sobota, 23 czerwca 2018

Inżynieria antysemityzmu

Rzeczywistą intencją prof. Bilewicza nie jest badanie czegokolwiek, lecz przyprawienie Polakom antysemickiej gęby - by następnie nas z tego urojonego schorzenia „leczyć”.

I. Prof. Bilewicz jako podróba

Na wstępie muszę przyznać się Państwu do pewnej naiwności – otóż w swej prostoduszności sądziłem, iż słynny wynalazek „wtórnego antysemityzmu”, propagowany na krajowym gruncie przez prof. Michała Bilewicza, jest jego autorskim konceptem. Tymczasem, nic z tych rzeczy – jest to ordynarna kalka z socjologii niemieckiej przeflancowana metodą „kopiuj-wklej” na nasze poletko. Jak być może Czytelnicy kojarzą, co jakiś czas pozwalam sobie zaprzątać ich uwagę postacią prof. Bilewicza oraz aktywnością kierowanego przezeń Centrum Badań nad Uprzedzeniami, która to placówka pod pozorem działalności naukowo-badawczej stanowi w istocie jaczejkę dość agresywnej, lewackiej inżynierii społecznej – na dodatek afiliowaną przy Wydziale Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego, co przydaje jej poczynaniom propagandowym, powielanym następnie przez media, akademickiego splendoru.

Swojego czasu określiłem prof. Bilewicza nieco ironicznym mianem „cudownego dziecka polskiej nauki” - bowiem ów urodzony w 1980 r. psycholog społeczny habilitował się w arcymłodym jak na polskie warunki wieku 33 lat. I znów, byłem przekonany, że to ze względu na pożyteczne dla uniwersyteckiego lewactwa i możnych sponsorów „odkrycia” w rodzaju badań nad polskimi „uprzedzeniami”, tudzież wspomnianej kategoryzacji rozmaitych odmian „antysemityzmu” pozwalającej przypisać ową wstydliwą przypadłość niemal każdemu - co stanowi wymarzoną pałkę w rękach rozmaitych kapo „pedagogiki wstydu”, o „przemyśle holokaust” nie wspominając. A tu zaskoczenie – okazuje się, że do habilitowania się wkrótce po trzydziestce potrzeba jedynie odrobiny sprytu i refleksu. Wystarczy przeczytać co tam „w temacie” urodziło się w niemieckich uczelnianych kazamatach i w charakterze posłańca dobrej nowiny przenieść to do Polski. I już - „co Francuz wymyśli, Niemiec zrobi, a Polak polubi”. Aż nie chce mi się w tym miejscu wyzłośliwiać na temat rozpaczliwej wtórności polskich nauk społecznych, bo to wszystko jest zbyt przygnębiające. Nawet takie kompletne dyrdymały, jak „rodzaje antysemityzmu”, które można siedząc za biurkiem na poczekaniu wyssać z palucha, musimy wśród ochów i achów importować z Zachodu, by udowodnić przed samymi sobą, że oto nadążamy za przodującą nauką neomarksistowskiej Europy. Mentalne niewolnictwo w czystej postaci.


II. Inżynieria socjologiczna

Należy przy tym podkreślić wręcz żenujący poziom „badawczego” naśladownictwa, sprowadzonego aż do najdrobniejszych szczegółów. Snop światła mimowolnie demaskujący „osiągnięcia” prof. Bilewicza rzuca tutaj artykuł poświęcony niemieckiemu antysemityzmowi opublikowany na stronach... „Krytyki politycznej” (takie są pożytki ze śledzenia tego, co się wykluwa po lewackiej stromie Mocy). Otóż w tekście „Pole minowe, czyli Niemcy o antysemityzmie” pada odwołanie do raportu przygotowanego na zlecenie Bundestagu pt. „Antysemityzm w Niemczech – aktualny rozwój”. Przytoczone są tam m.in. pytania zadawane respondentom, mające zmierzyć poziom „antysemityzmu wtórnego”. I tak obywateli Niemiec konfrontowano ze zdaniami typu: „wielu Żydów próbuje wyciągnąć korzyści z przeszłości Trzeciej Rzeszy” czy „irytuje mnie, że dzisiaj wciąż wypomina się Niemcom przestępstwa na Żydach z czasów wojny”. A teraz sięgnijmy do rodzimego raportu Centrum Badań nad Uprzedzeniami pt. „Powrót zabobonu: antysemityzm w Polsce na podstawie Polskiego Sondażu Uprzedzeń”. Tam z kolei w sekcji poświęconej „wtórnemu antysemityzmowi” autorzy każą polskim respondentom ustosunkować się m.in. do stwierdzeń: Żydzi chcą zdobyć od Polaków odszkodowania za coś, co w rzeczywistości uczynili im Niemcy” oraz Denerwuje mnie, gdy dziś wciąż mówi się o zbrodniach popełnionych przez Polaków na Żydach”. A więc w obu „wersjach językowych” pytania sformułowane są według identycznej sztancy, różnią się jedynie dostosowaniem do lokalnego kolorytu. Bingo.

Zanim jednak nasi badacze zaczną się napawać, że mamy socjologię „jak w Niemczech” - na podobieństwo Chińczyka, któremu udało się wyprodukować wierną podróbkę Adidasa – zwrócę nieśmiało uwagę na bezsens takich zabiegów. Mianowicie, socjologia bada konkretne społeczeństwo – a co za tym idzie, również i poruszane w badaniach kwestie muszą być dostosowane do miejscowej specyfiki, o zadawanych pytaniach nie wspominając. Natomiast prof. Bilewicz wraz ze swym zespołem nie dość, że „jedzie” na najbardziej prymitywnych stereotypach dotyczących „polskiego antysemityzmu”, to jeszcze w sposób całkowicie wtórny i odtwórczy kopiuje zagadnienia będące przedmiotem zainteresowania niemieckich uczonych. Innymi słowy, usiłuje na siłę wpasować Polaków w niemiecki „model” antysemityzmu. I to już jest kompletnie od czapy, albowiem o ile taka „socjologiczna nadwrażliwość” każąca badać pozostałości antysemityzmu hitlerowskiego jest w przypadku Niemców jakoś tam uzasadniona choćby ze względu na wiadome uwarunkowania historyczne, o tyle mechaniczne przenoszenie jej na polskie realia jest czystą aberracją, kompletnie abstrahującą od społeczno-historycznego punktu odniesienia, zbiorowych doświadczeń i wszystkiego, co kształtuje ludzką mentalność na przestrzeni pokoleń. Za pomocą tej poronionej pseudo-metodologii wpiera się nam dziecko „antysemityzmu” w brzuch - i to z kąpielą, że nawiążę do frazeologii „błyskotliwej inaczej” posłanki Scheuring-Wielgus. Wszak w oczywisty sposób czym innym jest chociażby narzekanie na żydowską pazerność w ustach potomków katów, a czym innym w ustach potomków współofiar, na których usiłuje się zrzucić „odpowiedzialność zastępczą”. Tymczasem Bilewicz stawia między nimi znak równości.

Mamy więc tu specyficzny rodzaj „socjologicznej inżynierii”, w której „inżynierowie” nie biorą pod uwagę, że nauczywszy się kopiować silnik od Mercedesa, żadną miarą nie zdołają go wsadzić do „syrenki”. A coś w tym guście próbują właśnie zrobić, bowiem patrząc historycznie, taka jest mniej więcej różnica skali między zjawiskiem antysemityzmu w Niemczech i w Polsce. Czy prof. Bilewicz nie zdaje sobie z tego sprawy? Myślę, że doskonale to wie – ale jego rzeczywistą intencją nie jest badanie czegokolwiek, lecz przyprawienie Polakom za wszelką cenę odrażającej, antysemickiej gęby, po to by następnie nas z tego urojonego schorzenia „leczyć” i urabiać społeczeństwo na modłę jedynie słusznego, liberalnego wzorca kulturowego – znów, przyniesionego „w pakiecie” z „multikulturowej”, tolerancjonistycznej Europy. Jest to więc kolejny wykwit „modernizacji przez kserokopiarkę” - objaw postkolonialnych kompleksów wobec białych „bwana”. Takie podejście jako żywo przypomina „ludowe” murzyńskie rzeźby wiernie odtwarzające... parasol – obiekt pożądania afrykańskich kacyków, symbolizujący upragniony status: przynależność do cywilizacji białego człowieka.


III. Narcyzm narodowy

Tenże prof. Bilewicz od pewnego czasu zadaje szyku kolejnym pojęciem-wytrychem, którym uporczywie molestuje Polaków. Jest nim „narcyzm narodowy” (alias „narcystyczna tożsamość”, „narcyzm kolektywny” - oczywiście, również kopiuj-wklej z zachodniej psychologii społecznej). Ów „narcyzm” oznaczać ma patologiczne przewrażliwienie na własnym punkcie i kompulsywną koncentrację na tym, co mówi o nas międzynarodowe otoczenie – rzecz jasna, ze szczególnym uwzględnieniem opinii negatywnych. Wedle Bilewicza to niezdrowe przywiązanie do własnej wspólnoty ma być immanentną cechą Polaków, przejawiającą się chociażby w nieadekwatnych reakcjach na „wrzutki” o „polskich obozach śmierci”, zaś wyjątkowo niezdrowym wykwitem powyższego jest nowelizacja ustawy o IPN penalizująca przypisywanie nam zbrodni III Rzeszy. Wyraz temu przekonaniu nasz „maleńki uczony” (© S. Michalkiewicz) dał całkiem niedawno podczas sabatu zorganizowanego w Muzeum Polin przy okazji rocznicy Marca '68.

Jest to, ma się rozumieć, kolejny element inżynieryjnej układanki, mającej przebudować świadomość Polaków – już nie tylko mamy się wystrzegać „antysemityzmu” - choćby „wtórnego” i „urojonego” - lecz także nie reagować na szkalowanie, bowiem obnażamy wówczas zbiorową, narcystyczną psychozę na punkcie naszego dobrego imienia. Jak widać, obróbka postępuje – i nie jest to, niestety, jedynie bredzenie oderwanego od rzeczywistości akademika, bo to, co Bilewicz podaje w „naukowej” szacie, obudowane odpowiednim, fachowym żargonem, jest podchwytywane przez medialne ośrodki masowego rażenia i podawane ludziom w lekkostrawnej formie do bezrefleksyjnego wchłonięcia.

Na zakończenie, z tym dorabianiem Polakom kolektywnego „narcyzmu”, prof. Bilewicz niechcący dokonał klasycznej projekcji, przypisując negatywne cechy własnego narodu innej, nielubianej przez siebie zbiorowości. Trudno bowiem o bardziej drażliwą na własnym punkcie nację, niż Żydzi, wszędzie węszący antysemityzm – i idę o zakład, że gdyby nasz bohater rzucił okiem na niniejsze zdanie, to całkiem „narcystycznie” nie zawahałby się przed zdiagnozowaniem piszącego te słowa, jako żydożercy. Niechby nawet i „wtórnego”.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Antysemityzm urojony

Kasa na inżynierię społeczną


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr 12 (20.06-03.07.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz