niedziela, 11 stycznia 2009

Czy PiS ma szansę na przyciągnięcie młodych ludzi?

Jarosław Kaczyński mówi do młodych.

(Bloggerska próba analizy).

Namnożyło się ostatnio analiz na temat sytuacji wokół PiS-u – co jest nie tak wewnątrz partii, jak zwiększyć społeczne poparcie, rozszerzyć bazę wyborczą – słowem, temat - rzeka. Ja dzisiaj chciałbym zająć się tylko jednym z nurtów owej rzeki. W tytule postawiłem pytanie, którego nie sposób sobie nie zadać w kontekście następnych wyborów. Czy Prawo i Sprawiedliwość ma szansę skutecznie powalczyć o młody elektorat – ten sam, który, skutecznie ogłupiony lansowaną w mediach i szeptanej propagandzie tezą, że Kaczory to obciach, w ostatnich wyborach gremialnie zagłosował na Platformę?

Ma szansę, jak najbardziej, należy tylko trafnie zdefiniować charakterystykę tego młodzieżowego „targetu” – kim są ci ludzie, jakie mają potrzeby i aspiracje; następnie zaś podjąć stosowne działania.

Część I

(diagnoza)

W telegraficznym skrócie „platformiana młodzież”, są to ludzie na starcie życiowej drogi, przeważnie uczniowie starszych klas liceum i studenci, z silną potrzebą szeroko rozumianego awansu. W owym „szeroko rozumianym awansie” wyróżniam trzy podstawowe składniki.

1) Awans intelektualny

W sensie zdobycia „papierowego” wykształcenia – termin „wykształciuch” pasuje tu, ale nie wyczerpuje wszystkich objawów chorobowych – o zwalczaniu wewnętrznej „wykształciuchowszczyzny” i zaspokajaniu głębszych potrzeb intelektualnych nieco więcej będzie w postulacie tworzenia think – thanków - Cz. II p. 3).

2) Awans środowiskowy.

Wbrew mitom, na PO głosowała nie tylko młodzież wielkomiejska. Spora część pochodzi z prowincji, do większych ośrodków wyjechała na studia, zaś głosowanie na Platformę potraktowała jako swoisty probierz przynależności do „lepszej” Polski – tej bardziej nowoczesnej, cool, wyzbytej „moherowej” zaściankowości. Wielu z nich zżera mniej lub bardziej uświadamiany kompleks prowincjusza, chcą więc za wszelką cenę dostosować się do „elit” (lub tego, co jako „elity” zostaje im przedstawione). Czynią to w sferze werbalnej i wyborczej – snobizm ów sprawia, że rechoczą z niewybrednych dowcipów o Kaczorach, zaś wybory stały się dla nich testem lojalnościowym. Popularnie zwie się ich „lemingami”; ja wolę określenie „eliciarz”, którego używałem zresztą w poprzednich tekstach. „Eliciarz”, to pojęcie pojemne i wielowątkowe, przyjdzie omówić je szerzej w osobnym elaboracie, tu powiem jedynie, że eliciarza cechuje m.in. głęboka wewnętrzna potrzeba autoidentyfikacji z tymi, których uważa za „lepsze towarzystwo”, między którymi chciałby się znaleźć, krótko - tymi, którzy mu imponują. Zarazem towarzyszy mu nieustanny lęk przed środowiskowym ostracyzmem, który sprawia, że gotów będzie się podpisać pod każdą publicystyczną, intelektualną i polityczną modą, jaką przedstawią mu „parnasiarze” (zwani również „autorytetami”). Słowem, „eliciarz”, to aspirant do Salonu na wiekuistym okresie próbnym, niczym sługa wampira ( - yyeeesss, Masta’), któremu „Pan”, pozwala się żywić jeno krwią pośledniejszych stworzeń, lecz który nie traci nadziei, że wreszcie dane mu będzie dostąpić ostatecznej inicjacji… Eliciarz nie musi być zresztą młodociany – nocne moczenie się, którego doznawała jeszcze nie tak dawno choćby część naszych artystów i publicystów, żyjących w permanentnym zalęknieniu, że „ktoś ich zbudzi o piątej nad ranem” świadczy, że przypadłość ta jest uniwersalna i dotyka najróżniejsze grupy społeczno - zawodowe. Starsi eliciarze są już w znacznej mierze straceni, ale o młodych trzeba walczyć, zanim nie dokona się w nich głęboka internalizacja tego rodzaju postawy.

3) Awans materialny.

Szczerze mówiąc, tu właśnie widzę najszersze pole do skutecznego pozyskiwania młodego elektoratu. Siłą rzeczy, większość młodych wyborców nie ma dostępu do ściśle reglamentowanych, skorporacjonizowanych i sfamiliaryzowanych, często wysoko płatnych zawodów. A pragnienie awansu jest tu silne, oj silne… Poza ogólnie znanymi i znienawidzonymi, z prawnikami na czele, są tu najróżniejsze profesje jak chociażby… animator kultury, czy… pilot wycieczek! (kto ciekaw, niech sprawdzi w bazie danych o zawodach regulowanych w Polsce, aczkolwiek nawet ta lista nie jest pełna – link: http://www.buwiwm.edu.pl/eu/public/db/index.php?fullinfo=true). Owszem, zdaję sobie sprawę z tego, że nawet studenci prawa wiedzeni omówionymi wyżej eliciarskimi ciągotami, głosowali w większości na Platformę. Rzecz w tym, że niebawem czeka ich tyleż bolesne, co nieuchronne rozczarowanie. Zaczną odbijać się, wraz ze swymi aspiracjami, od „szklanego sufitu”, co spowoduje traumatyczny wzrost otrzeźwiającej frustracji (to, wbrew pozorom, nie oksymoron), której w dobie kryzysu, nie rozładuje już zmywak na Wyspach. Nie od rzeczy będzie wtedy przypomnieć które to, jako bodaj jedyne ugrupowanie polityczne w III RP starało się poszerzyć dostęp do zawodów prawniczych. A także kto, i z jakich pobudek starania te storpedował.

I tu przechodzimy do środków zaradczych.

Przypominanie o inicjatywie zablokowanej przez miłościwie nam panujący Wiadomy Trybunał, to jedno. Należy jednak przystąpić do działań pozytywnych.

Część II

(propozycje)

1) Wysiłek ustawodawczy…

…czyli - zgłaszać dobrze przemyślane i bezbłędne od strony sztuki legislacyjnej projekty ustaw deregulujących kolejne skorporacjonizowane (lub w inny sposób reglamentowane prawnie) zawody. Musi to przybrać formę wręcz „ofensywy ustawodawczej”. Bezbłędność legislacyjna jest tu ważna gdyż, primo – pozwoli łatwo odeprzeć od strony merytorycznej nieuchronny kontratak PO i sprzęgniętych z nią przekaziorów; secundo – stanowi naturalne podglebie dla ustaw uchwalanych już po ew. zwycięskich wyborach. Innymi słowy – niech choć raz w dziejach III RP inicjatywy ustawodawcze zgłaszane przez opozycję przydadzą się do czegokolwiek po zmianie władzy… Niech „pełne szuflady” wreszcie zafunkcjonują.

2) Nie dawać łatwego żeru wrogim przekaziorom…

…czyli kwestie wizerunkowe. Pamiętacie kampanię prezydencką Lecha Kaczyńskiego, gdy przedstawił się jako polityk stateczny i konserwatywny, ale jednak sympatyczny i przyjazny ludziom? To zadziałało. Wiem, że każda medialna obróbka to temat drażliwy dla obrabianych liderów („nie jestem margaryną” – L. K.) i realia społeczno – przekaźnikowe też już inne (wtedy przekaziory wciąż wychodziły z szoku po aferze Rywina). Niemniej jednak, zalecałbym jako plan minimum usunięcie z widoku publicznego mamroczących, buraczanych facjat raczących kamery (i, co za tym idzie, rzesze mediotrawców) wrażeniem, jakby mieli potknąć się zaraz o własne buty. Być może, są bezcenni w robocie wewnątrzpartyjnej, dyscyplinującej, jednak przed kamerami przynoszą więcej szkody niż pożytku. Wiem, że to szalenie płytkie – wystawiać „gadaczy” do kamer w zależności od pijarowskiego potencjału, ale niestety, tak to działa – merytoryczny background nie przebije się bez odpowiedniego opakowania. Czytaliście „Małego Księcia”? Pamiętacie tureckiego astronoma, którego nikt nie chciał słuchać, bo był ubrany w szlafrok? Został wysłuchany (i doceniony) dopiero wtedy, gdy przebrał się w zachodnie ciuchy.

3) Think – thanki…

…czyli instytucje składające się z wysokiej klasy fachowców sympatyzujących z daną opcją polityczno - światopoglądową. Stanowią one niezbędne intelektualne zaplecze dla każdej nowoczesnej partii. Muszą też mieć pewien zakres autonomii – nawet, gdy wodzowi pewne sugestie nie „idą” po aktualnej myśli, w dłuższej perspektywie to zawsze procentuje. Warto wydać na to część otrzymanej z budżetu podatniczej krwawicy. Bez nich nie będzie postulowanych w pierwszym podpunkcie projektów ustaw. A już na pewno nie na pożądanym poziomie. A poza wszystkim – gdzie obiecujący, młody człowiek mógłby się lepiej spełnić intelektualnie i znaleźć ewentualną odskocznię do dalszej kariery, a przy okazji wyzbyć się co bardziej upierdliwych objawów, tudzież przyczyn, eliciarstwa? Pamiętacie, co pisałem kilka akapitów wyżej, że o młodych eliciarzy warto walczyć, zanim eliciarska postawa nie przeżre ich dusz do głębi (dla zapominalskich – cz. I p. 2)? I o pogłębionym awansie intelektualnym, którego potrzebę jakaś część z nich czuje (cz. I p.1)? Pod odpowiednią pieczą wyrosnąć mogą piękne kwiaty.

Część III

(retrospekcje)

1. Retrospekcja ogólnopolityczna

PiS, by zjednać sobie młodzież, powinien wyzbyć się wizerunku partii zamkniętej, nie tracąc przy tym konserwatywnych pryncypiów. Trudna to sztuka, zwłaszcza w nieprzyjaznej medialnej atmosferze. Ale… da się! Spójrzmy choćby na sukces Muzeum Powstania Warszawskiego i cały ruch młodych ludzi, którzy się wokół niego zgromadzili. Wielka to zasługa Prezydenta Lecha Kaczyńskiego i tych, których potrafił odpowiednio dobrać. To nie umrze. Będzie żyć i procentować.

Jednak co do samego PiS-u, prezes powinien jednak wyzbyć się, doklejonego słusznie, czy też nie, wizerunku sułtana otoczonego przez eunuchów – potakiwaczy (być może przez Dorna przemawiało rozgoryczenie… niemniej jednak, jest coś na rzeczy). Nieznośny mezalians z Samoobroną i LPR jest tu dodatkowym garbem, który będzie wypominany PiS-owi po wsze czasy. Tak, wiem że wtedy nie dało się inaczej, ale wrażenie wśród młodych pozostaje – zresztą, pamiętam, jak Jarosław Kaczyński przyznał, że jego największym błędem w tamtych czasach była, po załamaniu się koalicyjnych rozmów z PO i późniejszym niezatwierdzeniem budżetu, negatywna rekomendacja do Prezydenta co do przyśpieszonych wyborów. Wszystko, co stało się później, było prostą konsekwencją tego błędu – ale któż chce dziś o tym pamiętać… Może jakiś zdolny pisarz spłodzi ku pokrzepieniu serc nowelę, a może wręcz powieść z gatunku historii alternatywnej, w której, w newralgicznym momencie, gdy PiS momentami górował nad PO w sondażach, jednak rozpisano wybory i doczekaliśmy się IV RP ).

2. Retrospekcja osobista.

Poświęciłem tu sporo miejsca kwestiom pijarowsko – wizerunkowym, ale nie bez przyczyny. Otóż, w moim przypadku, przysłowie, „zapomniał wół, jak cielęciem był” – nie działa. Pamięć bywa upierdliwa, ale niech tam, „nic to”. Pamiętam, gdy kolega polecił mi, bym kupił w kiosku „Najwyższy Czas!” (jeszcze w starym, „płachtowym” formacie – któż to pamięta?). Z pewną taką nieśmiałością podszedłem do okienka niczym młoda laska po pierwsze „alwaysy”. Pani, po długiej grzebaninie, wydobyła spod lady plik powiązanych taśmą, nie przeznaczonych zapewne do wyjmowania na widok publiczny niszowych, prawicowych pisemek (to były, przypomnę, lata 90 – te) – i wydobyła wreszcie „NCz!”. Czytając to - to, przeżyłem niedowierzanie graniczące z szokiem – to takie rzeczy można wypisywać? Legalnie?! To był „turning point of my game”. Wiele to pokazuje zarówno o ówczesnym stanie mojego umysłu, jak i o atmosferze polityczno – medialnej tamtych czasów.

Czemu o tym „kombatantuję”? Otóż, dla młodzieżowego „targetu”, treść którą byli by ewentualnie skłonni zaabsorbować, pozostaje daleko w tyle za formą – wiem, że jest to dość bezwzględna ocena, ale jeśli forma przybliży ich do treści – to czemu nie?

Kiedy popierałem UPR – wierzcie mi, w swoim środowisku należałem do baaardzo nielicznych wyjątków – przyszło mi znosić zdziwienie pomieszane z niedowierzaniem i docinki o „pajacu z muszką”. Oczywiście, zero merytorycznych argumentów, zero wiedzy na temat programu UPR – liczyło się to, że Korwin jest „clownem” z przyprawioną gębą fanatycznego ekscentryka, który pragnąłby zamknąć kobiety „w kuchni” i „przy garach”.

Na UPR przestałem głosować dopiero po wielu latach wyborów parlamentarnych i prezydenckich – zraziła mnie chroniczna nieskuteczność tej partii. Zbyt wielu znajomych też nie nawróciłem. Po długich przekonywaniach byli w stanie przyznać mi „teoretycznie” rację, a później… głosowali, jak głosowali.

I dlatego właśnie tak rozwlekam się nad medialną nieporadnością PiS-u. Jeżeli będzie dalej tak, jak jest, to będziemy mieli Kaczorów w roli Korwina i UPR – medialnych pajaców i dyżurnych clownów „fleka kontaktowego”. Nawet, gdyby mieli 2,5% poparcia., to i tak będą ich flekować. Za nocne, mokre zmory przeżywane „o piątej nad ranem”.

I „młodzież” to kupi, choć sama z siebie nie jest aż tak demonicznie idiotyczna. Po prostu, nie widzi alternatywy.

Dlatego, na dzień dobry, już od teraz, należy przedsięwziąć środki zaradcze. Choćby te, przedstawione w Cz. II mojego jakże oszołamiająco bezczelnego wystąpienia.

Gadający Grzyb

pierwotna publikacja 21.12.2008 http://www.niepoprawni.pl/blog/287/czy-pis-ma-szanse-na-przyciagniecie-mlodych-ludzi

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz