niedziela, 14 maja 2017

Norweski okup

Fundusze norweskie to nie jest żaden prezent od dobrego wujka z Oslo – Norwegia w ten sposób kupuje sobie dostęp do naszego rynku.

Dziś znów powrócę do tematu tzw. „funduszy norweskich”, jako że właśnie głos w tej sprawie zabrała norweska premier Erna Solberg, ogłaszając iż „nie może pozwolić, by Polska i Węgry kontrolowały środki na społeczeństwo obywatelskie”. Obecnie Polska negocjuje z Norwegią sposób rozdziału 809 mln. euro przewidzianych na lata 2017-2021. Do tej pory w Polsce „operatorem”, czyli podmiotem odpowiedzialnym za dystrybucję środków między krajowe organizacje pozarządowe była Fundacja Batorego wraz z Polską Fundacją Dzieci i Młodzieży – i Norwegowie chcą aby tak zostało. Polska natomiast stoi na stanowisku wyrażonym przez wicepremiera Glińskiego, iż są to fundusze publiczne, które powinny pozostawać w gestii polskiego rządu. Nie byłoby to niczym nadzwyczajnym, bo podobny system funkcjonuje chociażby na Łotwie, gdzie operatorem jest podległa premierowi Fundacja Integracji Społecznej do której działań norweski rząd nie zgłasza zastrzeżeń. U nas analogiczną rolę miałoby pełnić rządowe Narodowe Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego – i tu już Oslo mówi zdecydowane „nie”, wskutek czego negocjacje znalazły się w impasie.

Formalnie Norwegom chodzi o to, by fundusze dzielone były przez „niezależne” podmioty – z tym, że jak wykazałem w felietonie „Międzynarodówka operatorów”, owa „niezależność” jest mocno problematyczna. Tak się bowiem składa, że rynek NGO'sów w zakresie zawiadywania funduszami EOG w naszym regionie zmonopolizowały filie „pozarządowej międzynarodówki” - czyli podmioty zależne od fundacyjnego „imperium” George'a Sorosa, tudzież innych gigantów z branży NGO's, będących w świecie III sektora odpowiednikami globalnych koncernów. Są to instytucje jednoznacznie sprofilowane światopoglądowo – w kierunku lewicowym – i wedle tego klucza rozdzielają będące w ich dyspozycji granty. Ten stan rzeczy odpowiada ideologicznej agendzie norweskiego rządu, stąd też dla premier Solberg nie do przyjęcia jest, by „łapę” na funduszach położyły prawicowe „reżimy” Kaczyńskiego i Orbana (Węgry do których trafić ma 215 mln. euro zażądały prawa veta przy wyborze operatora, na co Norwegia również nie chce wyrazić zgody). W efekcie, istnieje zagrożenie, że fundusze zostaną wstrzymane – tak jak stało się to już w 2014 r. w przypadku wspomnianych Węgier, co zmusiło Orbana do ustępstw, zaś środki po staremu zasilały niemal wyłącznie zasiedziałą na rynku sieć lewicowych NGO'sów.

Swoje nastawienie Erna Solberg zwerbalizowała zresztą otwartym tekstem, mówiąc o „nietolerancyjnych siłach” dybiących na norweskie środki. Wprawdzie zastrzega przy tym, że operator ma zostać wyłoniony w drodze „otwartego przetargu”, lecz w praktyce, zważywszy na instytucjonalną przewagę organizacji lewicowych hojnie sponsorowanych z zagranicy od początków III RP, oznacza to zachowanie status quo. Paradoksalnie, jedyną szansą na realną pluralizację światopoglądową III sektora jest powierzenie funduszy specjalnemu ośrodkowi rządowemu. Apel w tej sprawie wystosowało 50 organizacji skupionych w Konfederacji Inicjatyw Pozarządowych Rzeczypospolitej, krytykując dodatkowo „centralizację” podziału środków (lwia część grantów trafia do podmiotów z największych miast, głównie Warszawy) – ale, jak widać, ta strona „społeczeństwa obywatelskiego” jest głęboko „niesłuszna”.

I teraz sprawa podstawowa, którą podnosiłem już w tekście „Bój o norweską kasę”. Fundusze o które toczy się batalia, to nie jest żaden prezent od dobrego wujka z Oslo. Kraje współtworzące wraz z Unią Europejską Europejski Obszar Gospodarczy – w tym Norwegia – kupują sobie w ten sposób prawo dostępu do wspólnego rynku i strefy Schengen, same pozostając poza strukturami UE. Innymi słowy, jest to odpowiednik składki członkowskiej dzięki któremu spijają integracyjną „śmietankę” (wspólny rynek, swoboda przepływu ludzi) bez ponoszenia różnorakich kosztów i konieczności podporządkowania się brukselskiej centrali.

Patrząc od tej strony, państwo polskie ma pełne prawo do nadzorowania „funduszy norweskich”, skoro Norwegia dzięki nim zyskuje przywilej wstępu na nasz rynek. Raport Polsko-Skandynawskiej Izby Gospodarczej informuje, że tylko w 2014 r. norwescy inwestorzy osiągnęli zysk z tytułu bezpośrednich inwestycji w wys. 59,8 mln. euro. Ogółem w tym samym roku wartość polsko-norweskiej wymiany handlowej wyniosła ponad 5 mld. euro. Całe szczęście, że notujemy przy tym lekką nadwyżkę, choć zważywszy, że importujemy z Norwegii głównie szprycowane nie wiadomo czym łososie z „aquakultur” (jesteśmy największym odbiorcą), to na dobrą sprawę powinni nam jeszcze dopłacać za groźbę uszczerbku na zdrowiu. Generalnie Polska znajduje się w pierwszej dziesiątce najważniejszych partnerów handlowych Norwegii, zaś Norwegia dla nas sytuuje się dopiero pod koniec drugiej dziesiątki. Może zatem norweska premier przestałaby się tak bardzo sadzić, bo póki co, to ich gospodarka bardziej potrzebuje Polski niż odwrotnie, co niniejszym podrzucam naszemu rządowi w charakterze argumentu w dalszych negocjacjach.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 19 (12-18.05.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz