piątek, 16 stycznia 2009

Pokolenie gównojadów…

… czyli Zachód, do lustracji, biegiem marsz !

Red Danny

W ostatnim tekście (http://www.niepoprawni.pl/blog/287/owsiak-nauczyciel%E2%80%A6 ) obiecałem, iż wyjaśnię, dlaczego zachodnie pokolenie ’68 nazwałem „pokoleniem gównojadów”. Słowo się rzekło, kobyłka u płota – już wyjaśniam.

Na początek (z góry przepraszam, że przydługi) cytat:

„Omawiając rozmaite rodzaje agentów, czyli obywateli wolnego świata, którzy w ten, czy inny sposób sprzedali się GRU, nie można pominąć jeszcze jednej ich kategorii, najbardziej ze wszystkich obrzydliwej (…) [jest to] określenie, jakiego wobec wspomnianych osobników używali między sobą wszyscy oficerowie radzieckiego wywiadu.

Określenie owo brzmi „gównojad” (gawnojed) (…), a dotyczyło członków wszelkiej maści Towarzystw Przyjaźni ze Związkiem Radzieckim, działaczy organizacji pacyfistycznych (z ruchem na rzecz jednostronnego rozbrojenia na czele), Zielonych i innych postępowych radykałów. Oficjalnie nie można ich było zakwalifikować jako agentów, gdyż nikt ich nie werbował, oficjalnie też wszyscy przedstawiciele Związku Radzieckiego byli wobec nich uprzejmi i przyjacielscy, ale prawda jest inna: gównojad, to gównojad i nikt tego nie zmieni.

Oficerowie GRU i KGB zazwyczaj szanowali swoich agentów. Motywy ich działania były jasne: albo przymus (np. szantaż) albo chęć wzbogacenia lub pragnienie mocnych wrażeń. (…) Natomiast motywy postępowania gównojadów były dla każdego obywatela Związku Radzieckiego całkowicie niezrozumiałe.

W Związku Radzieckim każdy marzył, żeby znaleźć się za granicą – gdzie, to sprawa drugorzędna (mogła być nawet Kambodża). (…) A tu nagle człowiek znajduje takiego przyjaciela Związku Radzieckiego, który ma wszystko (od żyletek Gilette po perfumowane prezerwatywy), który może wszystko kupić w sklepie (nawet banany), a który wychwala pod niebiosa Związek Radziecki. Jest to tak patologiczne, że jedynym właściwym określeniem był „gównojad”.

Pogarda, jaką oficerowie GRU i KGB żywili wobec takich osobników, nie oznaczała naturalnie, że nie wykorzystywali ich gdzie i jak się dało (…). Gównojady robili wszystko.(…)

Nikt ich nie werbował, bo i po co – i tak robili, co im się kazało. Zwykle chodziło o jakieś drobiazgi: informacje o sąsiadach, współpracownikach, czy znajomych, czasem o zorganizowanie przyjęcia z udziałem kogoś interesującego GRU. Po przyjęciu GRU oficjalnie takiemu dziękowało i kazało zapomnieć o wszystkim. Gównojad to dobrze wychowany osobnik – zapominał wszystko i to natychmiast, ale GRU nigdy nie zapomina…

Z czasem wielu gównojadów się ustatkowało. Osobnicy ci, zamieniwszy porwane dżinsy na garnitury od najlepszych krawców, zasiadają obecnie w gustownie urządzonych gabinetach, piastując często wysokie funkcje państwowe.
Nie pamiętają już „szlachetnych” porywów młodości, lecz tylko do czasu…”

Wiktor Suworow „GRU. Radziecki wywiad wojskowy” (wytłuszczenia i skróty moje – G.G.)

Uff… w zasadzie powyzszy cytat w myśl przysłowia o mądrej głowie, której dość dwie słowie, mógłby wystarczyć za całe uzasadnienie tytułu niniejszej notki. Polecam zresztą lekturę całości tej wielce pouczającej książki. Pozwolę jednak dodać od siebie jeszcze kilka refleksji:

1. Nic nowego.

Takie gównojady, (znani również jako „użyteczni idioci”) istnieli od zawsze, nawet przed powstaniem Związku Radzieckiego (np., skądinąd zasłużony dla S.F. G.H. Wells). Niektórzy pod wpływem doświadczeń trzeźwieli, nie porzucając przy tym lewicowych poglądów (George Orwell, Elia Kazan). Większość jednak szła i idzie w zaparte, nie przyjmując do wiadomości ani zbrodniczego charakteru komunizmu jako takiego, ani zdradzieckości swojego lewackiego zaangażowania.

2. Rozmnażanie przez kooptację.

Nawet jeżeli gównojady z pokolenia ‘68 kiedyś zejdą ludziom z oczu, to sam problem od tego nie zniknie – zdołali bowiem „idąc przez instytucje” wychować i pociągnąć za sobą licznych ludzi z następnego pokolenia, zaś rozwalając kontrkulturą cywilizacyjne podglebie Zachodu (wiara, rodzina, patriotyzm), wychowali rzesze sterroryzowanych intelektualnie eliciarzy zawsze gotowych zagłosować na kogo trzeba, kupić odpowiednie książki, czy wychwalać wskazany im do wychwalania film. Andrzej Gwiazda odpowiadając swojego czasu tym, którzy wyrażali nadzieję, że nasze skompromitowane „elity” („parnasiarze”) wkrótce i tak odejdą, zaś nowe pokolenie po nich posprząta, rozwiał te mrzonki krótkim stwierdzeniem, że tego typu elity uzupełniają się (jabym dodał - i rozmnażają) jak mafia – przez kooptację.

3. Identyfikacja.

Część gównojadów (takich jak Joshka Fisher, czy Daniel Cohn - Bendit) można zidentyfikować bez trudu, wystarczy prześledzić jawne biografie – w co angażowali się za młodu i gdzie są teraz. Inni pozostają ukryci i z rzadka jedynie wypływają (m.in. Romano Prodi i jego sowiecko – agenturalna przeszłość). Innych jeszcze można wychwycić dopiero po gruntownym prześwietleniu ich związków towarzysko – karierowych i po efektach publicznej działalności (są to juz, przeważnie, „gównojady drugiego pokolenia”).

4. Po owocach ich poznacie.

Wyniki działalności „pokolenia gównojadów” są szczególnie bijące po oczach, gdy prześledzimy postawę Zachodu (dziś - „starej Europy”) przy okazji kolejnych kryzysów z całą premedytacją prokurowanych przez obecną, czekistowska Rosję – niedawna wojna gruzińska, obecny konflikt gazowy, czy wcześniejszy holocaust Czeczenii. Notorycznego dawania dupy przez Zachód nie sposób wytłumaczyć wygodnictwem, czy polityczno – gospodarczym pragmatyzmem – bo ten rzekomy „pragmatyzm” co i rusz kompromituje się jako dziecinada. Rosja bowiem w i e, że ma na Zachodzie swoich gównojadów - te bezcenne pozadyplomatyczne aktywa, ma też swoje „milczące psy” (tu odsyłam do Łysiaka), a pozostałych, gdy trzeba, chamsko, po sowiecku zeklnie („kim ty k…a jesteś, żeby mnie pouczać?!” – Siergiej Ławrow do Davida Milibanda przy okazji śmierci Litwinienki). Kulturalny, „miętki a nie twardy”, człowiek zachodu na takie dictum zaniemówi, zszokowany, że w ogóle tak można, a zanim się otrząśnie, będzie już „po ptokach”.

5. Trucicielski archetyp.

Przy okazji tekstu o Sarkozym (http://www.niepoprawni.pl/blog/287/podzwonne-dla-blazna-na-tronie) wspominałem o francuskim „syndromie przecwelenia” datującym się od czasów klęski Napoleona. Wcześniej jeszcze było wolterowskie zauroczenie „Semiramidą Północy” wiodącą ponoć Europę ku oświeceniu. Tu chyba, w tym niewczesnym zauroczeniu francuskiego mędrka, należy się doszukiwać praźródeł zjawiska opisanego w początkowym cytacie. Tu bierze swe początki rewolta gównojadów roku ’68, marsze protestacyjne przeciw wojnie w Wietnamie, czy lokalizacji pershingów w Niemczech i cała reszta polityczno – ideologicznych zjawisk, które zrobiły Zachód tym, czym jest dzisiaj. Powiedziałbym, że Wolter dla zjawiska gównojedztwa jest tym samym, czym wg Paula Johnsona dla opisywanych przezeń intelektualistów był J.J. Rousseau. Trucicielski archetyp.

6. Arogancja dwójmyślenia.

Co ciekawe, ci sami ludzie potrafią się szczerze oburzać, gdy przyrównać ich metody do ZSRR (por. reakcje w trakcie niesławnej rozmowy z Klausem). Są tak wytrenowani w dwójmyśleniu, że nie potrafią sobie wyobrazić oponentów negujących ich opinie i przedsięwzięcia z pobudek jakichkolwiek innych, niż nikczemne. Bolszewicka impregnacja na równorzędną polemikę połączona z przekonaniem iż stanowią kwintesencję demokracji i najwyższy wykwit cywilizacji, narzuca wiarę o awangardowej roli jaką przyszło im pełnić w urządzaniu tego świata, upoważniając zarazem do ignorowania "proli".

7. Wolnoć Tomku...

I urządzają – tolerancjonizują, równouprawniają, segregują na coraz to nowe mniejszości, umłodzieżowiają, wgniatają w ziemię i tak już na pół zdechłe „konwencje”, czy „tabu”. W tym Rosja im nie przeszkadza, tak jak nie przeszkadzał kontrkulturowej rewolcie ZSRR (ba, wspomagał – i to nader wydajnie). Gównojady zaś nie opłakują w mediach uciemiężonych ruskich pedałów (przepraszam – „gejów”) czy antyglobalistów bezceremonialnie zganianych przez OMON z ulic i trotuarów. Wolą (tak sobie ustawiają mózgownice), by każdy kolejny kremlowski władca, bez wyjątku, jawił im się jako demokrata – no, może ze specyficznymi naleciałościami.

8. ...lecz z Ruskimi grzecznie...

Ale, w międzyczasie, dochodzi do międzynarodowych spięć na których Rosja ma konkretne sprawy do ugrania. I wtedy okazuje się, że faktycznie „GRU nigdy nie zapomina”, zaś euro – gównojady załatwiają sprawy, jak załatwiają. Obściskując kolejnych kremlowładców trzęsą portkami i wydalają pod siebie slogany o rosyjskiej wrażliwości i specyfice. Produkują uczone rozprawy, jak Zachód powinien się z Rosją obchodzić, by broń Panie Boże, nie zadrażnić jej najmniejszej skórki u paznokcia. (Zbigniew Brzeziński jeszcze w latach ’80, za Gorbaczowa, produkował rozprawy o układaniu sobie stosunków z ZSRR w ciągu najbliższych 25 lat). Rosja bowiem jest mocarstwem i strach pomyśleć, co by było, gdyby nagle być nim przestała.

9....a lud roboczy wytrzeszcza oczy.

A my, tutaj, w „Nowej Europie”, rozdziawiamy gęby na widok tego, jak można być tak ślepym, głuchym i nie wyciągać żadnych nauk z przeszłości. Tyle, że głos nasz słaby – a nawet jeśli od czasu do czasu rozlegnie się śmielej, to jest gładko zbywany gadką o antyrosyjskich fobiach i awanturnictwie. Nic dziwnego, skoro nasza dyplomacja nie tylko za komuny, lecz również po ’89 opierała się na ludziach… ech, kończę już, bo to temat na osobną opowieść.

Doprawdy, Stara Europa potrzebuje swej lustracji równie silnie jak Polska. I dlatego, przymierzając się do oceny zarówno międzynarodowego jak i wewnętrznego potencjału danego polityka, czy innej osoby publicznej, którą kreują nam na gwiazdę pierwszej wielkości, zawsze, jako pierwsze, należy postawić sobie pytanie: czy aby przypadkiem nie mamy do czynienia z gównojadem?

Gadający Grzyb


pierwotna publikacja 15.01.2009 www.niepoprawni.pl http://www.niepoprawni.pl/blog/287/pokolenie-gownojadow%E2%80%A6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz