niedziela, 26 maja 2019

PiS i „efekt Konfederacji”

Efekt Konfederacji” sprowadza się generalnie do jednego: PiS potrzebuje nad sobą bata.


I. Koalicja PiS-Konfederacja?

Na finiszu przed wyborami do europarlamentu relacje na prawicy między liderującym PiS, a pretendentami z Konfederacji zmieniły się o tyle, że oba ugrupowania postawiły na kopanie się po kostkach. W porównaniu z dotychczasowym bezceremonialnym okładaniem się po gębach jest to, przyznajmy, pewien postęp. Więcej, rozpoczynają się nawet nieśmiałe dusery – Korwin-Mikke oznajmił, że „nie odmówi” Jarosławowi Kaczyńskiemu ewentualnej koalicji po jesiennych wyborach, na co poseł PiS, Marek Ast z równą kurtuazją odrzekł: „Jesteśmy otwarci na rozmowy z formacjami, które podzielają nasze wartości i jeśli nie będziemy mieć większości w przyszłym Sejmie, to myślę, że z Konfederacją, z Januszem Korwin-Mikkem jest możliwa koalicja. Hmm, chciałbym wówczas zobaczyć miny niektórych medialnych zagończyków... Póki co jednak, jest to pisanie palcem na wodzie, tym bardziej, że tradycyjnie im bliżej wyborów, tym sondaże dostają coraz większej głupawki – raz prowadzi PiS, to znów Koalicja Europejska, natomiast Konfederacja na zmianę notuje kilka procent nad progiem wyborczym, by zaraz osunąć się poniżej 5 proc. poparcia. Krótko mówiąc, standard – sondażownie nawet nie udają, że starają się cokolwiek zbadać, tylko wykonują propagandowe zamówienia zleceniodawców.


II. Mit „rozbijania prawicy”

Jedną z największych przeszkód na drodze do powstania hipotetycznej koalicji PiS-Konfederacja jest rozpowszechniona od lat narracja, że jakiekolwiek nowe ugrupowanie po prawej stronie „rozbija patriotyczny elektorat”. Warto rozbroić ten mit, ukuty w ramach tzw. doktryny Lipińskiego i mający uzasadnić monopolistyczną pozycję Prawa i Sprawiedliwości na prawicy. Bazuje on na traumie lat 90-tych, kiedy to rozdrobniona prawica postsolidarnościowa faktycznie kanibalizowała się nawzajem. Ostatecznie z okresu „smuty” zwycięsko wyszedł obóz Jarosława Kaczyńskiego i odtąd swoją pozycję buduje on m.in. na emocjonalnym szantażu, by nie powtórzył się czarny scenariusz z minionej epoki. Rzecz w tym, że zarzut „rozbijactwa” w odniesieniu do Konfederacji jest pustą demagogią, mającą zdeprecjonować na samym starcie potencjalnego konkurenta.

Po pierwsze, nie bardzo wiem, skąd to feudalne przekonanie, że jakakolwiek partia jest „właścicielem” (czy też może raczej - „suwerenem”) „swoich” wyborców, których powinnością z kolei (niczym lojalnych „wasali”) jest oddawanie na nią głosu bez względu na wszystko. W systemie republikańskim taki paternalizm nie powinien mieć miejsca, bo stawia sprawy na głowie. W zdrowym układzie to elektorat jest zwierzchnikiem i pracodawcą polityków, i to wyborcy mają prawo wymagać i rozliczać swych przedstawicieli – również z lojalności. Zarzut o „podbieranie elektoratu” stawia natomiast wyborców w roli bezwolnej masy, stada kwok, które jakiś lis-przybłęda wykrada z partyjnego kurnika. To uwłaczające - przede wszystkim dla ludzi traktowanych niczym pańszczyźniani chłopi „przypisani” do danej siły politycznej i pozbawieni prawa do własnej oceny. Dochodzi do tego, że deklaracja o głosowaniu na opcję inną niż jedynie słuszna, odbierana jest wręcz w kategoriach „zdrady”. Zapamiętajmy więc: to wyborca zawsze jest suwerenem - podmiotem, a nie przedmiotem. Ma prawo zrobić ze swym głosem co uzna za stosowne i nikomu nic do tego.

Druga rzecz – Konfederacja nie tyle „podbiera” głosy, ile konsoliduje elektorat na prawo od PiS – ten bardziej antysystemowy i radykalny. On nie zniknie (choć zapewne PiS i jego medialni akolici bardzo by tego chcieli) i zawsze znajdzie swych reprezentantów. Jeżeli już mówić o walce o głosy, to toczy się ona raczej między Konfederatami, a walczącym o przetrwanie Kukizem (któremu, swoją drogą, przed wyborami w 2015 r. również usiłowano przyszyć różne niecne intencje). I to właśnie w przypadku Kukiz'15 daje się zauważyć odpływ wyborców, w znacznej mierze zniechęconych niestabilnością emocjonalną i różnymi narowami lidera. PiS nieodmiennie zbiera „swoją” pulę – gdyby było inaczej, to od momentu powstania Konfederacji powinien zaliczyć tąpnięcie na poziomie kilku procent, tymczasem nic takiego się nie stało.

Po trzecie wreszcie – Konfederacja mogła co najwyżej częściowo zagospodarować tych wyborców, których PiS z pełną premedytacją porzucił, licząc cynicznie na to, że i tak z braku konkurencji ma zapewnione ich głosy. Nerwowy dygot wziął się stąd, że owa konkurencja właśnie się pojawiła – ale tu PiS może mieć pretensje wyłącznie do siebie.


III. „Efekt Konfederacji”

Jak pisałem przed tygodniem, samo pojawienie się na scenie Konfederacji i realna perspektywa przekroczenia przez nią progu wyborczego podziałała na Prawo i Sprawiedliwość dyscyplinująco – i jest to pierwszy znaczący plus związany z nowym ugrupowaniem. Ów, pozwolę sobie tak nazwać, „efekt Konfederacji” sprowadza się generalnie do jednego: PiS potrzebuje nad sobą bata. Wbrew propagandzie „obozu beneficjentów III RP”, partia rządząca nie jest bowiem bynajmniej radykalna i dawała niejednokrotnie dowody, że miast twardych rozstrzygnięć woli miękką ekwilibrystykę i lawiranctwo, na co niekiedy nakłada się zwykła nieudolność przyprawiona naiwnością – chociażby w relacjach z USA, Izraelem i żydowską diasporą, ale też w stosunkach z Brukselą. Dlatego potrzebne jest ugrupowanie pełniące rolę dyscyplinatora i flankujące PiS z prawej strony. Już teraz Konfederacja i protesty przeciw żydowskim roszczeniom majątkowym wymusiły na PiS utwardzenie stanowiska – z pożytkiem dla Polski. Na razie odbywa się to wprawdzie na poziomie deklaracji, ale mamy za sobą tzw. dobry początek. Tej presji nie wolno odpuszczać, bo blokada procedowania zgłoszonej przez Kukiz'15 anty-ustawy przeciw JUST Act pokazała, że partia rządząca nadal nie jest w stanie wyjść poza retoryczne szarże.

Kolejna rzecz, bardzo istotna. Otóż PiS zdaje się nie dostrzegać, że powstanie Konfederacji wbrew pozorom poszerza jego pole manewru. Na tle „prawicowych ekstremistów” ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego może się prezentować jako siła stosunkowo umiarkowana. Tę samą rolę w stosunku do PO - tylko z lewa - pełni obecnie „Wiosna” Biedronia, a wcześniej, za Tuska, Ruch Palikota. Warto zaimplementować ten schemat po prawej stronie. Powyższe ma także przełożenie na politykę zagraniczną. Dociskany od prawej strony PiS będzie mógł sobie pozwolić (albo zostanie zmuszony) na bardziej asertywną politykę wobec naszego hegemona zza oceanu, Tel-Avivu, środowisk żydowskich i Unii Europejskiej. Innymi słowy, będzie mógł powiedzieć „strategicznym partnerom”: słuchajcie, nie możemy tego a tego dla was zrobić, bo podniesie się wrzask i napędzimy głosów tym „ruskim agentom”, „antysemitom”, „polexitowcom” itp. Co wolicie – nas, czy tych nieobliczalnych populistów, którzy mogą zdestabilizować sytuację nie tylko w Polsce, ale i w całym regionie?

PiS najwyraźniej jeszcze się nie zorientował, co może dzięki Konfederacji zyskać (albo na razie nie ma odwagi zagrać tą kartą). Zorientowali się za to zagraniczni przywódcy. To nie przypadek, że Juncker nagle wystawił PiS-owi „świadectwo proeuropejskości”, szokując tutejszą „totalną opozycję”, która z dnia na dzień musiała połknąć własne języki i przestała wrzeszczeć o groźbie „polexitu”. Nie jest też przypadkiem głos ambasador Mosbacher, która nagle zaczęła nas uspokajać w sprawie „ustawy 447”, po czym z jednej strony potępiła „antysemickie” demonstracje, a z drugiej zapewniła, iż „Mowa nienawiści przedstawicieli skrajnych organizacji nie zakłóci relacji między sojusznikami”. Waszyngton ewidentnie przestraszył się wizji utraty władzy w Warszawie przez „swoich sukinsynów” (jak Amerykanie zwykli pieszczotliwie nazywać pozostające pod ich patronatem rządy). Tylko Żydzi tradycyjnie prezentują postawę głupio-agresywną, ale pewnie i do nich wkrótce dotrze, że tylko pompują „antysemitów”. I to również jest „efekt Konfederacji”, który PiS powinien wykorzystać. Jeżeli tego nie zrobi – wtedy cóż, może naprawdę zacząć tracić głosy...


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

PiS kontra Konfederacja

Szczupak w stawie karpi


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 21 (24-30.05.2019)

1 komentarz:

  1. Wydaje się, że twór taki jak Konfederacja jest jak najbardziej potrzebny na polskiej scenie politycznej. Stanowiłby bardziej radykalną opcję dla zniechęconych socjalistycznym konserwatyzmem PIS-wyborców.
    Niemniej jednak PIS prowadzi klasyczną grę mającą na celu totalną dyskredytację i "rusyfikację" Konfederacji. Nie wiem czy jest to wynik strachu czy po prostu próba dążenia do większości konstytucyjnej.
    Rządzący doskonale wiedzą, że opozycja słabnie, lewica nie stanowi zagrożenia więc jedynym wyjściem jest "koszenie" ewentualnej konkurencji.

    OdpowiedzUsuń