niedziela, 3 czerwca 2018

Kryzys jest szansą! - cz.2

Narodowcy przesypiają pomyślny wiatr historii - a, biorąc pod uwagę chociażby kontekst międzynarodowy, koniunktura jest jak rzadko kiedy.

I. Stanowczość popłaca

No proszę, wystarczy minimum asertywności w połączeniu z elementarną koordynacją działań i okazuje się, że można się postawić nawet Żydom. Taka mniej więcej płynie lekcja z zadymy wokół pomnika katyńskiego w Jersey City. Nawiasem, sam pomnik uważam za nadekspresyjny kicz, ale może taki właśnie skuteczniej przemawia do amerykańskiej wrażliwości. Mniejsza jednak o walory artystyczne monumentu – w momencie ataku obowiązkiem Polski było stanąć twardo w jego obronie, bo szanujące się państwo i naród nie mogą pozwolić, by jakiś pętak rozstawiał nas po kątach. To się udało – wreszcie zaktywizowała się nasza dyplomacja, podjęto współpracę z amerykańską Polonią, nawiązano kontakty z innymi mniejszościami etnicznymi, weteranami, a nawet częścią środowisk żydowskich, które napomniały burmistrza Stevena Fulopa, by nie robił zbędnej siary, bo na stole leżą ważniejsze karty do rozegrania. Nie ma wątpliwości, że Fulop chciał podłączyć się pod antypolską nagonkę, by ugrać przy tej okazji kilka punktów na własne polityczne konto – najwyraźniej jednak przestrzelił, co na szczęście udało się nam wykorzystać. Zakładając, że dotrzyma porozumienia i pomnik faktycznie stanie raptem kilkadziesiąt metrów dalej, a grunt zostanie wydzierżawiony polskiej społeczności na 99 lat, to można ogłosić sukces.

W tym miejscu pozostaje jedynie żałować, że nasze władze nie zagrały analogicznie w przypadku ustawy 447 – bo jak się okazuje, przy pewnej determinacji istniała możliwość jeśli nawet nie zablokowania aktu, to może chociaż wykreślenia najgroźniejszych z naszego punktu widzenia zapisów o mieniu bezdziedzicznym. Podejrzewam zresztą, że zaangażowanie w sprawę pomnika w Jersey City miało na celu częściowe zatarcie fatalnego wrażenia, jakie wywarła na opinii publicznej nasza bierność w o wiele ważniejszej kwestii wspomnianej ustawy. Cóż, łatwiej jest potykać się z jakimś burmistrzem niż z Kongresem i potężnym „przemysłem holocaust”, zwłaszcza gdy w grę wchodzą gigantyczne pieniądze. Na osłodę PiS postanowiło przedstawić swoją bierność jako cnotę, urządzając przy okazji po raz kolejny kpiny w żywe oczy z patriotycznego elektoratu. Tak bowiem należy odczytywać wystąpienie Adama Bielana w Telewizji Republika, podczas którego tłumaczył nam, że „radykalne” organizacje żydowskie nie są ukontentowane kształtem JUST Act, albowiem ten jest w ich opinii zbyt łagodny i rzekomo nie daje realnych możliwości nacisku na restytucję mienia bezspadkowego. Innymi słowy, mamy się cieszyć, bo mogło być gorzej. Zapewne mogło, ale nie da się też ukryć, że mogło być lepiej, gdyby polskie państwo cokolwiek w tej sprawie zrobiło i nie chwytało za ręce amerykańskiej Polonii, która jako jedyna podjęła konkretne działania lobbyingowe.


II. „Elastyczność” gluta

Rozwodzę się nad tymi dwoma przypadkami, bowiem skupiają one jak w soczewce rozchwianie pisowskiej polityki – od gromko ogłoszonego szturmu (nowelizacja Ustawy o IPN) do rejterady (rozpaczliwe „odkręcanie” konfliktu z Żydami i zamrożenie „dużej” ustawy reprywatyzacyjnej), kompensowanej następnie kolejną szarżą na drugorzędnym odcinku frontu (pomnik w Jersey City). Słowem, mamy potwierdzenie tego, o czym pisałem w poprzedniej „Polsce Niepodległej”, wytykając PiS-owi niezgulstwo i podszytą tchórzostwem skłonność do kapitulanctwa przedstawianą jako „elastyczność”. Tymczasem elastyczność prawdziwa, to umiejętność sprawnego manewrowania połączona z asertywnością na kluczowych odcinkach. Przy takim podejściu, rozmaite kryzysy stają się szansą na ugranie czegoś dla siebie. PiS natomiast postępuje dokładnie odwrotnie – potrafi być stanowczy w kwestiach mniejszej wagi, natomiast chowa się do mysiej dziury gdy przychodzi do rozgrywki głównej. Takie nastawienie zaś oznacza, że każdy kryzys staje się z miejsca poważnym zagrożeniem. W efekcie, zamiast sprężystości cisowego łuku mamy „elastyczność” gluta.

Trzeba podkreślić, że ta postawa nie wynika jedynie z braku politycznej sprawności. Równie ważną rolę odgrywa poczucie względnego komfortu oraz związana z nim skłonność do wygodnictwa i chodzenia po najmniejszej linii oporu. Tak należy tłumaczyć postawienie na „bezalternatywny” sojusz z USA przy jednoczesnym zamykaniu oczu na prosty fakt, że w ten sposób sami wydajemy się na łaskę i niełaskę naszego aktualnego hegemona, co później skutkuje szeregiem przykrych następstw – począwszy od wymuszanej na nas ustępliwości w relacjach z Ukrainą i Litwą (bo Waszyngton chce mieć spokój na wschodniej flance i nie życzy sobie konfliktów między wasalami), a skończywszy na potencjalnie rujnujących nas „odszkodowaniach” za pożydowskie mienie i podtrzymywaniu kosztownej fikcji „strategicznego partnerstwa” z Izraelem. O dokonującym się na naszych oczach zaprzepaszczeniu szansy na status kluczowego węzła Nowego Jedwabnego Szlaku szkoda nawet mówić – główne trasy handlowe pójdą na południe i północ od nas, na czym skorzystają m.in. Węgry i Austria oraz Rosja i Niemcy, które właśnie dogadały się co do transportu chińskich towarów drogą morską na linii Kaliningrad – Rostock. A więc ceną za zignorowanie Chin na amerykańskie życzenie będzie powstanie logistycznego odpowiednika Nord Streamu.

Dzieje się tak dlatego, że PiS ma świadomość, iż na krajowym politycznym rynku nikt po prawej stronie nie jest w stanie mu zagrozić. Toteż, przynajmniej póki co, może sobie pozwolić na ignorowanie coraz bardziej rozczarowanej części patriotycznego elektoratu – w myśl zasady, że wyborcy i tak nie mają innej opcji, niż zagłosować na partię Kaczyńskiego w kolejnych wyborach. Po co zatem się starać i podejmować ryzyko? W razie czego malkontentów spacyfikuje się za pomocą uzależnionych od partii mediów, które ogłoszą ich „ruskimi agentami”. Tak to przynajmniej wygląda w optyce pisowskich decydentów.


III. Narodowa alternatywa?

Jednak narastająca frustracja wyborców jest faktem – wystarczy zajrzeć do internetu, by przekonać się, że po kolejnych blamażach i ustępstwach w ludziach aż się gotuje. Podobnie oskarżenie o agenturalność (niegdyś zabójcze) od dłuższego już czasu traci swoją moc oddziaływania. Stało się to, co kiedyś przewidywałem: metoda moralnego szantażu na „ruskiego agenta” wytarła się i zdewaluowała od ciągłego nadużywania - niczym równie śmiertelny niegdyś zarzut „antysemityzmu”. Ludzie zwyczajnie przestają się bać i coraz głośniej formułują swoje niezadowolenie. To zaś oznacza, że wcale nie „muszą” w kolejnych wyborach zagłosować na jedynie słuszną partię monopolizująca dziś propaństwowość i patriotyzm, z których to haseł coraz częściej przy bliższym sprawdzeniu pozostaje wydmuszka. Mogą po prostu zostać w domach.

Ale równie dobrze ktoś może ich głosy zagospodarować i zmobilizować przy okazji przynajmniej część ogromnej rzeszy biernych wyborców. I tu wrzucam kamyczek do ogródka środowisk narodowych. To, co pisałem odnośnie szansy jaką daje kryzys, dotyczy również ich. Obecna zadyszka rządu połączona z rosnącym zniecierpliwieniem prawicowej opinii publicznej stwarza naturalną przestrzeń w którą mogliby (i powinni) wkroczyć narodowcy. Generalnie, prawdziwym nieszczęściem dla obecnej sceny politycznej jest brak liczącego się ugrupowania na prawo od PiS – bo za takowe nie można uznać amorficznego i wstrząsanego konfliktami ruchu Kukiza. Potrzeba partii, która niczym szczupak w stawie powolnych karpi z jednej strony mobilizowałaby PiS do działania, z drugiej zaś przedstawiała czytelną alternatywę, unikając przy tym miazmatów prorosyjskiego „słowianofilstwa”.

Pytanie tylko, czy nasi narodowcy potrafią stanąć na wysokości zadania. Projekt stowarzyszenia „Endecja” pod patronatem Rafała Ziemkiewicza umarł, zanim w ogóle zaczął funkcjonować, a sam publicysta został spuszczony po drucie jako samozwańczy ideowy „guru”. Obecnie zatem sytuacja wygląda tak, że istnieje sporo ruchów, stowarzyszeń, tudzież oddolnych inicjatyw robiących wiele dobrego w pracy ideowo-wychowawczej, potrafiących raz do roku skrzyknąć się na Marsz Niepodległości, lecz nie znajduje to żadnego przełożenia na polityczny potencjał. Na dodatek, środowiska te są mało odporne na różnych idiotów i prowokatorów, kompromitujących ich w oczach opinii publicznej – zawsze prędzej czy później wyskoczy jakiś pajac z kukiełką Żyda, kogoś innego przyłapią na „hailowaniu” czy krojeniu torcika z „wunderwafelkami” i cały rozsądny przekaz narodowego mainstreamu idzie psu w gardło. Na powyższe nakładają się partykularne ambicyjki poszczególnych „wodzów”, nieuchronnie rozpraszające zbiorowy potencjał „Indian”. W konsekwencji, narodowcy przesypiają pomyślny wiatr historii - bo kilku polityków z tego nurtu, którzy zabrali się do Sejmu razem z Kukizem, delikatnie mówiąc, nie czyni wiosny. A, biorąc pod uwagę kontekst międzynarodowy i rosnącą popularność tego typu ruchów zarówno w naszym regionie, jak i na zachodzie, koniunktura jest jak rzadko kiedy. Pora zatem obudzić się z drzemki i chwytać okazję, bo lada chwila może być za późno.


Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Kryzys jest szansą!


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w dwutygodniku „Polska Niepodległa” nr 10 (23.05-05.06.2018)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz