Jeszcze tylko tego brakowało, by do lewackiej cenzury dołączyła ta „nasza”, prawicowa - tym razem pod patriotycznym, „bogoojczyźnianym” sztandarem, drapująca się obłudnie w płaszcz „racji stanu”.
I. Historyczna kompromitacja
Tegoroczna, 12. edycja Nagrody Książka Historyczna Roku im. Oskara Haleckiego zakończyła się skandalem i unieważnieniem konkursu. Poszło o dwie pozycje: „Wołyń zdradzony, czyli jak dowództwo AK porzuciło Polaków na pastwę UPA” Piotra Zychowicza oraz startującą w kategorii „Wydawnictwo źródłowe” pracę Władysława Studnickiego z 1939 r. pt. „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”. Obie książki zostały wycofane albo przez organizatorów („Wołyń zdradzony...”), albo przez jury na wniosek organizatorów („Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”). Konkretnie, aktywnością wykazało się troje spośród czworga fundatorów nagrody – Telewizja Polska, Polskie Radio i Narodowe Centrum Kultury. Czwarty organizator, czyli IPN, w specjalnym oświadczeniu podkreślił, iż decyzja nie została z nim uzgodniona. Zrobił się niebywały raban. Prof. Sławomir Cenckiewicz, reprezentujący Polskie Radio, oprotestował cenzorskie zapędy i zrzekł się członkostwa w jury. O przywrócenie książki Zychowicza do konkursu zaapelował w liście inny członek jury - prof. Andrzej Nowak (nie brał udziału w obradach, przebywał wtedy za granicą). Również przewodniczący jury, prof. Antoni Dudek, stwierdził, iż dotychczasowa formuła konkursu „została skompromitowana” i zrezygnował ze swej funkcji. Wszystko przebiegało w atmosferze medialnej awantury i gorących polemik publicystów. Efekt znamy – w tym roku nagroda nie zostanie przyznana.
II. Uciszyć skandalistę
Od razu powiem: Zychowicz ani mi brat, ani swat. Reprezentuje on niezbyt lubiany przeze mnie typ „historyka – skandalisty”. Owa „szkoła historiograficzna” polega na tym, że najpierw stawia się mocną, kontrowersyjną tezę, a następnie dobiera do niej argumenty, jednocześnie pomijając okoliczności świadczące na niekorzyść przyjętego a priori założenia. Słowem, jest to czysto subiektywna publicystyka historyczna ubrana w „badawczy” kostium. Jesteśmy zatem w tym duchu raczeni a to „Paktem Ribbentrop-Beck”, to znów „Obłędem '44” lub rzekomo zbrodniczą aktywnością Żołnierzy Wyklętych... Zresztą, mniejsza o to, równali go z ziemią lepsi ode mnie (polecam chociażby dostępne w internecie spotkanie z udziałem Leszka Żebrowskiego, który zmiażdżył od strony warsztatowej książkę Zychowicza „Skazy na pancerzu”).
Jednak w przypadku konkursu rzecz jest w czym innym – ktoś przecież tę książkę zaopiniował pozytywnie, ktoś się zgodził na jej dopuszczenie i umieszczenie w wąskim gronie nominowanych pozycji. W składzie jury zasiadają renomowani historycy, zakładam więc uprzejmie, że nie urodzili się wczoraj i są świadomi charakteru twórczości Piotra Zychowicza – a mimo to, jego najnowsza produkcja przeszła przez wewnętrzne sito. Cóż więc się stało, że nagle trzeba było ją usunąć? Podzielę się swym podejrzeniem. Otóż swoistym „promotorem” Zychowicza jest Sławomir Cenckiewicz, niejednokrotnie w przeszłości komplementujący jego dokonania – zatem, by nie robić przykrości koledze reszta jury dopuściła do konkursu książkę jego protegowanego, licząc że na tym się skończy, a „Wołyń zdradzony” przepadnie w ostatecznym głosowaniu. Stała się jednak rzecz, której nie przewidzieli – „Wołyń...” zyskał uznanie w plebiscycie czytelników i prowadził z taką przewagą, że stał się praktycznie pewniakiem do nagrody publiczności. No, do takiego „skandalu” nie wolno było dopuścić, stąd rozpaczliwa akcja TVP reprezentowanej w jury przez dr. Piotra Gontarczyka. Zarzuty były kuriozalne – książka ma „godzić w polską rację stanu”, jej wyróżnieniu miałby być przeciwny śp. Lech Kaczyński (inicjator konkursu „Książka Historyczna Roku”), wreszcie – autor miał się dopuścić szkalowania Armii Krajowej i gloryfikować Niemców. Zwróćmy uwagę – nie było mowy o tym, że Zychowicz coś fałszuje, przeinacza, kłamie. Poszło o to, że uderza w zadekretowaną legendę polskiego podziemia. To niebezpieczny precedens, oznacza bowiem de facto szlaban na historyczną debatę wokół Państwa Podziemnego, a w szczególności jego postawy w obliczu wołyńskiej hekatomby. I niezależnie od wartości książki Zychowicza – na to zgody być nie może, nie można godzić się na odgórnie ustalaną, jedynie słuszną wersję historii.
III. „Zapis” na Studnickiego
Jeszcze większym łajdactwem jest wycofanie książki Władysława Studnickiego – a warto wiedzieć, iż „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej” to pozycja ze wszech miar wyjątkowa. Po raz pierwszy ukazała się w 1939 r. - i natychmiast cały nakład został skonfiskowany przez sanacyjne władze. Dlaczego? Otóż autor profetycznie rozpisał przebieg przyszłej wojny, jednoznacznie stwierdzając, że Polska skazana jest w niej na klęskę. Tak się składa, że jestem akurat w trakcie lektury, zatem przyjdzie pewnie pora na osobny tekst poświęcony zarówno książce, jak i samemu Studnickiemu – postaci wielce barwnej i niejednoznacznej. Tu jedynie powiem, że analiza Władysława Studnickiego bezlitośnie obnażyła pustkę propagandy ekipy Rydza-Śmigłego z hasłami typu „Silni – zwarci – gotowi”, czy „Nie oddamy nawet guzika od munduru”. Nadęci mocarstwowymi urojeniami sanatorzy na pracę Studnickiego zareagowali na tyle alergicznie, że premier Składkowski podczas posiedzenia rządu domagał się wręcz wsadzenia Studnickiego do Berezy Kartuskiej. Jak wiemy, już wkrótce po konfiskacie książki przebieg niemiecko-sowieckiej agresji na Polskę potwierdził w całej rozciągłości przewidywania „polskiej Kasandry”, jak nazwał Autora w przedmowie Jan Sadkiewicz.
Teraz wychodzi na to, że na Władysława Studnickiego wciąż jest „zapis”. Wolno go co prawda wznawiać i wydawać, ale broń Boże toczyć nad jego dorobkiem szerszą dyskusję na forum publicznym, a już szczególnie nominować go do prestiżowej nagrody historycznej.
Co kazało dzisiejszym „sanatorom” wycofać „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”? Na cenzurowanym znalazł się drugi rozdział zatytułowany „Żydzi a wojna”, w którym Studnicki dywaguje na temat roli „światowego żydostwa” (był to stosowany wtedy dość powszechnie zwrot publicystyczny) w rozpętaniu przyszłej wojny. Autor zwraca uwagę, że skrajnie antysemicka polityka III Rzeszy powoduje, iż ulokowani w różnych państwach Żydzi używają swych wszelkich wpływów w polityce, finansjerze, prasie, by popchnąć państwa Zachodu, w szczególności USA i Wielką Brytanię, do wojny z Niemcami. Zarysowuje przy tym zarówno siłę żydowskiego lobby, jak i spodziewane korzyści, jakie Żydzi pragną osiągnąć dzięki kolejnej wojnie światowej: „Nowa wojna światowa rozstrzygnie los Żydów. Gdy inne narody mają dużo do stracenia, to Żydzi dużo do wygrania, lecz ich wygranie to klęska tych narodów, w których porach siedzą. (…) niech przez Polskę przejdzie zniszczenie wojenne lub okupacja ogołacająca ze wszystkich zasobów, niepotrzebna będzie Palestyna. Polska stanie się tą Palestyną, a Polacy nie tymi Arabami, którzy napadają na Żydów i ich niszczą, ale tymi, którzy pracować będą pod ich kierownictwem”. Cóż, Studnicki nie przewidział tylko jednego – że Hitler zdecyduje się na „ostateczne rozwiązanie”, ale wtedy, w przededniu wojny, nikt tego nie przewidywał.
Najwyraźniej jakiś decydent w TVP (lub jeszcze wyżej) zadał sobie trud, by doczytać ów rozdział – i, za przeproszeniem - porobił się ze strachu. Studnickiemu zarzucono „antysemityzm”, zaś wydawnictwu jako takiemu – że w przedmowie nie odniesiono się krytycznie do tego rozdziału. Rozumieją Państwo – redaktor opracowujący tekst powinien rytualnie odciąć się i potępić, bo jak nie... Ano właśnie – podczas obrad jury podniesiono, iż nominowanie pracy Studnickiego wywoła „międzynarodową awanturę”. Czyli po staremu – ze strachu przed „światowym żydostwem” dostojni fundatorzy nagrody pochowali się we własne buty. I to jest dopiero skandal.
Szanowni Państwo, nie wygląda to dobrze. Jeszcze tylko tego brakowało, by do lewackiej cenzury dołączyła ta „nasza”, prawicowa - tym razem pod patriotycznym, „bogoojczyźnianym” sztandarem, drapująca się obłudnie w płaszcz „racji stanu”.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 44 (31.10-07.11.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz