niedziela, 11 sierpnia 2019

Czy LGBT podpali Polskę?

Mamy jasno zarysowaną strategię – prowokować, stać się ofiarą przemocy, przypisać „patronat” nad eskalacją agresji PiS-owi i dzięki temu wygrać.

I. LGBT – nowe mięso armatnie

Wszystko wskazuje na to, że ruch LGBT stał się nowym pomysłem na polityczną i społeczną destabilizację Polski. Nie powiodło się z KOD-em i ich radykalną wersją w postaci „UBywateli RP”, nie wyszedł ciamajdan, „czarne marsze” skompromitowały się za sprawą rozwrzeszczanych feministek epatujących różnymi wariacjami kobiecych narządów płciowych, rokosz sędziowskiej kasty po chwilowym wzmożeniu i manifestacjach w obronie „wolnych sądów” również się wypalił, oparty na opozycyjnych samorządowcach ruch społeczny mający w planach skupić się wokół Tuska skichał się, zanim wystartował – zatem w kolejnej odsłonie postawiono na homopropagandę. To właśnie im – gejowskim aktywistom - przekazano pałeczkę w tej destrukcyjnej sztafecie i rzucono na pierwszą linię frontu, wyznaczając jasne zadanie: podpalić Polskę. Nie bądźmy naiwni - te wszystkie hasła o tolerancji, równouprawnieniu, „miłości która nie wyklucza”, a nawet ideologiczne postulaty w rodzaju małżeństw jednopłciowych, adopcji dzieci przez pary homoseksualne czy szkolnej seksualizacji nieletnich nie są tu celem samym w sobie. Są jedynie pozorem, narzędziem służącym do osiągnięcia czegoś zupełnie innego – odsunięcia PiS od władzy. Homoaktywiści stali się po prostu kolejnym mięsem armatnim wysłanym na odcinek walki z rządem. Inna sprawa, że owładniętych atawistyczną nienawiścią do prawicy oraz wszystkiego co kojarzy się z tradycją, religią i konserwatywnymi wartościami działaczy nie trzeba było długo zachęcać. Nie wykluczam nawet, że wielu z nich naprawdę się wydaje, iż walczą o głoszone na transparentach postulaty – podobnie, jak wielu zmanipulowanym kobietom, a nawet etatowym feministkom wydawało się, że PiS faktycznie chce się „dobrać do ich macic”, zaś co bardziej oczadziali kodziarze sądzili, że walczą w obronie konstytucji i praworządności. Podobnie było z wielkomiejską młodzieżą, która dwa lata temu uwierzyła, że paląc świeczki Małgorzacie Gersdorf i jej klice staje w obronie „niezawisłego” sądownictwa. Wszystkie te dotychczasowe protesty łączy jedno: miały w swej istocie służyć restauracji starego porządku, a wszelkie deklarowane na danym etapie górnolotne idee były jedynie przynętą dla naiwnych, parawanem mających osłonić powrót do władzy, wpływów i pieniędzy beneficjentów Republiki Okrągłego Stołu – żeby było tak, jak było.

Nie inaczej jest i tym razem. W tym roku jesteśmy świadkami bezprzykładnej mobilizacji nie tylko środowisk LGBT, lecz wszelkiej maści zaprzyjaźnionego z nimi skrajnego lewactwa z cichym (a chwilami głośnym) poparciem Platformy i reszty „totalnej opozycji”. Świadczy o tym chociażby intensyfikacja parad gejowskich. Do tej pory organizowano tego rodzaju przemarsze w Warszawie i kilku innych „postępowych” miastach typu Gdańsk czy Poznań. W tym roku nastąpiła eskalacja – ambicją stało się „zaliczenie” wszystkich miast wojewódzkich plus prowokacyjny spęd pod Jasną Górą. Wszystko według precyzyjnego scenariusza – tam, gdzie możemy liczyć na przychylność „jedziemy po bandzie” (profanacje Najświętszego Sakramentu w Gdańsku i Mszy Św. w Warszawie), natomiast w bardziej konserwatywnych miejscach idziemy „grzeczniej” udając pozytywnych, uśmiechniętych ludzi pragnących jedynie zrozumienia, miłości i akceptacji. Ale jednocześnie jesteśmy nieustępliwi – gdy spotkamy się z odmową, idziemy do sądu, który oczywiście stanie po naszej stronie uchylając zakaz miejscowych władz.

Zarazem, cała ta heca jest bardzo umiejętnie rozciągnięta w czasie, tak by „paliwa” wystarczyło do jesieni. Jesteśmy świadkami swoistego, gejowskiego objazdowego cyrku. W kolejnych miastach, na kolejnych imprezach, widzimy wciąż te same twarze jeżdżących z manifestacji na manifestację etatowych demonstrantów, mających sprawiać wrażenie, że w każdym miejscu Polski tysiące homoseksualistów cierpi opresję. To sprytny manewr, bo gdyby nagle aktywiści LGBT mieli zrobić równolegle swoje marsze w kilkunastu miastach, okazałoby się, że poza Warszawą mogą liczyć na śladową frekwencję – a tak, można pokazać do kamer kilkutysięczne, lub przynajmniej kilkusetosobowe grupy.

Powtórzę – ta aktywizacja jest bez precedensu, czegoś podobnego nie widzieliśmy chociażby za rządów „liberałów” z PO, na których teoretycznie łatwiej było wymusić realizację homo-postulatów. Teraz natomiast mamy... nie, wbrew pozorom wcale nie gej-parady, tylko regularne demonstracje „totalnej opozycji” ubrane w szaty „walki o prawa osób LGBT”. Autentyczni „geje” są na nich w mniejszości, choć to ich naturalnie wystawia się na afisz w charakterze organizatorów firmujących kolejne „eventy”. W rzeczywistości, trzon kolejnych „Marszy Równości” stanowi stary, dobrze nam znany aktyw – niedobitki KOD-u i „Obywateli RP” ze słynną „Rudą”, pamiętani m.in. z blokad miesięcznic smoleńskich oraz partyjny aparat „Razem”, „Zielonych” i lokalnych działaczy PO incognito – a do tego trochę zmanipulowanej młodzieży w wieku licealnym, której wmówiono, że walczy o równouprawnienie i sprzeciwia się „faszyzmowi”.


II. Anatomia prowokacji

Cel jest jasny – za pomocą umiejętnie eskalowanych prowokacji rozgrzać społeczne emocje. Piszę ten artykuł już po zajściach w Białymstoku, gdzie wszystko mogliśmy ujrzeć jak na dłoni. Tu muszę się przyznać do pewnej naiwności – wcześniej sądziłem, że wulgarne ekscesy polegające na profanowaniu drogich Polakom i katolikom symboli i świętości były wyłącznie inicjatywą poszczególnych narwańców, którzy myśleli, że zrobią sobie „bekę” z „katoli”. Tymczasem, coraz więcej wskazuje na to, że popaprańcy pokroju Szymona Niemca czy tych wariatów z Gdańska od profanacji procesji Bożego Ciała, mogli wprawdzie dawać upust autentycznym, targającym nimi klerofobicznym emocjom – ale już ci, którzy wystawili ich na widok i zarządzają całym tym interesem działali z pełną premedytacją. Tak to funkcjonuje – wysuwa się do kamer kilku pożytecznych w danym momencie, pokręconych obsesjonatów, by za ich pomocą uszyć na zimno prowokację. Przerabialiśmy to zresztą na własnej skórze, tylko z innej strony – dość wspomnieć podesłanych w 2010 r. na Krakowskie Przedmieście prowokatorów w rodzaju Andrzeja Hadacza czy „Joanny spod Krzyża”, którzy swoimi szaleństwami skutecznie kompromitowali obecnych tam ludzi. W przypadku gej-parad mamy nieco inny wariant tej samej sztuczki – epatowanie agresywnymi zboczeńcami, tak by wywołać reakcję drugiej strony. Cel udało się osiągnąć w Białymstoku.

Przyjrzyjmy się ciągowi wydarzeń. Najpierw etap podgotowki: antykatolickie prowokacje w „przyjaznym” otoczeniu (Gdańsk, Warszawa), w międzyczasie „tęczowa” profanacja wizerunku Matki Boskiej i „nalot” na Jasną Górę oraz dudniąca ze wszystkich głównych przekaziorów coraz bardziej nachalna homopropaganda połączona z festiwalem pogardy wobec rzekomych „homofobów”. A potem, gdy emocje oburzonych i obrażanych ludzi sięgnęły zenitu, wyjazd na gościnne występy do Białegostoku, stolicy tradycjonalistycznego Podlasia, znanego z aktywności środowisk narodowych i kibicowskich oraz konserwatyzmu mieszkańców. A że „lokalsi” złożyli petycję przeciw Marszowi Równości z ponad 27 tys. podpisów? Że zapowiedziano protesty, blokady i alternatywne imprezy na trasie marszu i w jego bezpośrednich okolicach? Tym lepiej, znaczy, że mamy zapewnioną odpowiednio gorącą i spektakularną konfrontację - kamery (zwłaszcza „zaprzyjaźnione”, „nasze”) to uwielbiają. Wszystko przebiega zgodnie z planem, można przystąpić do sfinalizowania scenariusza prowokacji.

Zwróćmy uwagę - na białostockiej paradzie nie było profanowania symboli religijnych, nie było ostentacyjnej defilady przegiętych i wulgarnych „ciot”. Tutaj „format” imprezy był z tych „grzecznych”, taktyka została dobrana pod kątem okoliczności i celu. Była grupka „zawodowych” gejów ze stowarzyszenia „Tęczowy Białystok” (formalnego organizatora), byli „objazdowi demonstranci” z KOD-u, Razem i Zielonych, paru gejowskich celebrytów w rodzaju pisarza Jacka Dehnela oraz – jako bonus – sporo idealistycznie nastawionych białostockich licealistów. Wszyscy programowo kolorowi, z tęczowymi akcesoriami, uśmiechnięci, podrygujący do przebojów ABBY. I tak to miało wyglądać – z jednej strony pokojowy przemarsz, z drugiej – oszalała, wyjąca tłuszcza, rzucająca się z pięściami i tłukąca się z policją torującą drogę pozytywnemu Marszowi Równości, którego uczestnicy wesoło machają do zgromadzonych za kordonem nienawistników. Tatuś ustawiający przed szpalerem sił prewencji dziecięcy wózek z ssącym smoczek „bombelkiem” był z ich punktu widzenia już tylko super-gratisem, wisienką na torcie.

A potem idą w świat dramatyczne relacje i obrazy – wrzaski, pały, gazy, helikopter, armatka wodna, pobici, zatrzymani... Co z tego, że później okazuje się, iż rzekomo skopany przez kiboli chłopak zaraz po imprezie nagrywa bez śladu obrażeń filmik na You Tube i jakoś nie kwapi się do zgłoszenia pobicia na policji, a nagranie z zajścia puszczone w slow motion pokazuje, że wszystkie groźnie wyglądające ciosy były markowane? Chłopaczyna na internetowym nagraniu zaś bredzi, że „czuje się pobity psychicznie”? Co z tego, że zakrwawiona kobieta – rzekoma ofiara „nazioli” - okazuje się być uczestniczką kontrdemonstracji skutecznie „spacyfikowaną” przez policję? Do ilu odbiorców to dotrze? Zamiast tego, przez najbliższy rok w mediach przy każdej okazji i bez okazji królować będą te same kadry, przebijając swym autentyzmem i siłą przekazu „urodziny Hitlera”. Zadanie wykonane, misja udała się w stu procentach.


III. Walka o status ofiary

O co chodziło? Otóż środowiska LGBT oraz stojący za nimi polityczni macherzy poczuli, że tracą swój najważniejszy atut – status ofiary. Wizerunek uciskanej i represjonowanej mniejszości stawał się w społecznym odbiorze nie do pogodzenia z coraz wyraźniejszym obrazem rozwydrzonego, aroganckiego i agresywnego pedała, usiłującego prawem kaduka narzucić w przestrzeni publicznej swą ideologiczno-obyczajową agendę. Rozbestwionego dewianta, profanującego religijne i narodowe świętości, odgrażającego się, że wejdzie ze swym przekazem do szkół z błogosławieństwem lokalnych władz i mającego w jawnej pogardzie opinię „heteronormatywnej” większości. Podobnie z inną „mniejszością” - feministkami, epatującymi otoczenie coraz bardziej wulgarnymi happeningami i przerabiającymi powstańczą kotwicę Polski Walczącej na cycki. Tak samo, nie sposób pogodzić narracji o spychanej na margines i prześladowanej grupie z realiami funkcjonowania wpływowych i ustosunkowanych (w każdym znaczeniu tego słowa) homoaktywistów, spijających w swych organizacjach śmietankę krajowych i zagranicznych grantów, cieszących się jawnym poparciem włodarzy największych miast, wiodących ośrodków medialnych oraz – jak pokazała warszawska gej-parada – wielkiego, międzynarodowego biznesu, który też ma tu swój kawałek tortu do ugrania.

Ofiarami za to, w powszechnym przekonaniu, coraz częściej zaczęli się stawać zwykli, szarzy ludzie, którzy nieopatrznie stanęli na drodze walca homopropagandy – ciągany po sądach drukarz z Łodzi, zwolniony pracownik IKEI... To z nimi może utożsamić się przeciętny Polak, to widząc ich przykład może pomyśleć – skrytykuję gejów, wychylę się, to może spotkać mnie to samo. Polacy zaczęli sobie uświadamiać, że żyją w coraz bardziej duszących oparach „tęczowej” kryptocenzury, bombardowani na dodatek groźbami prawnych reperkusji za „homofobię” i „mowę nienawiści”. Homolobby zaczęło stopniowo być postrzegane jako stosujący przemoc symboliczną niebezpieczni agresorzy, którym należy się przeciwstawić. Tę śmiertelnie dla nich niebezpieczną tendencję należało za wszelką cenę odwrócić. Zajścia w Białymstoku nadają się do tego idealnie.

Tak działa, niestety, mechanizm społecznej sympatii – ludzie bardziej skłonni są współczuć temu, kto sprawniej wykreuje się na ofiarę agresji. Na przykład, zahukanej gromadce osaczonej przez wielokrotnie liczniejszy, wrogi tłum. Metoda w gruncie rzeczy jest prostacka: prowokować ile wlezie, a gdy ktoś nie wytrzyma i walnie prowokatora w sagan – uderzyć w płacz i jechać na naturalnym odruchu empatii otoczenia. Dlatego na przyszłość nie wolno im dawać pretekstu do drapowania się w szaty męczenników. Przykładowo, gdyby kontrdemonstranci zrobili na ulicy tzw. sitting i zastosowali inne metody biernego oporu (chociażby prześmiewcze transparenty, które zawsze doprowadzają lewactwo do wściekłości), to oni wówczas staliby się ofiarami homoseksualnej inwazji na ich rodzinne miasto – tak, jak w 2015 r. Anna Kołakowska blokująca z narodowcami gejowski przemarsz w Gdańsku. Usiłując czynnie zaatakować manifestację, pomogli jej inicjatorom się uwiarygodnić i osiągnąć tym samym zamierzony cel.


IV. Strategia wyborcza – podpalić Polskę!

Podsumowując, aktywiści LGBT oraz ich zleceniodawcy upiekli kilka pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze, odświeżyli w powszechnej pamięci stereotyp narodowca i kibola jako tępego zadymiarza, nieco zatarty dzięki ostatnim, spokojnym Marszom Niepodległości. To też ich uwierało – bo jak tu w kółko gardłować o „faszyzmie”, skoro rzekomi „faszyści” sobie raz na jakiś czas spokojnie demonstrują, a ich polityczni przedstawiciele prezentują się przed kamerami w kulturalnych garniturach, udzielając składnych i sensownych (na ogół) wypowiedzi? Po drugie – znów udało się im skutecznie wejść w buty prześladowanych ofiar. Tu pozostają dwie kwestie – jak długo w tych butach wytrzymają i na ile krótką pamięć mają Polacy. Czy maglowani obrazami z Białegostoku zapomną o dotychczasowych „dokonaniach” tęczowego lobby? Po trzecie – udało się im skutecznie napuścić narodowców na PiS. Gazowani i pałowani protestujący (słychać to na filmach) całkiem logicznie utożsamili policję z obecną władzą, pomstując, że ta staje przeciw zwykłym obywatelom w obronie zboczeńców. Ton ten podchwyciły narodowe media. Po czwarte wreszcie i najważniejsze – dostarczyli lewactwu i totalnej opozycji wyborczego paliwa, którego wystarczy do jesieni, tym bardziej, że planowane są kolejne „marsze przeciw nienawiści” i ma się rozumieć, homoparady.

To wokół emocji wywołanych białostockim marszem będzie się od tej pory kręciła kampania (a nie wokół żałosnego programu Schetyny i KO) – i jest to potencjalnie niebezpieczne, o ile PiS nie zdoła jakoś spacyfikować tego przekazu i narzucić własnego. Platforma już wyczuła krew, obwiniając o zajścia marszałka województwa podlaskiego z PiS, który zorganizował Piknik Rodzinny w pobliżu trasy przemarszu. Uaktywnił się Tusk, rzucając na Twitterze przekaz na kampanię: „Kibole, antysemici, homofobia – nic nowego. Tragedią jest władza, która jest ich patronem”. No i wreszcie, zupełnie jawnie karty odkrył Janusz Palikot: „Robić Marsze Równości non stop. I dać się pobić. Stać i czekać, aż cię zjedzą biciem. Zero reakcji. Milczenie. Być pobitym w milczeniu. To da zwycięstwo.”. Mamy zatem jasno zarysowaną strategię – prowokować, stać się ofiarą przemocy, przypisać „patronat” nad eskalacją agresji PiS-owi i dzięki temu wygrać. I nie ma znaczenia, że dla narodowców PiS jest bandą zdrajców i amerykańsko-żydowskich pachołków, a dla PiS-u narodowcy to „ruska agentura”. Ważne jest to, co uda się aparatowi propagandy wdrukować w masową świadomość. Chodzi o to, by przestraszyć ludzi wizją ciągłych zamieszek, destabilizacji i wbić do głów skojarzenie: PiS = przemoc. I nad tym będą pracowały sztaby macherów, posyłając na ulice kolejnych miast szeregi swych lewackich i gejowskich hunwejbinów. Będą mieli sprzymierzeńców nie tylko w tradycyjnych mediach obozu III RP, lecz również (a może przede wszystkim) w internetowych gigantach, takich jak Facebook i Google, otwarcie wspierające i sponsorujące ideologię LGBT przy jednoczesnym bezwzględnym sekowaniu konserwatywnego przekazu. Czy zatem uda się im podpalić Polskę? Wiele zależy tu od nas samych – czy będziemy zdolni do roztropnego powiedzenia „non possumus”, skutecznego przypominania co i kto stoi za rzekomymi „ofiarami” oraz do czego to towarzystwo jest zdolne i jakie są jego prawdziwe intencje.

Gadający Grzyb


Na podobny temat:

Cele i strategia ruchów LGBT

„Tęczowi” w Białymstoku nie przeszli

Ofensywa homozamordyzmu

Homo-sponsoring

„Karta LGBT+”, czyli akcja werbunkowa

Mowa nienawiści – knebel na prawicę


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w miesięczniku „Polska Niepodległa” nr 09 (Sierpień 2019)

1 komentarz:

  1. Bo jakby im porządnie wpierdolić to by drugi raz nie wyszli.

    OdpowiedzUsuń