poniedziałek, 1 maja 2017

Powrót czarnego ptasiora

Najwyraźniej uznano, że upłynęło dość czasu i można już wywlec trupa Kosińskiego, by znów pookładać nim trochę Polaków.

I. Kosiński - ekshumacja

Szczerze mówiąc, nieco zdębiałem, gdy dowiedziałem się o planach ekranizacji „Malowanego ptaka” Jerzego Kosińskiego (własc. Józefa Lewinkopfa) z 1965r. Wydawałoby się, że co jak co, ale akurat ten wykwit antypolskiej hucpy od dawna jest już zdemaskowany, zakopany bezpiecznie sześć stóp pod ziemią i przebity dla pewności osikowym kołkiem. A jednak nie – ktoś uznał, że mitomańsko-pornograficzne elukubracje Kosińskiego wciąż mogą być użyteczne i można je bezpiecznie ekshumować. I to niemal ćwierć wieku po „Czarnym ptasiorze” Joanny Siedleckiej (1994r.), która to książka zdawałoby się raz na zawsze rozprawiła się z „dziełem” Kosińskiego i jego zakłamaną do cna biografią.

Tymczasem dowiadujemy się, że niedawno ruszyły zdjęcia do filmu opartego na „Malowanym ptaku”. Reżyserem jest czeski filmowiec Václav Marhoul, który nabył prawa do ekranizacji już w 2010 r. Więcej – jego scenariusz zdążył w międzyczasie zdobyć w 2013 r. nagrodę ScripTeast im. Krzysztofa Kieślowskiego na festiwalu w Cannes. Szykuje się zatem triumfalny przemarsz przez światowe kina i festiwale, tym bardziej, że w obsadzie znajduje się jedna z ikon Hollywoodu – Harvey Keitel. Premiera przewidziana jest na drugą połowę 2019 r. Zła wola reżysera nie ulega tu wątpliwości – jeżeli co najmniej od siedmiu lat szykował się do ekranizacji, to nie mógł nie wiedzieć, że autor „Malowanego Ptaka” był hochsztaplerem, zaś jego rzekome przeżycia wojenne opisane w książce – od początku do końca wyssanym z brudnego palucha stekiem chorych bredni. Ale cóż to szkodzi – Marhoul najwyraźniej zdał sobie sprawę, że może bezpiecznie wziąć się za Kosińskiego, w czym z pewnością utwierdziła go wspomniana nagroda w Cannes. Tak się bowiem składa, że obecnie przedstawianie Polaków jako zdegenerowanych, krwiożerczych antysemitów jest znakomitą przepustką na światowe salony. Takie jest zapotrzebowanie w ramach przerzucania na nas odpowiedzialności za Holokaust, zatem z góry można założyć klakę międzynarodowej krytyki napędzającą do kin publiczność. I nie łudźmy się – jakiekolwiek protesty i sprostowania strony polskiej zostaną w światowych mediach albo pominięte głuchym milczeniem, albo staną się „dowodem” polskiego antysemityzmu i niechęci do rozliczenia się z „trudną historią”. Przykład kariery Grossa, która jak można się domyślać natchnęła czeskiego filmowca, jest tu wielce wymowny. Obecnie na Zachodzie - od uniwersytetów po najgłupszego dziennikarza - jego „ustalenia” traktowane są w kategoriach dogmatu – do tego stopnia, że hiszpański „El Pais” na publikację Muzeum w Oświęcimiu zawierającą pełną listę załogi obozowej zareagował gniewnym komentarzem, że „Polska pisze historię drugiej wojny światowej od nowa”, powołując się przy tym m.in. na Grossa właśnie.

A teraz w nasze piersi postanowił bić się Czech. Przedstawiciel narodu, który poddał się Hitlerowi bez jednego wystrzału, w Yad Vashem ma raptem 115 „sprawiedliwych wśród narodów świata” (przy 6620 Polaków, więcej sprawiedliwych mają nawet kolaborujący z III Rzeszą Łotysze – 135), że o braku odpowiednika polskiej „Żegoty” już nie wspomnę. Ach – ten sam reżyser nakręcił wcześniej film „Tobruk” o dzielnych czeskich żołnierzach walczących z Rommlem w północnej Afryce.


II. Recydywa „pedagogiki wstydu”

Ale i to jeszcze nie koniec. Na warsztat postanowił wziąć „Malowanego ptaka” również Teatr Polski w Poznaniu we współpracy z warszawskim Teatrem Żydowskim. Inscenizacja już od miesiąca widnieje na afiszu (premiera odbyła się 26 marca), zaś od 11 maja będzie grana również w Warszawie. Prócz wątków z powieści Kosińskiego do przedstawienia włączono, jak czytamy na stronach Teatru Polskiego, także teksty m.in. Anny Bikont, Grossa, Karskiego i jak na urągowisko... Joanny Siedleckiej (jako „listek figowy”? czy autorka „Czarnego ptasiora” o tym wiedziała? czy uzyskano jej zgodę?), a nawet „wypowiedzi prasowe” publikującej na łamach „Warszawskiej Gazety” dr. Ewy Kurek.

Intencje autorów nie pozostawiają cienia wątpliwości. Maja Kleczewska (reżyseria) i Łukasz Chotkowski (dramaturgia) w wywiadzie dla serwisu Agory „Co jest grane” deklarują: „Spektakl oglądamy oczami Jerzego Kosińskiego, który wraca do swojego dzieciństwa, gdzie fikcja literacka przeplata się z realnością i rzeczywistością” (paradny eufemizm!). Dalej: „Pytamy za Kosińskim: »Czy wystarczy, że nie zabijają chłopca, aby uznać wszystkich dorosłych występujących w książce za bohaterów pozytywnych?«”. Później jest jeszcze lepiej: „Trzeba by naród polski oczyścił się ze wstydu poprzez przyznanie się do zaniku empatii do współobywateli żydowskich w czasie Zagłady. Pokazujemy też rolę Kościoła w inspirowaniu antysemityzmu”. Nieco wcześniej zaś Łukasz Chotkowski z Teatru Żydowskiego stawia żądanie: „Polacy muszą doprowadzić w końcu do pokazania filmu »Shoah« Lanzmanna w Telewizji Polskiej”.

Gwoli wyjaśnienia, „Shoah” nakręcony w 1985 r. stanowił swoiste podglebie do późniejszej eksploatacji „polskiego udziału” w Holokauście. Dla wyliczenia manipulacji Lanzmanna nie starczyłoby wołowej skóry („wycinanie” z filmu świadectw polskiej pomocy Żydom, przedstawianie Polaków jako zbiorowiska prymitywów itp.), zatem tylko przytoczę całkowicie demaskujące go słowa z opublikowanych później zapisków: „30 milionów świadków, 30 milionów niemych, głuchych i ślepych, tego nie można wytłumaczyć tylko terrorem. Polska była terenem mordu idealnie wybranym i eksterminacja Żydów tylko tu mogła mieć miejsce”. I wedle autorów scenicznej adaptacji „Malowanego ptaka” mamy się przejrzeć w tym krzywym zwierciadle, żeby „oczyścić się ze wstydu”? A czy przypadkiem nie powinni się wstydzić ci, którzy przenoszą konfabulacje Kosińskiego na sceniczne deski, ubierając je w „nieokreśloną przestrzeń lęku i paranoi, która kazała Kosińskiemu wymyślać najokrutniejsze sceny, najbardziej drastyczne obrazy, by ten paranoiczny lęk w nich rozładować” - jak czytamy w jednej z cytowanych przez portal Teatru Polskiego recenzji? Zwróćmy uwagę – mamy tu do czynienia ze stopniowym wybielaniem Kosińskiego: musiał oczerniać, by rozładować traumę, biedaczek.


III. Hochsztapler

Skoro już dotarliśmy do tego momentu, to przypomnijmy dla porządku: Kosiński nie był nawet autorem „Malowanego ptaka”. Najprawdopodobniej napisali go za niego ghost-writerzy, do autorstwa pretendował też rosyjsko-irlandzko-amerykański poeta George Reavey. Zdemaskowano go również jako plagiatora. Wszystko to wyszło na jaw jeszcze przed „Czarnym ptasiorem” Joanny Siedleckiej i przyczyniło się do środowiskowego ostracyzmu w nowojorskim światku literackim oraz załamania jego kariery. Przyznam się, że prócz „Ptaka” przeczytałem tylko jedną jego książkę - „Pasję”, będącą zapisem kolejnych seksualnych dewiacji – a w tej dziedzinie Kosiński zapuszczał się naprawdę w najniższe kręgi piekła. Wystarczyło mi. Generalnie, całe jego życie było mitomańską kreacją, fikcją. W końcu nie wytrzymał sam ze sobą i popełnił samobójstwo - nałykał się barbituranów, wszedł do wanny i założył sobie na głowę worek foliowy. Tak go znaleziono.

W „Malowanym ptaku” nie ma słowa prawdy. Przeżył on i jego ojciec, przy solidarnej postawie całej wsi i okolic, nie miał też miejsca żaden z opisanych w książce makabrycznych ekscesów. Nic dziwnego, że odwiedzając Polskę Kosiński ani razu nie pofatygował się do Dąbrowy Rzeczyckiej i rodziny, która przechowała go podczas wojny. Przypomnijmy też, że Joannę Siedlecką po publikacji „Czarnego ptasiora” spotkała fala bezprzykładnej nagonki. Zestaw znany: „Wyborcza”, „Polityka”, „Tygodnik Powszechny”... Pomyje typu: „obrzydliwa książka”, „niemoralna”, „nikczemna”, „plugastwo”. Zamknęli się dopiero, gdy niezależne śledztwo przeprowadził amerykański dziennikarz James Parc Sloan, potwierdzając ustalenia Siedleckiej i publikując reportaż w „The New Yorkerze”. Lecz cóż – dziś najwyraźniej uznano, że upłynęło dość czasu i można już wywlec trupa Kosińskiego, by znów pookładać nim trochę Polaków.

Gadający Grzyb

Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/

Zapraszam na „Pod-Grzybki” -------> http://warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/4757-pod-grzybki

Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 17-18 (28.04-11.05.2017)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz