piątek, 18 listopada 2011

Kryzysowy korkociąg


Już wkrótce przyjdzie nam zapłacić za lata „ciepłej wody w kranie”, czyli zaordynowanej przez Tuska i jego dyktaturę matołów gierkowszczyzny.


I. Krach w 2012?

Po obniżeniu przez agencję ratingową Moody’s perspektywy dla polskiego sektora bankowego ze „stabilnej”do „negatywnej” zrobił się mały szum, a momentami nawet większy huczek. No bo, jak to – banki notują rekordowe zyski (lider, PKO BP, nawet 1 mld PLN), a tu taki despekt? Posypały się narzekania, że niesprawiedliwie wrzucono nas do jednego worka z innymi krajami UE, przypomniano wpadki agencji ratingowych jak utrzymywanie wysokiej oceny Lehman Brothers tuż przed bankructwem i, generalnie, wszystkie wątpliwe ratingi z ostatnich czasów.

No dobrze, może i Moody’s się myli. Ale niewykluczone przecież, że swe prognozy opiera na racjonalnych podstawach i wie co mówi. Co to oznacza? Ano, oznacza to, że w przyszłym roku czeka nas kryzysowe łupnięcie jak się patrzy. Już teraz klienci banków mają coraz większe problemy ze spłatami kredytów gotówkowych. Jeśli fala kryzysu spowoduje gwałtowny wzrost bezrobocia, to zacznie się również zaleganie na masową skalę z ratami kredytów hipotecznych, do czego dodatkowo może się przyczynić dalsze osłabienie złotego, czyli wzrost ceny m.in. franka szwajcarskiego. Nie będzie to może zapaść porównywalna z rynkiem nieruchomości w USA, ale pamiętajmy, że Polacy są zadłużeni po uszy - orientacyjnie (bo konkretnych danych nikt nie podaje) ocenia się „prywatne” zadłużenie na jakieś 400 mld zł, czyli połowę wartości długu publicznego państwa (czyli de facto również nas).

Osłabienie złotego zwiększy również koszta obsługi zadłużenia Polski (ok. 800 mld zł, a tak naprawdę, to nie wiadomo...), a to poskutkuje przekroczeniem kolejnych progów ostrożnościowych i w konsekwencji obniżeniem ratingu Polski, co wiąże się z kolei z podrożeniem kolejnych pożyczek, a w konsekwencji z dalszym zwiększeniem długu publicznego... i tak dalej... – słowem, kryzysowy, grecki korkociąg.

Konsekwencji takiego rozwoju wypadków tłumaczyć chyba nie trzeba i nie pomogą żadne księgowe sztuczki ministra Rostowskiego, który w pocie czoła misternie rozpisuje państwowe zobowiązania w kolejnych rubryczkach, tak by na papierze wszystko się zgadzało. Urwie się także strumień kasy unijnej, bo te „nawet 300 miliardów” obiecywanych w kampanii wyborczej było bajeczką dla naiwnych, którzy na dodatek bardzo chcą, by nie wytrącano ich z błogiego letargu. Krótko mówiąc, przyjdzie nam zapłacić za lata „ciepłej wody w kranie”, czyli zaordynowanej przez Tuska i jego dyktaturę matołów gierkowszczyzny.

Powyższe wiąże się z zagrożeniem wartości obligacji Skarbu Państwa, zaś dla banków, które zainwestowały w te papiery jest to zdecydowanie zła perspektywa, która mogła być kolejnym czynnikiem wziętym pod uwagę przez Moody’s. Co bowiem zrobią banki, jeśli poleci wypłacalność zarówno prywatnych klientów, jak i państwa? Będą pożyczać od siebie nawzajem?

II. Kapitał odzyskuje narodowość

Analitycy wskazują, że na obniżenie ratingu mają wpływ „czynniki zewnętrzne”, czyli problemy banków europejskich, których spółkami-córkami są banki działające w Polsce, bo też ten „nasz” system bankowy „polski” jest tylko z nazwy. Obecnie większość banków pozyskuje środki (pożyczane następnie konsumentom w formie różnych kredytów) teoretycznie „na rynku”, a w praktyce od swych zachodnich „matek”, bo przecież nie z depozytów – Polacy bowiem albo w ogóle nie posiadają oszczędności, albo na jakimś minimalnym poziomie (mają za to, jak wspomniałem, furę długów, co dodatkowo uwiarygadnia czarne prognozy związane z wypłacalnością). Firmy również raczej „balansują” obracając cały czas pieniędzmi, a przynajmniej starają się, czemu nie sprzyjają zatory płatnicze będące jedną ze zmór naszej gospodarki. Na luksus mrożenia funduszy na lokatach naszych przedsiębiorców raczej nie stać.

Na dodatek, że w związku z kryzysem strefy euro, banki-matki same potrzebują na gwałt dokapitalizowania, bo w swych aktywach mają kupę śmieciowych obligacji z którymi nie wiadomo co począć. Zachodzi raczej obawa, że będą próbowały jakimś sposobem, „prawem i lewem”, wyprowadzić środki z polskich „córek” do zachodnich central. Po to się przecież inwestuje w dzieci, by pomogły rodzicom w ciężkich terminach, nieprawdaż?

W ten oto sposób sypie się mit, który podawano nam do wierzenia jako niewzruszony dogmat: że niby, panie, w zglobalizowanym świecie „kapitał nie ma ojczyzny i narodowości”. Otóż, okazuje się, że owa zasada sprawdza się jedynie w latach prosperity. W czasach kryzysu, gdy przychodzi co do czego, to jednak ów kosmopolityczny, bezosobowy „kapitał” nagle sobie o „ojczyźnie” i „narodowości” przypomina. Albo inaczej – to „narodowość” przypomina sobie o kapitale...

III. „Udomowienie” banków?

Zatem, na naszych oczach dzieją się istne dziwy: oto ci sami szemrani „liberałowie”, którzy przez ostatnie dwadzieścia lat zabijali śmiechem, „oszołomów” i „ekonomicznych dyletantów” protestujących przeciw wyprzedaży sektora bankowego... tj. pardon - „modernizacji” i „unowocześnieniu”, teraz zaczynają pomału gadać ludzkim głosem i powtarzać argumenty tych, na których jeszcze niedawno nie zostawiali suchej nitki. Potrzebowali dwudziestu lat i widma gospodarczej zapaści o pokoleniowym wymiarze, by podrapać się z frasunkiem po głowach, czy po czym tam zwykli się drapać światli architekci naszej transformacji oraz ich wychowankowie i przebąknąć nieśmiało, że może by tak, kumie, jak już ta wartość „polskiego sektora bankowego” nieco spadnie, wykupić tak jeden czy drugi bank od zagranicznej centrali i ten, tego – jakoś „udomowić”?

Gada się na mieście, że konsorcjum złożone z tych resztek, których jeszcze nie opędzlowaliśmy zagranicznym „partnerom”, czyli PKO BP, PZU i KGHM miałoby wyemitować obligacje i z pozyskanych funduszy coś tam kupić. Byłoby miło i na dodatek mądrze, nie powiem, tyle że jak u nas coś ma pójść źle to z pewnością pójdzie i na gadaniu się skończy.

Stanie się tak dlatego, że na polskie oddziały banków, a także na ich zachodnie centrale chrapkę ma również Rosja, a konkretnie – Sbierbank. Od jakiegoś czasu mówi się o portugalskim Millenium i belgijskim Kredyt Banku – tak na dobry początek. Przywódcy strefy euro dość rozpaczliwie zabiegają o kapitał – zarówno chiński jak i rosyjski, zatem pewnie nie będą robić trudności, mimo iż Sbierbank jest bankiem państwowym (należy w większości do Banku Centralnego Rosji). Ale co tam – z doświadczenia wiemy, że jeśli Rosja coś postanowi, to zrealizuje czego widomym znakiem jest uruchomiony niedawno Nord Stream. Na dodatek rychłe przyjęcie Rosji do WTO zrobi niezbędną do takich transakcji „dobrą atmosferę”.

Koniec końców, efekt będzie zapewne taki, że Rosja uruchomi u nas swe rozliczne ludzkie aktywa i nagle okaże się, że naszym wschodnim przyjaciołom nie warto wchodzić w paradę, ba – po co mamy „udomawiać” banki, skoro znakomicie może za nas „udomowić” je Rosja...

IV. Demokratyczna fasada, czyli państwo oddane w zastaw

Trochę przedłużę, ale chciałbym poruszyć jeszcze jeden wątek. Jeśli ktoś z Państwa miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że współczesna demokracja jest pustą atrapą, to po ostatnich wydarzeniach w Grecji i we Włoszech wątpliwości te musiały rozwiać się ostatecznie. Demos od dawna już nie jest suwerenem. Jego miejsce zajęły anonimowe, bezosobowe „rynki” składające się z tzw. „inwestorów” czyli spekulantów. Ile razy słyszeliśmy frazy typu „rynki zareagowały z satysfakcją”, bądź „inwestorzy są zaniepokojeni”? A wszystkie te „satysfakcje” i „zaniepokojenia” każdorazowo i bardzo konkretnie przekładają się na sytuację polityczno-gospodarczą krajów do których się odnoszą.

Papandreu ani Berlusconi nie są moimi ulubieńcami, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że tych przywódców nie odwołali wyborcy. Odwołały ich „rynki”. Te same „rynki” powołały ich następców – wszak niemal jawnie przeprowadzano casting, by wyłonić takich premierów, których obecność uspokoi sytuację na giełdach. „Demos” zresztą zrzekł się suwerenności na własne życzenie – domagając się łatwego życia za cudze pieniądze i wybierając odpowiednio spolegliwych polityków, którzy następnie, by spełnić obietnice, przez dziesięciolecia zadłużali swe kraje, wydając je w konsekwencji na pastwę finansowej oligarchii, która sama nic nie wytwarza, za to zawsze bardzo chętnie pożywi się na zastawionym majątku.

Powiedzmy jasno: zaciąganie długów to oddawanie państwa w zastaw, więc nie ma co się dziwić, że w końcu walą do drzwi windykatorzy. Co gorsza, „demos” niczego się nie nauczył. Wszak ten cały „ruch oburzonych” domaga się w zasadzie tylko tego, by było jak do tej pory – by wróciło „dolce vita” sprzed epoki kryzysu. Zła wiadomość, odmóżdżeni frajerzy: nie wróci. Sami sprzedaliście lichwiarzom własne ojczyzny.

Oto konsekwencje zadłużania się państw i życia długimi latami ponad stan, na kredyt. Wbijmy to sobie do głów: zadłużając państwo sami oddajemy się we władzę spekulantów, obsługiwanych przez agencje ratingowe zdolne jednym oświadczeniem zmienić sytuację gospodarczą. Czasem zresztą mówią to bez ogródek. Pamiętacie Państwo, jak agencja S&P obniżyła rating USA, po czym jej szef John Chambers wprost przyznał, że chciał „przede wszystkim ukarać polityków"? Tak oto „ratingowcy” wyszli z roli analityków i prognostyków, by wcielić się w role aktywnych kreatorów politycznej i ekonomicznej rzeczywistości.

Nie wiem, czy rating Moody’s odnoszący się do „naszego”systemu bankowego jest z tej samej „kreatywnej” parafii. Może nie. A może tak. Pewności nie mamy.

***

Wszystko co powyżej odnosi się również w całej rozciągłości do nas, Polaków, bo tak się składa, że mając wybór wielokrotnie zastawialiśmy Polskę za obietnicę ciepłej wody w kranie. Tak więc, jak widzimy, czasy zapowiadają się jeszcze ciekawsze niż dotychczas i nasi „wybrańcy” doskonale o tym wiedzą. Dlatego też, jak mniemam, nie-miłościwie nam panująca dyktatura matołów w ramach doskonalenia systemu pełzającej represjonizacji postanowiła urządzić sobie na warszawskich ulicach przy okazji Marszu Niepodległości poligon doświadczalny dla „kasków” oraz różnych tajniaków i prowokatorów. Ktoś naiwny mógłby sądzić, że to taka putinada, „pokazucha” mająca upokorzyć środowiska opozycyjne, lub może ćwiczenia przed Euro2012. Otóż nie. Tu chodziło o coś poważniejszego. Znacznie poważniejszego.

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz