„Jeżeli obecna władza nie będzie respektowała prawa Polaków do gospodarzenia we własnym domu, to tę władzę również zmieni ulica” - Witold Gadowski.
I. Mosbacher locuta, causa finita
Chyba można już ogłosić to oficjalnie: repolonizacji mediów nie będzie. Ani w tej, ani w następnej kadencji. Zabroniła tego ambasador USA Georgette Mosbacher podczas spotkania z posłami w polskim Sejmie. Ujawniona przez Agencję Informacyjną Polska Press wypowiedź pani ambasador była jednoznaczna i dobitna: „Powinniście mieć świadomość, że jedna rzecz, co do której Kongres amerykański się zgadza zarówno demokraci, jak i republikanie, to jest wolność prasy. I nie mogę tego mocniej wyrazić (...)”. Nieco później kontynuowała: „Jesteśmy przyzwyczajeni w USA, że prasa jest brutalna, (...) ale nie ingerujemy. (…) Dlatego jeśli chodzi o wolność prasy, to z niczym Państwu nie pomogę. Kongres nie będzie tolerował takich rzeczy”. Tak więc, Roma locuta, causa finita.
Ale to jeszcze nie wszystko. Otóż Mosbacher zażądała ni mniej, ni więcej, tylko stałego wglądu do projektów legislacyjnych, powołując się na niedawny casus nowelizacji ustawy o IPN penalizującej przypisywanie Polakom niemieckich, nazistowskich zbrodni. Nowelizację tę określiła zresztą wdzięcznym mianem „holocaust law”: „Gdybyśmy współpracowali ściślej, bardziej na bieżąco, to w przypadku takich ustaw, jak »Holocaust law« i skonsultowali to odpowiednio wcześniej, to moglibyśmy wyrazić nasze stanowisko odpowiednio wcześniej”. I wreszcie clou: „Byłabym wdzięczna, gdybym mogła być na bieżąco informowana, gdybym wiedziała zawczasu, gdybyśmy wiedzieli, nad czym pracujemy. By mieć pewność, ze zmiany legislacyjne są korzystne dla obu naszych krajów”.
II. Sojusznik, czy wasal?
No i wszystko jasne. Pani ambasador „zaprzyjaźnionego mocarstwa” wyraźnie określiła, jak ma wyglądać nasz „sojusz”: Waszyngton mówi, my słuchamy. Natomiast rola dyplomatów USA ma sprowadzać się do trzymania nas w ryzach, byśmy przypadkiem jakimiś niewczesnymi wyskokami nie narazili na szwank „dobrych stosunków”. W przytoczonych cytatach mamy całą paletę dyscyplinujących chwytów: wyższościowy, paternalistyczny ton („polskich Irokezów” trzeba nauczyć szacunku dla wolnej prasy); szantażowanie pogorszeniem relacji („Kongres nie będzie tolerował takich rzeczy”) i postawienie warunków jaskrawo ingerujących w naszą suwerenność – czyli stanowienie prawa. Jednym słowem – dyktat. Wyobrażam sobie, że w XVIII wieku takim tonem mógł do polskich posłów przemawiać Nikołaj Repnin, albo za komuny kolejni nadzorcy przysyłani tu przez moskiewskich genseków. W nowszych czasach, być może PO pozwalała sobie na podobne połajanki ze strony wysłanników Angeli Merkel. Teraz widać, że zamiana Moskwy i Berlina na Waszyngton nie przyniosła jakościowej odmiany w naszych sojuszach i ogólnym położeniu – kto inny jedynie trzyma bat i lejce.
Ach, zapomniałbym. Na osłodę pani ambasador pokazała nam tradycyjny cukierek, czyli zniesienie wiz, zapewniając o swym zaangażowaniu. Oczywiście, żadnego zniesienia wiz dla Polaków nie będzie. To zbyt wygodne narzędzie nacisku – błyskotka, którą można nas wabić i szantażować na przemian. Po co USA miałyby się jej pozbywać?
Wystąpienie Georgette Mosbacher jako żywo przypomina niesławną tyradę izraelskiej ambasador Anny Azari po uchwaleniu art.55a ustawy o IPN. Wtedy, przypomnę, ta bezczelna litwaczka nie została wydalona w Polski w ciągu 24 godzin jako persona non grata – zamiast tego wdaliśmy się w upokarzający spektakl konsultacyjno-negocjacyjny, zakończony naszą sromotną rejteradą. Czy zatem może dziwić, że skoro na tak obcesowe zachowania pozwala sobie „sojusznik naszego sojusznika”, to jeszcze mniej skrupułów mają przedstawiciele samego „Wielkiego Brata”? Dobrze jednak, że przynajmniej pozbyliśmy się złudzeń: nie jesteśmy z perspektywy USA żadnym „sojusznikiem” (choć grzecznościowo tak się nas nazywa). Sojusz zakłada bowiem jakieś minimum partnerskich relacji. Jesteśmy protektoratem, wasalem, satelickim państewkiem, któremu amerykański hegemon przekazuje polecenia „do wykonu”. Tak kończy się uprawianie „bezalternatywnej”, jednowektorowej polityki zagranicznej. Ileż to razy słyszeliśmy, również z ust samego nieformalnego Naczelnika państwa, że dla członkostwa w Unii, sojuszu z USA czy obecnej polityki wschodniej „nie ma alternatywy”? Takim postępowaniem sami wpędzamy się w ślepą uliczkę, sytuację bez wyjścia, podajemy się do skonsumowania na srebrnej tacy – i właśnie zbieramy tego efekty. Powtórzę to, co pisałem już wielokrotnie: nie ma strategicznych sojuszy dla słabych. Dla frajerów tym bardziej.
Swoją drogą, czy wyobrażają sobie Państwo, że polski ambasador w Waszyngtonie próbuje strofować członków Kongresu, grożąc, że nasze wzajemne stosunki ucierpią, jeśli zostanie przyjęta np. „ustawa 447”? Jeżeli nawet pozwoliłby sobie na podobny krok, to w ciągu kilku dni pożegnałby się ze stanowiskiem. I na dobrą sprawę, protegowana Trumpa, która dostała dyplomatyczną posadę w nagrodę za sprawne zbieranie kasy na kampanię, również powinna w ekspresowym tempie wylecieć z Warszawy.
III. Efekt Mosbacherowej
Wracając do repolonizacji – Georgette Mosbacher otwartym tekstem przyznała, że do dyplomacji trafiła z biznesu i jednym z jej priorytetów jest ochrona interesów amerykańskich firm. A tak się składa, że TVN należy do amerykańskiego potentata Discovery. Mamy zatem przykład „dyplomacji gospodarczej” w działaniu. Dziwnym trafem, wkrótce po ujawnieniu treści spotkania pani ambasador z polskimi podwładnymi (bo tak to wyglądało), Prokuratura Krajowa poinformowała o odstąpieniu od przesłuchania operatora TVN Piotra Wacowskiego, hailującego na pamiętnych „urodzinach Hitlera” w krzakach pod Wodzisławiem Śląskim. Jeszcze chwilę wcześniej temu samemu operatorowi stosowne wezwanie wręczali funkcjonariusze ABW – a tu taka zmiana. Efekt Mosbacherowej? W każdym razie, wiadomo już, że TVN-owi nie stanie się krzywda i może pozwolić sobie na wszystko – parasol pani ambasador został rozpostarty. Podobnie, siłą rzeczy, będzie z polskojęzycznymi mediami niemieckimi, toteż należy się spodziewać z ich strony jeszcze większego tupetu, buty i arogancji. Dziś Ringier Axel Springer nęka za mówienie prawdy procesami „Warszawską Gazetę” i dziennikarza Witolda Gadowskiego (inne tytuły, które swojego czasu pisały to samo, pokornie przeprosiły i zamilkły). Jutro niemieccy specjaliści od sądowego kneblowania mogą wziąć na celownik następne ofiary – przy kompletnej bierności polskiego rządu.
W tym kontekście rozbrajająco naiwnie brzmią nieśmiałe protesty posłanek PiS Małgorzaty Wypych i Joanny Lichockiej, które na spotkaniu próbowały przekonać amerykańską ambasador, że problem polega na dominacji obcego kapitału, a wolność mediów jest obecnie o wiele szersza, niż za PO. Nic z tego – Mosbacher przyszła z wyrobioną i ugruntowaną opinią (ciekawe, z kim się konsultowała?). Trzeba było naświetlać sprawę wcześniej, tłumacząc chociażby, że niemieckie media realizują politykę Berlina sprzeczną również z interesami USA, a nade wszystko – nie ociągać się z repolonizacją. Tymczasem PiS po gromkich zapowiedziach, zaczął traktować „dekoncentrację” mediów niczym gorący kartofel – bo nagle okazało się, że może to stanowić kolejne pole konfliktu z Brukselą, a ponadto obce koncerny zaczęły grozić pozwami przed międzynarodowym arbitrażem na podstawie podpisanych przez Polskę umów o ochronie inwestycji (BIT). Efekt tradycyjny – po retorycznych szarżach, wstydliwa ucieczka i odkładanie sprawy na „święty nigdy”. Przykładowo, słyszeliśmy, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego pracuje nad różnymi wariantami ustawy dekoncentracyjnej. Co się okazało? W odpowiedzi na poselską interpelację resort kultury oznajmił, że żadnych projektów ustaw nie ma – przygotowano jedynie dwie analizy i na tym zakończono sprawę.
Cóż, PiS-owi na koniec dedykuję jako memento słowa Witolda Gadowskiego po niedoszłej rozprawie z Ringier Axel Springer: „Jeżeli obecna władza nie będzie respektowała prawa Polaków do gospodarzenia we własnym domu, to tę władzę również zmieni ulica”.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
Dekoncentracja – kolejne podejście?
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 48 (30.11-06.12.2018)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz