środa, 2 listopada 2011

Droga donikąd

Nie oszukujmy się – PiS w obecnej formule będzie zdobywał 25-30 procent i żaden „Budapeszt” się nie wydarzy. Chyba, że...


I. Wielofrakcyjność – warunkiem partii masowej

Kiedy piszę te słowa nie wiem jeszcze, czy Komitet Polityczny PiS „zawiesi członkostwo” Ziobrze i jego stronnikom, czy też będzie grał na zwłokę. Tak czy inaczej, obserwujemy koniec obecności Ziobry w tej partii, co potwierdza nurtującą PiS chorobę. Bo że nie dzieje się dobrze widzi każde dziecko i żadne pokrzykiwanie o jedności i „zdradzie” ziobrystów tego nie zmieni. Jeśli partia nie jest w stanie utrzymać w swoich szeregach takich ludzi jak Zbigniew Ziobro, to kogo jest w stanie utrzymać poza grupą kombatantów coraz bardziej rozsmakowanych w swej wieczystej opozycyjności i stadem BMW?

I proszę mi nie mówić o rozbuchanych ambicjach Ziobry. Ambicje są wpisane w politykę. Polityk bez ambicji powinien czym prędzej zmienić zawód – z korzyścią dla siebie i dla nas. Natomiast sprawnie działająca partia powinna być w stanie te ambicje zagospodarować. Tak do pewnego momentu funkcjonowało Prawo i Sprawiedliwość – od Marka Jurka po obecne PJoNki.

Wielofrakcyjność jest warunkiem istnienia partii masowej, czyli ugrupowania zdolnego do wygrania wyborów i przejęcia władzy. Dzieje się tak dlatego, że każde ze skrzydeł zagospodarowuje nieco inny segment elektoratu, co sprawia, że więcej wyborców może się z partią utożsamić. Poza tym, pozostawanie w jednej strukturze tworzy pewną wartość dodaną – ludzie premiują bowiem jedność.

I tu dochodzimy do kluczowej roli przywódcy takiego ugrupowania.

Prezes powinien być wodzem-arbitrem między frakcjami, dbającym o zachowanie równowagi wpływów, a nie przywódcą jednej z nich, bo to droga do rozmaitych frond i rozłamów, gdyż ci będący poza „frakcją prezesa” będą się czuli wiecznie zagrożeni i marginalizowani. Tymczasem Kaczyński popełnił błąd odsuwając Ziobrę i starając się „ujednofrakcyjnić” PiS na siłę w myśl zasady – jest tylko jedno skrzydło, prezesowskie i każdy kto poza nim, ten wyrzutek i zdrajca. To prosta droga do pozbycia się z partii wartościowych ludzi, którzy wprawdzie poza partią znaczą niewiele (przykład PJN się kłania), ale pozostając w partii mogli zrobić wiele dobrego (mnie osobiście „spinek” i „kluzikotów” nie żal, ale już np. Pawła Kowala - tak).

II. Rozłam – nie!

Drogą do zwycięstwa nie jest również „kontrolowany rozłam”. Hipotetyczna partia Ziobry nikogo nowego nie zaktywizuje. Odbierze PiS-owi parę procent, które pójdą na zmarnowanie, bo „rozłamowcy” nie przekroczą progu wyborczego, tak jak nie przekroczyło PJN.

I tu mam żal do Ziobry. Jego tournee po mediach mogło mieć tylko jeden skutek – właśnie taki, jaki obecnie obserwujemy. Najwyraźniej nie wyciągnął wniosków z lekcji PJN i uwierzył, że jego osobista popularność w obozie wyborców PiS może stać się odskocznią do samodzielnej działalności. Błąd. Wyborcy cenią Ziobrę jako część składową PiS-u, poza PiS-em facet zmarnuje się i rozmieni na drobne swój potencjał. Liczy na media? Przecież mediodajnie nie będą pompowały koalicjanta dla Kaczyńskiego! Podpromują trochę, owszem, jak niegdyś PJN czy Dorna, ale gdy przyjdzie do poważnych spraw, do wyborów – zapomnijmy, będą lansować Palikota, lub kogoś w tym stylu, by zagospodarował i skanalizował w kontrolowany sposób spodziewane niezadowolenie społeczne.

Inna sprawa, że i tak nie najlepsza ręka Kaczyńskiego do ludzi zdaje się z czasem jeszcze pogarszać. Kto jest w stanie wymienić wartościowych współpracowników, indywidualności zdolne przyciągać wyborców, pozostające w bezpośrednim otoczeniu prezesa? Powtórzę, bo chciałbym, żeby czytelnikowi się utrwaliło: zamiast budować masowe ugrupowanie z różnymi skrzydłami, frakcjami, dla których byłby wodzem-moderatorem dbającym o równowagę wpływów, Jarosław Kaczyński postanowił sam stanąć na czele własnej frakcji i wysiudać pozostałe. Stąd frustracja Ziobry, a przed nim – wielu innych.

W chwili obecnej PiS staje się ugrupowaniem zasiedziałych działaczy, którzy owszem, mogą tworzyć różne koterie i systemy partyjnych „podwieszeń”, ale to wszystko dzieje się w coraz bardziej zaskorupiałym środowisku, bez dopływu świeżej krwi, co nie pozwala nabrać partii drugiego oddechu. Nie oszukujmy się – PiS w obecnej formule będzie zdobywał 25-30 procent i żaden „Budapeszt” się nie wydarzy.

III. Aktywizacja – tak!

Dlatego tak istotne staje się obudowywanie PiS-u rozmaitymi ruchami społecznymi, co postulowałem zarówno przed wyborami, jak i po nich, pisząc o zjednoczonym obozie IV RP. Na tym Ziobro mógł wiele ugrać, ale przez swą niecierpliwość szansę chyba zmarnował. Powinien był zacisnąć zęby, zakasać rękawy i rozpocząć orkę w terenie. Coś w tym stylu robił podczas kampanii, promując swoich kandydatów, tylko że czas na budowanie własnej pozycji jest między wyborami, sama kampania zaś powinna być momentem, gdy ta wcześniejsza praca zaprocentuje.

W obecnej sytuacji najlepsze co mógł zrobić Ziobro ze swoimi „szablami”, to znieść partyjne połajanki i następnie wyjść do środowisk sympatyzujących z PiS-em: jeździć po Polsce i promować lokalne, oddolne ruchy obywatelskie, pomagać w zakładaniu stowarzyszeń, animować miejscowe inicjatywy – słowem, robić wszystko to, czego nie robią lokalne struktury PiS-u, od których społecznicy często odbijają się jak od ściany. Właśnie teraz jest na to pora – do kolejnych wyborów mógłby się stać naturalnym przywódcą dla wzmocnionych w ten sposób struktur tych wszystkich „Solidarnych 2010”, „Klubów Gazety Polskiej” i pozostałych inicjatyw, których listę można znaleźć choćby wśród sygnatariuszy przedwyborczej deklaracji podpisanej na konwencji Prawa i Sprawiedliwości.

Jeśliby dobrze się sprawił (myślę tu też o stronnikach Ziobry, których jednak jakichś tam w partii ma), to za jakiś czas stałby się liderem wielonurtowego ruchu społecznego. Przed kolejnymi wyborami „aparat” i Jarosław Kaczyński zwyczajnie nie mogliby tych społecznych rekrutów zlekceważyć i chcąc nie chcąc, musieliby posunąć się na listach (a jak to „zawodowych działaczy” boli można było się przekonać ostatnio), wpuszczając ożywczy powiew – przyprowadzonych przez Ziobrę najlepszych ludzi spoza „aparatu”. Świeże wojsko nie do pogardzenia, zwłaszcza w tych okręgach, gdzie PiS dotychczas przegrywał.

Ale tego wszystkiego Zbigniew Ziobro mógł dokonać jedynie pozostając w PiS-ie. Jako samotny biały żagiel nie ma szans, nawet jeśli teraz będzie się napinał „jednocząc” pozapisowski polityczny plankton. To zresztą już widać, bo póki co szamocze się między Jurkiem, ojcem Rydzykiem, a... PJN.

IV. Zjednoczony Obóz IV RP czy droga donikąd?

Będę to powtarzał do znudzenia (jak choćby w tekstach: „Zjednoczony obóz IVRP” i „Zjednoczony obóz IVRP - cz.II”), ale dla PiS jedyną szansą na wygraną jest pójście do kolejnych wyborów w możliwie szerokiej koalicji z organizacjami społecznymi. Tylko taki Zjednoczony Obóz IV RP, składający się prócz partii z różnych „struktur sieciowych” jest w stanie osiągnąć wygraną gwarantującą samodzielne rządy (a i to pod warunkiem sprzyjających wiatrów).

Póki co jednak obserwujemy kierunek odwrotny – zasklepianie się partii i selekcję negatywną potęgowaną przez „obróbkę skrawaniem”-marginalizowanie i wypychanie poza partię takich ludzi jak „ziobryści”. Do tego dochodzi - w najlepszym razie - instrumentalne traktowanie niezależnych inicjatyw (a często, zwłaszcza w terenie, wręcz traktowanie różnych społecznych zapaleńców jako konkurencji zakłócającej wygodne status quo).

Takie podejście to droga donikąd. No chyba, że prawdą jest, iż pisowscy weterani usadowili się wygodnie w opozycji i nie pali się im do rządzenia, prezesa zaś utwierdzają w przekonaniu, że przyszła zmiana społecznych nastrojów sama z siebie wyniesie PiS do władzy. Jeśli tak jest i jeśli, co gorsza, Kaczyński w to wierzy, to kolejne „Budapeszty” będą zgarniać nam sprzed nosa różne „konstrukty służb” wykreowane do zagospodarowywania i kanalizowania społecznych frustracji.

Gadający Grzyb

2 komentarze:

  1. Jakkolwiek nie jestem zwolennikiem prawej strony, to powyższe uwagi uważam za wartościowe dla PiS (czyli dla mnie lepiej, by ich nie czytali ;)). Aczkolwiek wydaje mi się, że nawet gdyby przeczytali, to są to chłopcy (a niektórzy chłopcy sześćdziesięcioletni) zbyt mali jeszcze i krótkowzroczni, by proponowaną przez Ciebie drogą pójść (żeby nie było - innych partii nie uważam za bardziej dalekowzroczne). Tu mały komplement i nutka goryczy - czemu wśród polityków tak bardzo brakuje ludzi o inteligencji niektórych blogerów? Jak oni, do cholery, trafiają na czubek - nepotyzm, łapówki, losowanie? Pzdr
    es

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też nie mam złudzeń co do bezpośredniej skuteczności moich postów. A skąd się biorą politycy? Selekcja negatywna jak w wielu innych branżach.

    pozdr.
    GG

    OdpowiedzUsuń