piątek, 23 września 2011

Tusk między młotem a kowadłem


Usiądźmy wraz z premierem na przydrożnym kamieniu i pomyślmy – co z tą kampanią jest nie tak? Czy aby na pewno drużyna Platformy gra do jednej bramki?



I. „Nie chcem ale muszem”?


W poprzedniej notce postawiłem pytanie: Czy Tusk chce wygrać wybory? Odpowiedź mi wychodzi wałęsowska: może nie chce ale musi?


Spójrzmy: rozkład państwa się pogłębia, dług publiczny rośnie w zastraszającym tempie, niedługo skończą się pieniądze od „dobrego wujka z UE”... Na dodatek ten „dobry wujek” zechce się najprawdopodobniej przyjrzeć jak unijna kasa była „rozchodowana”, a wtedy może się okazać, że sporą część funduszy trzeba będzie zwracać, bo w rozkopanych inwestycjach, którymi tak obecnie nasz nie-rząd się chwali, literalnie nic nie zgadza się z pierwotnymi kosztorysami: budżety wielokrotnie poprzekraczane, terminy niedotrzymane, ponadto środki często nie są wydawane zgodnie z przeznaczeniem.


Żeby było weselej, kolejne kredyty na rynkach finansowych będą coraz droższe, zaś z Berlina i Brukseli dobiegają pomruki, że następny unijny budżet będzie „trudny”. A skoro takie pomruki dochodzą, to z pewnością tak się stanie. To zaś oznacza, że dotrwamy z trudem do fety na gruzowisku pod nazwą „Euro 2012”, potem zaś czeka nas Grecja (i oby tylko Grecja) wraz z towarzyszącymi atrakcjami – wstrząsami społecznymi, ulicznymi kryteriami przy wtórze emiterów dźwięku i ogólną niewypłacalnością – tak państwa, jak i obywateli. No, słowem krach jak się patrzy, którego nie zasypią ani rozpaczliwe prywatyzacje tego co jeszcze do sprywatyzowania zostało, ani transze pomocowe, bo Europa wyżyłuje się w międzyczasie na Grecję, Hiszpanię, Portugalię i Włochy, a poza tym, nie po to nas przyjmowała, żeby teraz sypać miliardy euro ekstra za bezdurno.


I po cholerę być premierem w tak ciekawych czasach, których przedsmaku nasz Umiłowany Przywódca właśnie doświadczył w ramach wyprawy w krajowy interior „tuskobusem”? Coś, co miało być zręcznym przedwyborczym zagraniem, w ciągu kilku dni zmieniło się w drogę przez mękę z wiecznie wiszącym nad głową i zadawanym przez tubylców na różne sposoby pytaniem „jak żyć”, przy nieustannym... hm, powiedzmy że „dopingu” kibolskich gardeł. Tego nie zagłuszy najbardziej nawet wiernopoddańcza „oficjałka” z miejscowymi czynownikami i prorządowym biznesem.


Powiedzcie sami: nie lepiej byłoby postawić na kontrolowaną porażkę, zostawić ten bajzel następcom, a samemu przesiąść się do ław opozycyjnych lub wybyć na obiecaną przez Angelę euro-posadkę?


Pewnie, że lepiej, ale euro-posadka to jeszcze zbyt odległa sprawa, Angela nie ma do tego teraz głowy, a na przejście do opozycji Tusk nie może sobie pozwolić – i to z kilku względów.


II. Dlaczego Tusk nie może pozwolić sobie na porażkę


Do wymarzonej synekury (np. komisarza) wypadałoby dojechać w jako-takiej formie politycznej, żeby nie skończyć jak euro-dziadunio Buzek, któremu właśnie kończy się jego pół kadencji. Trzeba pozostać premierem, albo chociaż szefem partii. Tymczasem porażki nie wybaczyłby Tuskowi partyjny aparat, który przyspawał się do koryta i nie ma zamiaru się od tegoż koryta oderwać choćby nie wiem co – chce żłopać ile się da, do końca. Ponadto aparat wie najlepiej ile ma za uszami, ile lodów ukręcił i co za to grozi, jeśli ktoś na serio zechciałby się wziąć do rozliczeń – i to od poziomu najmniejszej gminy począwszy a na skali kraju skończywszy. Ale to jeszcze nic.


O wiele poważniej wygląda sprawa Smoleńska – i to już nie są przelewki, to nie jakiś przekręt przy prywatyzacji kombinatu w Pcimiu Dolnym czy Górnej Bździnie, albo ustawiony przetarg na regulację Szczawki, że tak „Szpotem” pojadę, ale co najmniej cykl zbrodniczych zaniedbań, zmawianie się z obcym rządem o czekistowskiej proweniencji przeciw głowie własnego państwa, oddanie śledztwa o randze Katynia w ręce wrogiego mocarstwa na którego terenie doszło do tragedii... Tu już wchodzi w grę Trybunał Stanu z listą zarzutów długą jak z Warszawy do Moskwy. To nie kwestia utrzymania się na takim czy innym stołku, partyjnego przywództwa, fircykowatej synekury za cieciowanie w polskim grajdole na rzecz niemieckiego chlebodawcy, czy – pal sześć – nawet wyautowania z polityki. To więzienie: prycza, kibel, spacerniak, łaźnia raz w tygodniu, a może nawet - kto wie - odwiedziny seryjnego samobójcy w monitorowanej celi.


Dlatego należy przemóc nagły ścisk gardła, przełknąć ślinę, odpędzić senny koszmar o kryminale i pchać do przodu tę kampanię – wbrew sobie, mimo piętrzących się coraz bardziej przeszkód, mimo dojmującego uczucia, że coś tu jest nie tak, że droga do następnej kadencji z gładkiego marszu zmieniła się w wyczerpujące wyciąganie nóg z bagniska.


Oczywiście są wyjścia awaryjne – cuda nad urną, czy unieważnienie wyborów za pomocą sprokurowanego uprzednio złamania prawa przez PKW – ale to ryzykowne zagrania, smród byłby potworny, poza tym jest ten Korpus Ochrony Wyborów, co utrudniłoby przewał... Nie, to rozwiązanie jest do zastosowania tylko w ostateczności i za zgodą najwyższych czynników z obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, przy cichej gwarancji przyjaznej neutralności Kremla i Berlina.


III. „Bóg przebacza – Schetyna nigdy”


Póki co zatem usiądźmy wraz z premierem na przydrożnym kamieniu i pomyślmy – co z tą kampanią jest nie tak? Już mniejsza o to, że przez lipną pozłotę „pijaru” przebija się coraz mocniej ponura rzeczywistość, że medialne szczekaczki ujadają jakby mniej chętnie, mniej skutecznie i daje się w ich tonie wyczuć pewne zniechęcenie... To wszystko prawda, ale przyczyna musi tkwić gdzie indziej, głębiej. Głębiej? A może tuż obok? Czy aby na pewno drużyna Platformy gra do jednej bramki?


Otóż szefem kampanii w ramach równoważenia partyjnych sitw, frakcji i koterii został Jacek Protasiewicz. Jacek Protasiewicz jest zaś wiernym człowiekiem Grzegorza Schetyny. Tego samego Schetyny, którego Tusk kilkakrotnie spektakularnie upokorzył i konsekwentnie dążył do jego marginalizacji – zabierając mu kontrolę nad podległymi strukturami na Dolnym Śląsku, następnie zaś wywalając z rządu i zsyłając do sejmu przy okazji afery hazardowej.


Jakie uczucia może żywić do Tuska Żelazny Grzegorz, o którym wiadomo, że „Bóg przebacza – Schetyna nigdy”? Zresztą – zostawmy uczucia i zapytajmy: jaki może mieć interes Grzegorz w wygraniu wyborów, które umocniłoby partyjne przywództwo Donalda? Nie ma żadnego interesu, gdyż umocniony Tusk byłby dla niego śmiertelnym politycznym zagrożeniem. Co innego w przypadku wyborów przegranych. Po wyborczej porażce następuje czas rozliczeń, zaś czas rozliczeń jest zarazem czasem powrotów. Konkretnie – czasem powrotu do wielkiej gry Grzegorza Schetyny. Czasem zimnego płomienia politycznej wendetty, kiedy będzie można wystąpić w roli rzecznika rozczarowanego aparatu, który i tak już z coraz większym trudem znosi kolejne zagrywki Donalda włącznie z ostatnią, kiedy to zasłużeni działacze z terenu musieli zrobić na listach miejsce dla różnych spadochroniarzy i to często politycznych wędrowniczków spoza partii Jedno nazwisko tu przytoczę: Arłukowicz.


Tak więc Schetyna nie angażuje się w kampanię. Pozostaje z boku i cierpliwie czeka. Przy Tusku ma swego wiernego Protasiewicza, który nawet gdy chciał wygrać, to i tak położył kampanię w 2005 roku. A teraz wcale chcieć nie musi...


Jeszcze na marginesie: jeśli to Protasiewicz/Schetyna wsadzili Donalda do „tuskobusu” i zafundowali mu wycieczkę po kraju, to znaczy że stwierdzili, iż lider „dojrzał”. Wygląda bowiem na to, że Tusk chyba naprawdę był na tyle „odklejony”, by wierzyć, iż złe wieści o stanie Polski to tylko pisowska propaganda. Zderzenie z rzeczywistością musiało być tym bardziej bolesne. A teraz już nie może się wycofać bez potężnej kompromitacji – wrażenia, że ucieka przed zwykłymi ludźmi. Poza wszystkim innym, cała ta okrutna heca mówi nam coś niecoś o poczuciu humoru Schetyny.


***


Ciężką ma Donek sytuację. Tym bardziej, że przecież z pewnością pamięta, jak pięknie się to wszystko zaczynało: podróżą życia i orderem Słońca Peru... A teraz, co nie zrobi – wyjdzie większa lub mniejsza kaszana. Wygra wybory – źle, przegra – jeszcze gorzej, ba - wręcz „gardłowo”. Prawie mu współczuję.


Gadający Grzyb


 


Inne notki z tej serii:


http://niepoprawni.pl/blog/287/sprochniale-filary-%E2%80%93-kampania-po-w-rozsypce


http://niepoprawni.pl/blog/287/odklejony


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz