sobota, 12 listopada 2011

Zwycięstwo prowokacji

Nie tracąc nadziei, że płonący wóz transmisyjny stacji tow. Waltera stanowi dobry początek, trzeba uznać, że mieliśmy do czynienia ze zwycięstwem prowokacji.


I. Przedsmak Budapesztu

Trudno było mi powstrzymać odruchowy uśmiech i uczucie schadenfreude na widok płonącego wozu Tusk Vision Network i zdemolowanego automobilu Polshit News. Jak wieść niesie, w podobny sposób potraktowano również samochody Polskiego Radia i TVN Meteo. Prywatne auta nie ucierpiały, co jest dowodem, że nie mieliśmy tu do czynienia z bezmyślnym wandalizmem, tylko świadomym wyborem, zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że z obywatelskim aktem sprzeciwu-zemsty za lata kłamstw i manipulacji uprawianych przez reżimowe mediodajnie.

Podobnie było kilka lat temu (2006r) podczas ulicznych bitew w Budapeszcie, wybuchłych po wycieku wypowiedzi ówczesnego postkomunistycznego premiera Ferenca Gyurcsány’ego, kiedy w gronie partyjnych towarzyszy-swojaków przyznawał się do łgarstw i czteroletniego nicnierobienia. Brzmi to bardzo znajomo, nieprawdaż? Z tą różnicą, że nasza dyktatura matołów nie musi uprawiać takich ekspiacji na wewnętrzny użytek, bo tam od dawna jest już wszystko jasne i nie ma po co strzępić jęzorów. Więc ober-matoł jęzora nie strzępi, tylko robi co jakiś czas wilcze oczy i flekuje sobie jakiegoś Schetynę.

Wracając do Budapesztu: otóż wówczas jednym z celów oburzonych demonstrantów - prócz budynków rządowych i siedziby Węgierskiej Partii Socjalistycznej – był gmach tamtejszej telewizji publicznej, opanowanej przez postkomunę w stopniu nie mniejszym niż u nas. Ludzie mieli dość skrajnie stronniczego, propagandowego przekazu i dali temu wyraz, co polecam tym, którzy biadolą, że wrogie otoczenie medialne nie pozwala PiS-owi wygrywać wyborów. Na Węgrzech bariera medialna była równie szczelna jak u nas.

W Warszawie 11 listopada nie doszło jeszcze wprawdzie do szturmu siedzib WSI24, Agory czy innych, równie zasłużonych propagandowych placówek obozu beneficjentów i utrwalaczy III RP, ale nie tracę nadziei, że jeszcze wszystko przed nami, zaś płonący wóz transmisyjny stacji tow. Waltera stanowi rozgrzewkę i w sumie niezły początek.

Żeby analogia była pełniejsza dodam, że „Wyborcza” zamieszki w Budapeszcie relacjonowała w podobnym duchu, co Marsz Niepodległości. Acha, ciekawostka: węgierskim demonstrantom udało się wtedy odpalić muzealny egzemplarz czołgu T-34, co poddaję pod rozwagę na przyszłość, tym bardziej, że Muzeum Wojska Polskiego ma fajną ekspozycję sprzętu pancernego na wolnym powietrzu. Stwarza to pewną nadzieję, że różnych takich wywiezie się z ich przeszklonych zamków tym samym sprzętem, na jakim przyjechali do Polski ich rodzice.

II. Oburzeni

Co ciekawe, funkcjonariusze mediodajni wydawali się być autentycznie zdumieni – zupełnie jakby zamknięci w swym medialno-korporacyjnym matrixie uwierzyli we własną propagandę i kreowany na użytek gawiedzi wizerunek obiektywnych dziennikarzy. Jakieś despekty mogłyby ich spotkać gdzieś na moherowej prowincji, tam wiadomo – tubylcy każdego złapanego eMWuzetWueM-a przywiązują do krzyża i batożą różańcami - ale w WARSZAWIE?

Na miejscu różnych wyrobników propagandowego frontu III RP dobrze zastanowiłbym się nad sensownością wzdychania za pojawieniem się w Polsce ruchu „oburzonych”, bo może się okazać, że ci „oburzeni” nie będą grzecznymi młodzieńcami z dobrych szkół, a ich oburzenie będzie, jakby tu rzec – bardziej autentyczne i wyładuje się m.in. na naszych dziennikarskich orłach-sokołach.

Owe orły-sokoły, jak na karnych i zdyscyplinowanych czynowników dyktatury matołów przystało, wiedzą kiedy należy zrobić tzw. atmosferę i usprawiedliwić sprowadzanie z Niemiec czerwonych bandytów z Antify kłamliwą wrzutką o rzekomym zapraszaniu „prawicowych radykałów” z innych krajów. Wiedzą również kiedy przemilczeć lewackie akcje ulicznego terroru, a kiedy nagłośnić zadymę wszczętą obok Marszu, najprawdopodobniej przez kiboli, którzy jak się zdaje postanowili przypomnieć ober-matołowi, że porachunki jeszcze się nie zakończyły. Chwilę wybrali nie najszczęśliwszą, ale jeśli gdzieś szukać oburzeniowego potencjału o autentycznych społecznych podstawach i przyczynach, to właśnie wśród nich i nie chciałbym być w skórze dziennikarzy, czy lewackich kawiarnianych gogusiów spod znaku „Krytyki Politycznej”, gdy ten kocioł w końcu eksploduje.

III. Zwycięstwo prowokacji

Wszystko to nie może jednak przesłonić faktu, że mieliśmy do czynienia ze zwycięstwem prowokacji. Lewacy i dyktatura matołów dostali to czego chcieli – spektakularną zadymę, mającą skompromitować patriotyczny przekaz w przestrzeni publicznej. Budowana pracowicie od tygodni atmosfera konfrontacji przyniosła oczekiwane efekty. I nie ma znaczenia, że sam Marsz Niepodległości odbył się spokojnie, zaś burda została wszczęta przez grupy nieuczestniczące w Marszu i niezależne od organizatorów. Integracyjny potencjał Marszu Niepodległości, który zaczął przyciągać różne środowiska z opcji patriotyczno-niepodległościowej i miał szansę stać się wydarzeniem, które za rok-dwa przyćmiłoby oficjalne obchody został zmarnowany, podobnie jak wizerunek ciepłej, rodzinnej imprezy.

O to chodziło prowokatorom. Jak napisałem w notce „Marsz Wolnych Polaków”:

„elementem uprawianej wobec Polaków antygodnościowej socjotechniki jest zohydzenie Święta Niepodległości – tak, by kojarzyło się przede wszystkim z ulicznymi zadymami.” (...)

„Pozaoficjalne obchody najważniejszego święta państwowego, urządzane w duchu niekoniecznie miłym władzy, mają zostać odarte z godności, tak by zbitka 11 Listopada = burdy i obciach wdrukowała się w zwoje odbiorców i zagnieździła w nich na dobre.

No bo, patrząc racjonalnie: udało się ze Smoleńskiem, udało się Krzyżem – to dlaczego nie miałoby się udać i tym razem?”

No właśnie. Wyartykułowane wyżej cele zostały zrealizowane. Przeciętny konsument telewizyjnego przekazu został nafaszerowany po gardło, po dziurki w nosie odpowiednimi obrazkami. I te obrazki w nim zostaną na długo, na bardzo długo. Co z tego, że my wiemy, jak bardzo zmanipulowany przekaz podano gawiedzi. Ludzie zapamiętają, że uczestnicy Marszu tłukli się z policją i tyle.

Swoją pieczeń upichciła również dyktatura matołów. Do rozstrzygnięcia pozostaje, czy wypychanie ludzi z Placu Konstytucji przez policję było obliczone na sprowokowanie zamieszek i czy podgrzewające konflikt zamieszanie z „delegalizacją” Marszu to celowa robota HG-W. Tak czy owak, ober-matoł już zdążył zrobić wilcze oczy i zapowiedzieć „karanie z całą bezwzględnością”, zaś ten drugi, o którym przez wzgląd na powagę urzędu prezydenta staram się pisać jak najrzadziej, zapowiedział inicjatywę legislacyjną obostrzającą prawo o zgromadzeniach. Jak znam życie, to możemy się też spodziewać wzmożonej aktywności służb specjalnych wobec środowisk opozycyjnych. Nadzorcy systemu pełzającej represjonizacji dostali właśnie jak na tacy idealną podkładkę i to – cóż za traf – akurat przed latami ciężkiego kryzysu i spodziewanych w związku z tym społecznych niepokojów.

Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz