środa, 28 września 2011

Czy PiS rozbroi przedwyborczą bombę?


Dyktatura matołów szykuje przedwyborczą prowokację, bo jest pod ścianą – ma świadomość, że tym razem „grubej kreski” już nie będzie.


I. Prowokacja na ciszę wyborczą

O sprawie przedwyborczej „bomby” robi się coraz głośniej – i dobrze. Zastanawiająca jednak i dla mnie niezrozumiała jest wstrzemięźliwość PiS-u, który póki co jakoś nie kwapi się do jej rozbrojenia. Dla tych, którzy przeoczyli, streszczenie sytuacji:

Tuż przed ciszą wyborczą zagraniczne media sprzyjające aktualnej władzy mają opublikować spreparowany zapis rozmowy Jarosława Kaczyńskiego ze śp. prezydentem Lechem Kaczyńskim, która miała miejsce za pośrednictwem telefonu satelitarnego podczas tragicznego lotu do Smoleńska 10.04.2010. Z rzekomego „zapisu” ma wynikać, że Jarosław Kaczyński nalegał, by lądować mimo złej pogody. Wrzutkę podchwytują polskie proreżimowe mediodajnie i robią z tego temat nr 1 podczas ciszy wyborczej – bo sprawa formalnie wyborów nie dotyczy. Rozpętuje się jazgot i histeria, jakie tylko nasi luminarze „dziennikarstwa kontr-faktycznego” potrafią uskutecznić, zaś Jarosław Kaczyński nie może się bronić, bo złamałby ciszę. Przy założeniu, że PiS i PO idą łeb w łeb, taka prowokacja mogłaby przechylić szalę na korzyść Platformy, tak jak w 2007 roku szalę przechyliły fotogeniczne gluty posłanki Sawickiej.

II. Dyktatura matołów pod ścianą

To oczywiście jedynie pogłoski, ale jak stwierdził portal wPolityce.pl, który sprawę ujawnił, są to pogłoski „mocne”. Krążą uporczywie w dziennikarsko-politycznych kuluarach, zaś rządząca nami dyktatura matołów będąca ekspozyturą obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP pokazała już niejednokrotnie do czego jest zdolna, zwłaszcza że teraz musi wygrać wybory – bo wisi nad nimi Trybunał Stanu i widmo odsiadki. Słynny esemes o „pilotach, którzy zeszli poniżej 100 metrów” i że „do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił", to tylko jedna z próbek możliwości tej ekipy. Wiodące mediodajnie, które niczym za Lenina świadome są „organizatorskiej roli prasy” również nieustająco dostarczają dowodów swego zaangażowania w zarządzanie opinią publiczną. Pamiętamy histerię naciskową, pamiętamy „debeściaków” („tak lądują debeściaki”), pamiętamy przemysł pogardy. Co ich powstrzyma przed rozkręceniem draki na podstawie kolejnej wrzutki?

Nic ich nie powstrzyma, bo kwestie wiarygodności ta zadaniowana mętownia ma od zawsze w głębokim poważaniu, szczególnie gdy wchodzą w grę priorytety obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, zaś ludność tubylcza jest na tyle skołowana, że w znacznej części łyknie wrzutę, jak łyknęła poprzednie. Kiedy zaś okaże się, że to wszystko było ordynarnym kłamstwem, to po pierwsze - zwyczajnie przestanie się o tym mówić i pisać, tak jak przestało się pisać o „debeściakach”, bez cienia wstydu i słowa przeprosin, po drugie zaś – będzie już po wyborach i w redakcjach na Czerskiej, Wiertniczej i pozostałych propagandowych komórkach dyktatury matołów zapanuje błogie poczucie dobrze spełnionego obowiązku.

A przede wszystkim zrobią to dlatego, że są pod ścianą – mają świadomość, że tym razem „grubej kreski” już nie będzie.

Swoją drogą, jestem ciekaw, kto odpali ten ładunek: Czuchnowski? Kublik? Kuźniar? Miecugow?

III. Schetyna i „mocne pogłoski”

Jak donosi „Rzeczpospolita” Grzegorz Schetyna w Radiu Zet na pytanie Stokrotki o szykowaną prowokację zareagował śmiechem: „- Nie słyszałem o tym, ale to na pewno nieprawda”. Popatrzmy na szczery uśmiech krokodyla, z którego słynie „żelazny Grzegorz” i pospekulujmy. Niewykluczone, że Schetyna pozostający na bocznym torze faktycznie do pewnego momentu nie wiedział, bo jego wierny Protasiewicz stojący formalnie na czele kampanii nie wydaje się być człowiekiem do organizowania takich zadań. Pomysłem na jego miarę są „tuskobusy”, zaś sprawa prowokacji bardziej pasuje mi do Ostachowicza lub chłopców od Bondaryka. Ale Schetyna mógł się dowiedzieć, bo nie jest przecież tak całkiem bez wpływów, a że z różnych względów nie musi być zainteresowany zwycięstwem które umocniłoby Tuska, więc może to z jego otoczenia wyszedł przeciek - owe „mocne pogłoski”?

Pozostaje pytanie: czy pójdzie sygnał, że akcja jest „spalona”, czy też mimo wszystko bomba zostanie zdetonowana? Wiodące mediodajnie poza jednym pytaniem Stokrotki sprawą się nie interesują – nie było rozkazu – więc sytuacja pozostaje w zawieszeniu. O całej kwestii wiedzą w tej chwili właściwie jedynie czytelnicy kilku prawicowych portali, ale nie wiadomo jak sytuacja będzie przedstawiała się za tydzień.

Jest jeszcze inna możliwość – niewykluczone, że PO ma jakiś plan awaryjny i podczas ciszy wyborczej uraczy nas innym numerem, albo że cała awanturka była wypuszczonym balonem mającym odwrócić uwagę od prawdziwej prowokacji.

IV. Rozbroić brudną bombę

Na dzień dzisiejszy istotniejszy jest jednak problem: jak PiS rozbroi tę brudną bombę? Wywiad Jarosława Kaczyńskiego dla „Uważam Rze” w którym przytacza treść i okoliczności rozmowy z bratem to mało – to wręcz dramatycznie mało, jeśli Platforma jest zdeterminowana by jednak wystartować z akcją. Tu trzeba – i to szybko - na początek zrobić konferencję prasową, jako podbudowę przekazu, następnie zaś przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości – skoro już łażą po reżimowych mediodajniach – powinni przy każdej okazji poruszać temat prowokacji. Dlaczego? Ano dlatego, że po kilku dniach, gdy komunikat dotrze już do opinii publicznej, będzie można temat wyciszyć, neutralizując w ten sposób z kolei nieuchronną medialną kontrakcję, która niewątpliwie utrzymana będzie w duchu „pisowskich paranoików od Smoleńska”.

Posunięcie takie zaburzy wprawdzie nieco kampanijny, uładzony wizerunek partii, ale dobrze rozegrane może przedstawić Jarosława Kaczyńskiego w roli ofiary bezwzględnych przeciwników i wręcz przysporzyć głosów wahających się wyborców. Na pewno zaś ewentualne straty będą mniejsze niż zostawienie sprawy samej sobie. Trzeba podjąć to ryzyko zanim będzie za późno.

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz