poniedziałek, 26 lipca 2010

Egzorcyzmy nad Kaczyńskim.


O tym, jak „zespół medialnej troski” pochyla się nad liderem opozycji.

I. Od medialnych „ochów” do rozdzierania szat.

Po wyborach prezydenckich, w których Jarosław Kaczyński otrzymał przyzwoity wynik, przez rodzime mediodajnie przetoczyła się fala zachwytów nad „spokojną i wyważoną” kampanią. Ochy i achy mogły sprawić wrażenie, jakby Kaczyński te wybory wygrał, a nie przegrał z sześcioprocentową stratą do Komorowskiego. Prawdę mówiąc, ja sam byłem zafascynowany nową formułą lidera PiSu i dopiero przed II turą zaczęło mi czegoś brakować - sztab JK przedobrzył, zaczęło się robić cokolwiek mdło i bezbarwnie, i to w momencie, gdy przeciwnik na ostatniej prostej zaczął bezpardonowo atakować.

Dlaczego wspominam tę, zdawałoby się prześwietloną na wszelkie sposoby kampanię? Ano dlatego, że gdy po wyborach Kaczyński odszedł od pojednawczej retoryki na rzecz twardego akcentowania kwestii związanych ze smoleńską katastrofą i skandalicznego prowadzenia śledztwa przez Rosjan połączonego z biernością strony polskiej, ci sami publicyści zaczęli rozdzierać szaty nad nieuchronną klęską do której prezes jakoby prowadzi swe ugrupowanie.

II. Kaczyński jako marionetka?

Warto zwrócić uwagę, iż spekulacje na temat przyczyn kolejnej „zmiany” JK nader często sprowadzają się do roztrząsania frakcyjnych tarć w PiSie. Wedle tej optyki, dopóki w trakcie kampanii dominowali „liberałowie” od Poncyliusza i Kluzik – Rostkowskiej, Jarosław Kaczyński był łagodnym barankiem, natomiast teraz do ucha prezesa dostęp zyskał „taliban” bliższy ks. Rydzykowi i w efekcie Kaczyński się „zbiesił”. Należy zatem wyegzorcyzmować z prezesowskiej duszy truciznę sączoną przez Szczygłę i Macierewicza, a znów powróci racjonalny i wyważony Jarosław Kaczyński, którego tak pokochali podczas kampanii żurnaliści z rozlicznych przekaziorów.

Bardzo to zabawne, sugeruje bowiem, że Jarosław Kaczyński jest marionetką, którą kręci każdy, kto akurat dorwie się do wpływów w Prawie i Sprawiedliwości. Wedle takiego podejścia, prezes partii jest kimś w rodzaju rzecznika aktualnie dominującej frakcji, pozbawionym własnego zdania bezwolnym figurantem, którym byle polityczny cwaniak jest w stanie bez trudu manipulować. Ciekawe jak to się ma do krążących jeszcze nie tak dawno dowcipów o tym, że muzyka słucha Chucka Norrisa na polecenie Jarosława Kaczyńskiego... Panowie dziennikarze, jak rany, czy wyście poszaleli?!

A może jest tak, że Kaczyński wstrzymywał się podczas kampanii, by nie narazić się na zarzuty, że „gra tragedią” i śmiercią brata (mimo, że konkurent bez skrępowania okładał go trumną Barbary Blidy), teraz zaś uznał, że przy kompletnej bierności Polski w kwestii smoleńskiego śledztwa należy po prostu wszelkimi możliwymi sposobami, nie bacząc na polityczne koszty, zrobić wszystko, by kwestię katastrofy wyjaśnić, bo jako mąż stanu jest to zwyczajnie winien Polakom i Polsce? Pomyśleliście o takiej możliwości, jaśnie oświeceni żurnaliści? A czy nie przyszło wam do głów, że Jarosław Kaczyński uzyskał dobry wynik nie dzięki wyrugowaniu „kwestii smoleńskiej” z kampanii, lecz mimo swojego milczenia w tej sprawie? I gdyby w trakcie kampanii poszerzył swój przekaz o smoleńskie śledztwo, to być może znalazłoby się te brakujące 6 procent, które zadecydowało o jego porażce?

III. Wolta „Rzeczpospolitej”.

Pies jechał, gdyby była to „Wyborcza” czy inna „Polityka”, dla których Kaczyński jest złem wcielonym niezależnie od wszystkiego a faktów w szczególności. Gorzej, że do grona zafrasowanych „pisologów”, dołączyli dość tłumnie publicyści „Rzeczpospolitej” - do niedawna jedynego dziennika, który się dawało czytać. Teksty redaktorów Magierowskiego („Od przyjaciół Rosjan do ruskiej trumny”), Jankego („Moralne nadużycie Jarosława Kaczyńskiego”), Szułdrzyńskiego („Komu zaszkodzi Antoni Macierewicz”) a nawet samego naczelnego, Pawła Lisickiego („Mesjanizm spod Smoleńska”) sprawiają wrażenie jakby zostały spłodzone dla którejś z reżimowych mediodajni a nie dla niezależnej gazety.

Wygląda na to, że najwyraźniej „Rzepa” po zwycięstwie Komorowskiego, a co za tym idzie – przejęciu przez Platformę niepodzielnej władzy, zaczęła „przestrajać” linię programową, jakby za wszelką cenę starała się zrzucić z siebie odium „pisowskiej gazety”. Poniekąd jest to zrozumiałe. W Polsce, by prowadzić biznes, trzeba dobrze żyć z politycznym establishmentem, a przecież 49% spółki Presspublica należy do Skarbu Państwa (Państwowe Wydawnictwo Rzeczpospolita S.A.). Prócz tego możliwe jest, że w warunkach monopolu władzy, zagraniczny udziałowiec większościowy (brytyjski fundusz inwestycyjny Mecom Group Polska – 51% Presspubliki) dał szefostwu gazety do zrozumienia, że nie będzie umierał za jakieś opozycyjne fanaberie redakcji.

Jeżeli tak było i władze gazety postanowiły się ugiąć, to moim skromnym zdaniem, jest to błędna strategia. Dla czytelników i konkurencji z drugiej strony polityczno - ideowej barykady, ten umiarkowanie konserwatywny dziennik pozostanie „pisowskim medium” bez względu na redakcyjne wygibasy, zaś dająca się obecnie zauważyć wolta dość skutecznie zrazi dotychczasowych czytelników, rekrutujących się w znacznej mierze z pośród tych, którym z Platformą i Komorowskim jest, delikatnie mówiąc, nie po drodze. Oczywiście, istnieje też inna możliwość, taka mianowicie, że „Rzeczpospolita” sympatyzuje z „liberalną” frakcją PiSu i zwalcza odzyskujących od niedawna wpływy „talibów” i stąd wrażenie, jakby ostatnio warstwa publicystyczna gazety była echem nauk sekty z Czerskiej. Jakby nie było – jest to wg mnie gruby błąd, ale cóż – nie do mnie należy podpowiadanie medialnych strategii.

Mnie jedynie żal, że niedługo do czytania, prócz blogosfery, znów zostanie mi tylko „Gazeta Polska”.

Gadający Grzyb


P.S. Podobną tematykę porusza też Jerzy Zerbe:
niepoprawni.pl/blog/991/czy-rzeczpospolita-staje-sie-gazeta-antypisowska

pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz