uroszczeń historycznych? Jakieś kompleksy? Poronione kalkulacje polityczne? Skąd ta gorliwość w werbalnym zwalczaniu mitycznego, polskiego antysemityzmu? Informuję, że o tym, czy antysemityzm w Polsce jest, czy go nie ma, decydują zainteresowane środowiska żydowskie i my nie mamy tutaj nic do gadania. Środowiska te, tak się składa, opanowały do perfekcji żerowanie na holokauście i sztukę szantażu opartego na zagładzie ich pobratymców. Jeśli będzie takie zapotrzebowanie (a obecnie jest) to oni ten antysemityzm wynajdą, choćby nie wiadomo co. Liczenie tutaj na jakąkolwiek dobrą wolę, na to, że jeśli będziemy grzeczni i się pokajamy, odetniemy, przeprosimy, to oni zostawią nas w spokoju, jest dowodem co najmniej ciężkiej naiwności. Zbyt gruba kasa leży na stole i zbyt wiele zainwestowano we wmanipulowanie Polaków we współodpowiedzialność za zbrodnie popełnione na Żydach. Oni się nie wycofają, zatem jedyną naszą szansą jest adekwatna odpowiedź – a mamy ten komfort, że nie musimy kłamać, wystarczy mieć odwagę głoszenia prawdy, nawet jeśli idzie ona pod prąd zakłamanej do cna martyrologicznej, żydowskiej hagady.

Oczywiście, domyślam się, że dla USA jesteśmy warci tyle, ile są warte nasze relacje z żydowską diasporą oraz z Izraelem, ostatnio zaś także z Ukrainą, bo stanowimy zaplecze tamtejszego frontu – i stąd te kunktatorskie korowody wobec „kwestii drażliwych”, w tym ludobójstwa na Kresach. Ale na dłuższą metę, jest to polityka samobójcza. Nikt nas nie uszanuje, jeśli nie będziemy szanować się sami.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 28 (13-19.07.2017)

1 komentarz:

  1. Nie zaprzeczy pan chyba powszechnego w Polsce antysemityzmu.Jego obecnosc jest widoczna w blogach takich jak gajowka Maruchy czy jaustice4poland. Czy ta ksenofobia ma zdrowe podstawy czy nie to inna sprawa.

    OdpowiedzUsuń