czwartek, 21 marca 2019

Niemcy – pacyfizm czy kamuflaż?

Gdy zajdzie taka potrzeba, Niemcy będą w stanie przekierować produkcję na potrzeby Bundeswehry i w krótkim czasie gruntownie ją doposażyć – ba, nawet uzbroić po zęby.


Sztokholmski Instytut Badań nad Pokojem (SIPRI) opublikował doroczny raport poświęcony światowemu handlowi bronią. Zaskoczenia nie ma – prym dzierżą Stany Zjednoczone, które zwiększyły swój udział w rynku z 30 proc. (lata 2009-2013) do 36 proc. (lata 2014-2018). Wiceliderem pozostaje Rosja – lecz ze spadkiem w analogicznym okresie aż o 17 proc. Wzrosty i to dwucyfrowe zanotowały natomiast Francja (43 proc.) i Niemcy (13 proc.). Udział tej dwójki w światowym eksporcie broni to obecnie odpowiednio 6,8 i 6,4 proc. Pierwszą piątkę zamykają Chiny z udziałem 5,2 proc. (gwoli wyjaśnienia – SIPRI analizuje ilość sprzedawanego sprzętu bojowego, nie jego wartość).

I właśnie Niemcom chciałbym tu poświęcić chwilę uwagi, bowiem mamy w ich przypadku do czynienia z sytuacją paradoksalną – z jednej strony posiadają zaawansowany przemysł zbrojeniowy, z drugiej zaś wg powtarzających się doniesień Bundeswehra znajduje się w opłakanym stanie. Pod koniec stycznia br. ukazał się raport pełnomocnika Bundestagu ds. sił zbrojnych Hansa-Petera Bartelsa i wyłania się z niego obraz nędzy i rozpaczy. Do służby nie jest zdolny żaden z sześciu niemieckich okrętów podwodnych – przyczyną są usterki i ciągnące się remonty, na co wpływ ma brak części zamiennych. Podobnie rzecz się ma z obydwoma tankowcami, unieruchomionymi wskutek awarii układów napędowych. W lotnictwie jest niewiele lepiej – przykładowo, „na chodzie” pod koniec 2018 r. było zaledwie 20 proc. z 68 helikopterów bojowych Tiger i 30 proc. ze 136 myśliwców Eurofighter. Doszło nawet do tego, że transport powietrzny niemieckiego kontyngentu w Afganistanie musiały obsługiwać wynajęte śmigłowce cywilne. W przypadku wojsk pancernych, do służby nadawała się mniej niż połowa spośród 244 czołgów Leopard. Z pozostałymi rodzajami broni rzecz się ma podobnie. Słowem, Bundeswehra dysponuje teoretycznie nowoczesnym sprzętem, którego nie jest w stanie utrzymać.

I tak ze wszystkim – niedobory dotykają każdej dziedziny wyposażenia. Inspekcja przeprowadzona w kontyngencie stacjonującym na Litwie w ramach szpicy NATO wykazała, że żołnierze nie mają radiostacji i zmuszeni są (ku uciesze rosyjskiego wywiadu) do używania zwykłych telefonów komórkowych. Do anegdoty przeszła kompromitacja z karabinkami HK G36, które miały stanowić podstawowe uzbrojenie żołnierzy – okazało się, że błyskawicznie się przegrzewają, tracą celność i nie nadają się do walki. Poszły w całości na złom. Na powyższe nakładają się braki kadrowe, biurokracja i chroniczne niedofinansowanie – przy czym Niemcy wzbraniają się jak mogą przed zwiększeniem wydatków do wymaganych przez NATO 2 proc. PKB, co notorycznie wypomina im Donald Trump.

Co z tego galimatiasu wynika? Otóż ośmielę się zasugerować, że Niemcy obecnie wolą produkować na eksport (nabywcy jakoś się nie skarżą na jakość towaru), bo to przynosi zyski. Co więcej, utrzymują czwartą pozycję, mimo determinowanych zbrodniczą przeszłością samoograniczeń eksportu – co daje pewne pojęcie o potencjale ich „mocy przerobowych”. Mogą sobie pozwolić na taki komfort, bo w kwestii bezpieczeństwa jadą na gapę, chronieni przez USA. Ale, gdy zajdzie taka potrzeba, będą w stanie przekierować produkcję na potrzeby Bundeswehry i w krótkim czasie gruntownie ją doposażyć – ba, nawet uzbroić po zęby, tym bardziej, że w odróżnieniu np. od Polski, nie są uzależnieni od importu broni. A kiedy zajdzie potrzeba? Cóż, chociażby wtedy, gdy ostatecznie zostanie „klepnięta” decyzja o powołaniu europejskich sił zbrojnych, do czego nawołuje francuski prezydent Emmanuel Macron przy entuzjastycznym poparciu Angeli Merkel twierdzącej, że Europa potrzebuje własnej armii z prawdziwego zdarzenia. W takim przypadku można iść o zakład, że Niemcy nie dopuszczą, by jakikolwiek inny kraj, z Francją włącznie, stał się główną siłą zbrojną w Europie. Byłoby to wbrew logice całej ich dotychczasowej hegemonistycznej polityki – w tym postulatu, by „Unia Europejska” zajęła miejsce Francji jako stałego członka Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Dla nas taka perspektywa oznaczałaby, że za Odrą nagle wyrośnie nowa potęga militarna, co dedykuję wszystkim naszym politykom patrzącym przychylnie na projekt euro-armii. Wyobraźmy sobie naszą pozycję przetargową w przypadku konfliktu z Brukselą zdominowaną przez Berlin nie tylko politycznie i gospodarczo lecz również wojskowo – kto wówczas powstrzyma np. „misję pokojową” mającą przywrócić w Polsce „demokrację” i „praworządność” w duchu nowej „doktryny Breżniewa”? Wprawdzie niemieckie społeczeństwo słynie dziś ze swego żarliwego pacyfizmu – lecz równie słynna jest jego dyscyplina i szacunek dla władzy. Zatem można się obawiać, że jeśli władza każe przestawić się z trybu „pacyfizm” na historycznie bardziej dla Niemców naturalny tryb „militaryzm”, to nie trzeba będzie tego dwa razy powtarzać. W tym kontekście zupełnie nowego znaczenia nabiera słynne wezwanie kanclerz Merkel, by państwa narodowe były gotowe do zrzeczenia się suwerenności, nieprawdaż?


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Felieton opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 11 (15-21.03.2019)

2 komentarze:

  1. W powyższym zabrakło mi jednej za to istotnej informacji : jeśli takowa silna armia niemiecka zmartwychwstanie co najmniej 1/3 jej żołnierzy będą stanowić ''niemieckojęzyczni'' na których widok Hitler pewnie dostałby zawału - wprawdzie istniały dywizje Waffen SS złożone z bośniackich muzułmanów a nawet Kałmuków, ale Murzyn jako ''honorowy Aryjczyk'' to chyba byłoby już ''too much''. Demografia jest nieubłagana : już dziś 1/4 mieszkańców Niemiec stanowią potomkowie migrantów, przeważnie nieeuropejskich, wśród dzieci jest to blisko 40%, do tego dochodzi jeszcze inny problem - wiadomo, że kadry dowódcze nie tylko w Niemczech Zach. ale i o czym znacznie mniej się mówi także NRD rekrutowały się spośród byłych żołnierzy Wehrmachtu i esesmanów, tyle że przynajmniej w RFN doszło do zerwania ciągłości, poddani propagandzie pacyfistycznej i lewackiej a nade wszystko dysponujący atrakcyjniejszymi możliwościami robienia kariery w czasach prosperity młodzi Niemcy dojrzewający w latach 60-ych i 70-ych odrzucili gremialnie militarystyczną tradycję ojców, gdy tymczasem jak słyszałem dla wielu migrantów i ich potomków armia miała stać się w Niemczech jedyną niemal szansą wybicia się, mowa tu głównie o Jugosłowianach z których wielu przecież to muzułmanie, oraz Turkach. Jeśli to prawda byłaby to zupełnie inna sytuacja niż w Rosji, gdzie mimo także potężnego problemu demograficznego z zastępstwem pokoleń muzułmanie zwykle nie są dopuszczani do stanowisk dowódczych, a sprawiających największe kłopoty Czeczeńców w ogóle nie wciela się do armii formując z nich osobne korpusy. Oczywiście taka zmuzułmaniała w dużej mierze i zmurzyniona Bundeswehra zapewne ochoczo dałaby się użyć do pacyfikacji ''polacken'', ale nie muszę chyba mówić jakie to obosieczne konsekwencje dla samych Niemców rychło by przyniosło, skoro państwo wydawałoby się do niedawna tak poważne kompletnie nie radzi sobie z rozbestwionymi klanami muzułmańskimi to co dopiero z uzbrojoną po zęby w najlepszy sprzęt bojowy dziczą, nie sądzę by wszyscy w berlińskim establiszmencie postradali całkiem rozum jak Merkelowa i chcieli własnym sumptem wystawić korpus janczarów Erdogana, turecką V kolumnę, o ile nie wprost ''pruskie ISIS''. Przede wszystkim jednak Niemcy musieliby ponieść koszta wystawienia i utrzymania takowej armii, a wtedy cały ten ich wzrost gospodarczy i prosperity poszłaby się... i po co im to skoro odebrali już od historii bolesną lekcję, dwa razy dostali mocno po łbie gdy tylko zanadto go podnosili, obie wojny światowe o to poszły, wolą więc lawirować między USA i Chinami grając na przeczekanie, tak więc choć nigdy nie należy mówić nigdy i niczego nie wykluczać całkiem, perspektywa remilitaryzacji Niemiec jest raczej mało prawdopodobna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wszystko prawda, ale ja bym wziął jednak poprawkę na niemiecką dyscyplinę - kazali im być pacyfistami, to byli, z iście niemiecką skrupulatnością. Jak rząd każe się zmilitaryzować - to sądzę, że jednak się zmilitaryzują. Mają to we krwi - zarówno szczycenie się swym pacyfizmem i odgrywanie roli "moralnego imperium", jak i wcześniej siłą militarną, to dwie strony tego samego medalu - teutońskiego poczucia wyższości...

      Usuń