niedziela, 11 stycznia 2009

Prowokator za miliony.

Michael Moore

Jakiś czas temu natrafiłem w dodatku telewizyjnym pewnej (he, he) gazety na omówienie kolejnego wykwitu twórczości Michaela Moore’a. W tekście tym pan recenzent (pominę litościwym milczeniem jego personalia, zresztą nie o osobę mi chodzi, tylko o zjawisko) raczył określić amerykańskiego reżysera mianem „prowokatora”.

Niby nic nowego – „prowokator”, „nonkonformista”, „kontestator” – takich nobilitujących słówek używa się wobec Moore’a nagminnie, powinienem więc się przyzwyczaić. No właśnie – powinienem, ale jakoś za cholerę nie mogę.

Rzecz w tym, że M.M. to nie żaden prowokator czy nonkonformista. Jego twórczość doskonale wpisuje się w dominujący w mediach nurt politycznej poprawności, z obsesyjnym antyamerykanizmem jako obowiązkowym składnikiem tej świeckiej religii naszych czasów. Moore nie jest również dokumentalistą (jak z uporem godnym lepszej sprawy go się prezentuje) – równie dobrze dokumentalistami można by nazwać Goebbelsa, czy Żdanowa. Bohater tego tekstu jest po prostu cynicznym manipulatorem i propagandystą, którego od innych różni jedynie wyższy poziom warsztatowej biegłości, połączonej z wyjątkową, nawet wśród lewaków, bezczelnością i tupeciarstwem. Światowe salony potrafią docenić takie indywidua, toteż nasz „prowokator” żyje sobie jak pączek w maśle, opływając w rozliczne nagrody, wyróżnienia, tudzież zaszczyty, zarówno artystyczne, jak i finansowe („wart robotnik zapłaty swojej”). Ale cóż, medialnym pożytecznym idiotom nie przeszkadza to klepać bezmyślnie andronów o rzekomym nonkonformizmie, czy kontrowersyjności jego filmów. Zwróćmy uwagę – jakież to „kontrowersje” towarzyszą kolejnym premierom kinowym? Gigantyczna klaka urządzana przez przekaziory i zagłuszanie nielicznych głosów sprzeciwu? Owszem, czasami, dla zachowania pozorów, zaprosi się do dyskusji jakiegoś ostrożnego sceptyka, który nieśmiało zasugeruje, że z przekazem wiekopomnego dzieła pana Michaela może nie wszystko do końca jest w porządku, może nieco przejaskrawia, ale w gruncie rzeczy przesłanie jest słuszne i na czasie… poza tym, zresztą, ta warsztatowa biegłość… och, ach, cmok, cmok…

Rzygać się chce.

Chciałbym na zakończenie napisać, że z niecierpliwością czekam na kolejne „dokumenty” Moore’a, tym razem „demaskujące” ohydę USA pod rządami jaśnie oświeconego Barracka Obamy, ale jestem jakoś dziwnie spokojny, że się nie doczekam – a jeżeli już, to co najwyżej obnażające jakiś kolejny aspekt wstecznictwa Amerykanów, który należy w imię postępu wypalić rozżarzonym żelazem. Do czego, jak tuszę, nowemu prezydentowi nie zbraknie ni sił, ni ochoty…

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja 11.11.2008 http://www.niepoprawni.pl/blog/287/prowokator-za-miliony

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz