środa, 31 sierpnia 2011

Kampania powtórzonych błędów?


Głowy nie dam, czy Tomasz Poręba nie odnalazł w sztabie wyborczym jakiejś kiecki po Kluzikowej i nie przebiera się w nią ukradkiem. Kampania wygląda tak, jakby to robił.



I. Jadowite pochwały.


Cholera, nie jest dobrze...Salonowi politolodzy zaczynają chwalić PiS za „zmianę wizerunku”. Rafał Chwedoruk zadowolony jest, że PiS za sprawą hasła „Polacy zasługują na więcej” wyzbywa się oblicza partii antysytemowej, komplementuje wyciszenie tematyki smoleńskiej, a także to, że PiS „nie oferuje nam wyrazistej i spójnej wizji świata jak w wyborach 2007 roku”, dzięki czemu obniża motywację wyborców Platformy. Z kolei Wojciechowi Jabłońskiemu podoba się połączenie wątków prawicowych i lewicowych w haśle wyborczym, przy czym ów mąż uczony wystawia mimowolnie świadectwo samemu sobie, uznając za prawicowy element słowo „Polacy”. Dość dobrze obrazuje to stan umysłów elit, dla których „prawicowością” trąci samo wymienienie narodowości białych murzynów zamieszkałych między Tatrami a Bałtykiem. Natomiast człon „zasługują na więcej” wedle Jabłońskiego „zawiera wyraźną postawę roszczeniową”. Nie przychodzi mu do głowy, że owo „zasługiwanie na więcej” może odnosić się do sprawnie funkcjonującego państwa, które potrafi skończyć to co zaczęło, nie zadowalając się jedynie rozgrzebanymi placami budów. Słowem nacjonal-socjalizm, stara śpiewka wyznawców Antypisa, ale pan Jabłoński inaczej najwyraźniej nie potrafi, takie już ma wyżłobione w mózgu koleiny interpretacyjne – w każdym razie, uważa z jakichś powodów, że tubylcza ludożera hasło „Polacy zasługują na więcej” podłapie.


Tymczasem dla mnie hasło to zahacza nieco o kapitulanctwo – „PO generalnie ma prawidłowy kurs, tylko że my zrobimy to lepiej”... W ten sposób to mogą sobie polemizować chadecy z socjaldemokratami w Niemczech, gdzie realia są adekwatne do tego typu łagodnych sloganów, ale nijak się ma do sytuacji w Polsce doprowadzonej przez ostatnie cztery lata przez Dyktaturę Matołów na skraj przepaści. Oj, wyczuwam tu rękę szefa sztabu wyborczego, Tomasza Poręby i fascynację spod znaku „jak to robią w Unii”...


Zdanie politologów podzielają umiarkowanie konserwatywni publicyści, których niezłym reprezentantem jest Piotr „włos na czworo” Zaręba. Ten w felietonie „Spokojny Kaczyński, czyli PO w kłopocie” nasładza się, że PiS „umiejętnie schodzi z linii strzału”, a Kaczyński „prawie nie krzyczy” z czego wysnuwa wniosek bliski Chwedorukowi, że takie unikanie ostrej konfrontacji sprawi, iż Platformie będzie trudniej wystraszyć wyborców i zmobilizować ich przeciw Kaczyńskiemu.


No, krótko mówiąc – szafa gra: wzorcowa kampania, bez szkodliwego awanturnictwa, elektorat poszerzamy, PO w kłopocie...


II. W kiecce Kluzikowej.


Zaraz, zaraz – czy my już nie słyszeliśmy tej śpiewki? Jasne, słyszeliśmy i to całkiem niedawno, podczas ostatniej kampanii prezydenckiej, kiedy to również można było przeczytać miodem pisane teksty o umiarkowanej strategii Kluzik-Rostkowskiej i reszty wesołej gromadki, która obecnie orbituje coraz bliżej platformianego słoneczka.


Przypomnijmy sobie - wówczas identyczny chór specjalistów i komentatorów komplementował, zachwycał się i piał peany na cześć ocieplonego wizerunku Jarosława Kaczyńskiego, pozytywnego przekazu, odejściu od wojowniczej retoryki i innych takich, a na końcu – o „znakomitym” wyniku wyborczym. Tym „znakomitym” wynikiem była – odświeżmy sobie pamięć – porażka z osobnikiem na poziomie umysłowym Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, którego na zdrowy rozum każdy konkurent powinien zdystansować o kilka długości. Narracja była z grubsza taka – no, wprawdzie Kaczyński przegrał, ale za to z jakim wynikiem! Ci wszyscy wielbiciele kampanii w stylu ciepłych kluch zawodzą dziś na identyczną nutę.


Głowy nie dam, czy Tomasz Poręba nie odnalazł w sztabie wyborczym jakiejś kiecki po Kluzikowej i nie przebiera się w nią ukradkiem. Kampania wygląda tak, jakby to robił. To samo wygładzanie kantów na siłę – zwróćmy uwagę, jak wypłakiwał się w mediach na Ziobrę i Kurskiego, gdy ci poruszyli w Parlamencie Europejskim kilka kłopotliwych dla Tuska kwestii odnoszących się do jakości naszej demokracji: „Jeszcze dwie, trzy takie wrzutki z boku i mamy pozamiatane”. Czułem, że tak będzie. Wariant kampanii a la „Kluzik-bis” unosił się w powietrzu od pierwszych jego występów. Z Kaczyńskiego nie zrobił jeszcze słodkiego misia sprzed roku, ale choroba wie, co zobaczymy we wrześniu.


Pewną nadzieję na utwardzenie kursu daje wprawdzie bojkot picownych „debat” w „zaprzyjaźnionych” stacjach telewizyjnych, ale i tu dobiegają sprzeczne sygnały na zasadzie „no, może”. Adam Hofman zdążył już obwieścić, że przystąpienie do tej hecy będzie zależało od tego jak wyglądać będzie pierwsza debata. A jak niby ma wyglądać? Przecież każdy głupi widzi, że jedynym celem jest możliwość rzucenia się do gardeł PiS-owi przez resztę polityczno-medialnego towarzystwa. Czyj to pomysł tak dziarsko podchwycił Donald Tusk? Przypomnę, że inicjatywa wyszła z TVN24... Zresztą, niekonsekwencji PiS-u w relacjach z mediodajniami warto poświęcić osobną notkę.


III. Wygrać wbrew wszystkiemu.


Wrócę jeszcze do tekstu Zaręby. Otóż zauważa on, że jeśli Kaczyński „utrzyma się w tej roli, może nie wygra (chyba nie gra o zwycięstwo), ale uczyni przewagę Platformy niewielką, problematyczną”.


Coś mnie trafiło, gdy to przeczytałem. Co to ma być? Przepis na jakieś cholerne „zwycięstwo moralne”? Równie dobrze można by napisać, że Kaczyński przegrywając stosunkowo nieznacznie wybory prezydenckie uczynił przewagę Komorowskiego „problematyczną”. Jakoś nie zauważyłem, żeby Komorowski miał ze swą wygraną jakiekolwiek „problemy”. Nie będzie ich też miała Platforma, tylko - nawet jeśli wygra nieznacznie - szybciutko zawiąże koalicję z SLD, a jeśli trzeba, to i PSL, i będzie kontynuowała swe dzieło zniszczenia. Również niszczenia opozycji i pacyfikacji odczytywanych jako wrogie grup społecznych. Kolejne zmiany prawne poszerzające uprawnienia służb, gmeranie przy przepisach o stanie wyjątkowym, próby wprowadzania cenzury, punktowe uderzenia – czy to na Krakowskim Przedmieściu, czy antykibicowskie prowokacje, inwigilacja na niespotykaną w Europie skalę... cały ten system pełzającej represjonizacji o którym pisałem w dwóch częściach „Dyktatury matołów” (TU i TU) nie jest tworzony bez przyczyny.


Owszem, można umocnić się w roli wiodącej siły opozycyjnej i czekać na nieuchronny krach, który gdzieś w połowie następnej kadencji zmiecie Platformę, tylko pytanie, czy PO nie będzie wtedy przygotowana do wariantu siłowego, czy służby nie zdążą PiS-u zdezintegrować, czy partia wytrzyma porażkę... generalnie – czy za 2 lata będzie komu przejąć władzę z rąk Platformy i jej mocodawców. Przede wszystkim jednak – szkoda Polski, bo nadchodzący krach sprowadzi nas do roli „państwa upadłego” na okres pokolenia i zwyczajnie nie będzie czego ratować. Teraz jeszcze można gasić pożar, za dwa lata może być za późno.


Jeżeli Jarosław Kaczyński świadomie wchodzi w koleiny kampanii prezydenckiej, grając na niewielką przegraną, to trzeba wyraźnie powiedzieć, że źle się bawi. Dlatego, nawiązując do tekstu sprzed miesiąca „Czy Jarosław Kaczyński chce wygrać wybory?” , powiem tak: Trzeba wygrać. Wbrew wszystkiemu. Nawet wbrew samemu PiS-owi z prezesem na czele. Jeśli nie chcą tej wygranej, to trzeba ją w nich wmusić kartkami wyborczymi. A potem mają ratować kraj. I to ratować skutecznie. A jeśli im się to nie uśmiecha, to niech spadają na ryby i nie zawracają ludziom głowy.


Gadający Grzyb

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz