„rząd nie potrzebuje do wydatkowania uprzedniej wpłaty podatku i nie jest ograniczony w swoich wydatkach wpływem z podatków, ponieważ to rząd tworzy pieniądz „at will” (dowolnie)”
Co było pierwsze – jajko, czy kura? To odwieczne zagadnienie nasunęło mi się w związku z zeszłotygodniowym felietonem dotyczącym BDP, czyli Bezwarunkowego Dochodu Podstawowego, który wolę określać mianem „dywidendy obywatelskiej”. Postawiłem tam tezę, że jedynym racjonalnym argumentem przeciw wprowadzeniu tego rozwiązania jest groźba bankructwa finansów publicznych, niezdolnych do udźwignięcia takiego ciężaru. Tyle, że... wszystko zależy od punktu widzenia. Obecnie powszechnie przyjmowany jest pogląd, że państwo finansuje swoje wydatki ze ściąganych podatków, ewentualnie zadłużając się, które to zadłużenie i tak w jakiejś perspektywie czasowej musi spłacić podatkami swoich obywateli, bądź zaciągając kolejne długi i „rolując” stare. A więc – „kura”, czyli budżet państwa, potrzebuje do wyklucia się „jajka” w postaci „zewnętrznych” źródeł finansowania. Tak jest np. w przypadku programu „Rodzina 500+” na który pieniądze znalazły się w dużej mierze dzięki poprawie ściągalności danin publicznych. A gdyby tak podejść do sprawy inaczej? Wszak, przynajmniej w teorii, to właśnie państwo poprzez bank centralny jest emitentem waluty. A zatem NAJPIERW dochodzi do kreacji pieniądza, który jest następnie ściągany z rynku pod postacią podatków. Innymi słowy, trzymając się początkowego dylematu, to jednak państwowa „kura” wpierw musi znieść „jajko” - czyli pieniądz.
Takie postawienie sprawy charakterystyczne jest dla Nowoczesnej Teorii Pieniądza (NTP, w oryginale – Modern Money Theory, MMT), która od kilku ładnych lat konsekwentnie wydobywa się z ekonomicznej niszy (w USA głównym ośrodkiem naukowym NTP jest Levy Institute) i coraz częściej gości na opiniotwórczych salonach – niestety, nie w Polsce, choć w internecie dostępne jest opracowanie prof. Tomasza Gruszeckiego „Problemy z rozumieniem współczesnego pieniądza” do którego (m.in.) będę odwoływał się w niniejszym felietonie. Ten wielowątkowy nurt zasadza się m.in. na idei „chartalizmu” (od łac. „charta” - znak, symbol) i głosi, że pieniądz jest środkiem transakcji narzuconym przez państwo, które zarazem jest jedynym jego źródłem. Nie ma wartości sam w sobie, co najwyżej może być jej miernikiem, a jego powszechność wynika z przymusu uiszczania w nim podatków. A zatem pieniądz jest we współczesnym świecie z gruntu umownym papierkiem (Fiat Money), gwarantowanym przez rząd. Jest też zarazem zobowiązaniem IOY (I Owe You) np. podatkowym, które znika wraz z uiszczeniem daniny. Więcej – po zapłaceniu podatku „znika” również sam pieniądz.
Idąc dalej – emitowane przez rząd pieniądze („pieniądz zewnętrzny” - outside money) rozchodzą się po gospodarce, obsługują ją i wracają w postaci podatków. Dopiero na ich podstawie banki kreują poprzez kredyty „pieniądz wewnętrzny” („inside money”), również mający charakter zobowiązania IOY.
Co z powyższego wynika? Ano to, że państwo nie jest co do zasady ograniczone jeśli chodzi o emisję pieniądza. Deficyt, czyli sytuacja, gdy państwo więcej wydaje niż ściąga w podatkach oznacza zarazem zasilenie krajowej gospodarki – rządowe „pasywa” są zarazem „aktywami” sektora prywatnego. Z kolei nadwyżka oznacza, że rząd ściągnął więcej pieniądza, niż „wpuścił” go do gospodarki. A zatem rząd nie jest od gromadzenia pieniędzy, lecz od ich wydawania. Co więcej – dopóki rząd zadłuża się we własnej walucie, nie może zbankrutować. Problem pojawia się dopiero przy zadłużaniu się w walutach obcych. Prof. Gruszecki pisze: „wbrew potocznym przekonaniom, rząd nie potrzebuje do wydatkowania uprzedniej wpłaty podatku i nie jest ograniczony w swoich wydatkach wpływem z podatków, ponieważ to rząd tworzy pieniądz „at will” (dowolnie)”.
Oczywiście wszystko powyższe podlega prawidłom zdrowego rozsądku – należy chociażby unikać nadmiernej inflacji, choć i tu w gestii państwa pozostają środki zaradcze. „Nawis inflacyjny” można ściągnąć w postaci podatków, czy emitując obligacje, skłaniając ludzi do zamiany gotówki na papiery wartościowe. Jeżeli jednak założenia MMT dobrze opisują rzeczywistość ekonomiczną, to dług publiczny i deficyt stają się nie tyle ograniczeniami, co instrumentami kreowania polityki gospodarczej – nie jest więc tak, że „nie da się” sfinansować potrzeb.
Podkreślmy jeszcze raz podstawowy aspekt: rząd musi zadłużać się we własnej walucie, bo wtedy to właśnie w niej może spłacać zobowiązania. Gdy mamy do czynienia z taką sytuacją, to możemy mówić o „pieniądzu suwerennym”. Doskonałym tego przykładem jest polityka finansowa Stanów Zjednoczonych – zresztą, to właśnie na bazie obserwacji amerykańskich realiów sformułowano MMT. Dlaczego Rezerwa Federalna mogła sobie pozwolić na „luzowanie ilościowe”? Ano, właśnie dlatego: bo skupowane obligacje opiewały na dolary. Innym przykładem może być Japonia – kraj z gigantycznym długiem, lecz emitowanym w jenach i znajdującym się w ogromnej większości w rękach japońskich inwestorów.
A wniosek dla nas? Trzymajmy się złotówki. Nigdy nie wiadomo, do czego może nam się przydać.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
BDP, czyli dywidenda obywatelska
Wirtualny pieniądz i realny dług
Ukrócić bankową kreację pieniądza
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 04 (26.01-01.02.2018)
Widze, ze nie ma takiej glupiej teorii, ktora by nie znalazla wyznawcow. Nastepny krok to pieniadz obywatelski. Kazdy bedzie emitowal wlasne pieniadze i placil nimi za towary.
OdpowiedzUsuńPieniądz obywatelski wymagałby zgody sprzedającego, by go honorować - no i państwa, które godziłoby się przyjmować płacone nim podatki.
Usuń