Mamy w tej chwili przed oczyma ponury spektakl brexitu – warto wyciągnąć z niego naukę i przygotować się zawczasu na najgorsze.
I. „Warszawska” jako kreator debaty
Dobrze się stało, że tygodnik „Do Rzeczy” podjął wątek polexitu i tego, jak debata o nim jest sztucznie wyciszana w przestrzeni publicznej. Cieszy mnie to tym bardziej, gdyż sam piszę o tym regularnie od lat – zarówno na łamach „Polski Niepodległej”, jak i „Warszawskiej Gazety”. Jak widać, uporczywe walenie głową w mur opłaciło się i temat zaczął się przebijać do prawicowego mainstreamu. Nie pierwszy to zresztą raz, gdy okazujemy się, mówiąc dzisiejszym językiem, „influencerem” poruszającym tematy podchwytywane później przez innych – podobnie było chociażby z kwestiami naszej uległości wobec Ukrainy czy totalnego braku asertywności w relacjach z Izraelem, środowiskami żydowskimi i USA. Pisaliśmy o tym wtedy, gdy w głównym nurcie prawicy panował niepodzielnie duch politycznej mitologii Giedroycia w połączeniu z mirażem „strategicznego sojuszu” z Izraelem – i za to wyłuszczanie bez ogródek nieprzyjemnych prawd oraz formułowanie diagnoz idących pod prąd dominujących poglądów spotykał nas ostracyzm i ujadanie o „ruskiej agenturze”. Później jednak okazywało się, że niepostrzeżenie również inne tytuły prasowe zaczynały mówić „Warszawską” i „Polską Niepodległą” - starannie jednak unikając podania źródeł inspiracji.
O tym, że problem polexitu stanie w bliskiej perspektywie czasowej na porządku dziennym i nie pomoże chowanie głowy w piasek, pisałem już w 2015 r. - nie była zresztą do tego potrzebna jakaś nadzwyczajna przenikliwość, wystarczyło obserwować procesy zachodzące na naszych oczach w „twardym jądrze” Unii i sposób traktowania „Mitteleuropy” przez brukselską centralę sterowaną zdalnie z Berlina. Nasze elity polityczne wybrały jednak strategię strusia, co sprawiło, że zmarnowaliśmy minione cztery lata. Dziś zatem jest ostatni dzwonek na rozpoczęcie poważnej debaty o naszej dalszej obecności w UE – do czego zbliżające się eurowybory są doskonałą okazją.
II. Między demagogią, histerią a dogmatyzmem
Póki co jednak, obijamy się w zaklętym kręgu demagogii, indukowanej cynicznie histerii i politycznego dogmatyzmu.
Z jednej strony mamy „totalną opozycję” złożoną z bandy targowiczan i liberalne elity, często przyspawane do europejskiego lub wprost niemieckiego jurgieltu. Ci oczywiście, we własnym interesie, uprawiają propagandowy szantaż polegający na przedstawianiu jakiegokolwiek sporu z Brukselą czy Berlinem jako katastrofy, wypychającej nas z „głównego nurtu”, a docelowo – z europejskich struktur. Alternatywą ma być posłuszne żyrowanie wszystkiego, co urodzi się w brukselskiej centrali, no i rzecz jasna jak najszybsze przyjęcie waluty euro – czyli zakamuflowanej niemieckiej marki, po którym to kroku jakikolwiek „exit” stanie się zwyczajnie niemożliwy. W tle tego wszystkiego mamy tęsknotę za europejskim superpaństwem, postrzeganym jako dobrotliwy hegemon, narzucający nam wzorce modernizacyjne – począwszy od demokratycznych standardów, poprzez model gospodarczy, a skończywszy na sprawach obyczajowych. Swoją drogą, czy ktoś jeszcze pamięta, jak przed akcesją uporczywie przekonywano nas, że kwestie kulturowe pozostają poza obszarem zainteresowania UE? Tymczasem, z biegiem lat, coraz bardziej okazywało się, że „wzorce kulturowe” przenikające do nas bądź to drogą „cywilizacyjnej osmozy”, bądź też wprost pod postacią normatywną (np. karta praw podstawowych) służyć mają specyficznemu procesowi wychowawczemu – inżynierii społecznej mającej przerobić zacofanych rzekomo Polaków w nowoczesnych „europejczyków”. Takie podejście stanowi logiczne dopełnienie drogi politycznej obozu gerontów III RP i ich młodszych o pokolenie wychowanków, dla których zakotwiczenie Polski w zachodnich strukturach miało być swoistym „końcem historii”, po którym wystarczy już tylko skrupulatnie implementować napływające z Brukseli dyrektywy i wytyczne.
Strona druga, to obóz Zjednoczonej Prawicy pod przywództwem PiS. Ci z kolei dali się ze szczętem zaszantażować histerią na tle domniemanego polexitu i na wyprzódki starają się udowodnić, że nie, nigdy i w żadnych okolicznościach taka myśl nie postała im w głowach, a dla naszej obecności w UE „nie ma alternatywy”, jak to lapidarnie ujął Jarosław Kaczyński. Próżne wysiłki, bo obóz przeciwny ma na to odpowiedź, że PiS może i nie chce nas z Unii wyprowadzić, ale jego polityka „obiektywnie” do tego właśnie zmierza, na co nakładają się dodatkowo groteskowe insynuacje o pozostawaniu na usługach Putina. To błąd numer jeden. Błędem numer dwa jest natomiast ostentacyjne podkreślanie „bezalternatywności” naszej obecności w Unii – w ten sposób sami zamalowujemy się do kąta i pozbawiamy możliwości manewru, osłabiając naszą pozycję przetargową w sporze z Brukselą, co ta błyskawicznie nauczyła się wykorzystywać, podsycając na naszym podwórku paniczne nastroje. Co gorsza, przypuszczam, że PiS w swych zapewnieniach jest jak najbardziej szczery i możliwość „exitu” rzeczywiście przekracza granice ich wyobraźni.
Trzeci uczestnik, na razie marginalny lecz zauważalny, to różnej maści gorącokrwiści antysystemowcy – od radykalnych wolnościowców po narodowców – którzy chcieliby wystąpić z „eurokołchozu” bez oglądania się na okoliczności i konsekwencje – najlepiej natychmiast, a najdalej w przyszły poniedziałek.
III. Przygotować się na najgorsze
Wszystkie te postawy łączy jedno – zdeterminowane są bieżącą walką polityczną. „Totalni” do spółki z łże-elitami III RP walczą o powrót do władzy, w czym jawnym sojusznikiem jest unijny establishment, żywotnie zainteresowany utrąceniem obecnego rządu. PiS stara się uniknąć wizerunkowego zapędzenia do skrajnie eurosceptycznej niszy – bo to odebrałoby poparcie wśród wciąż generalnie przychylnego Unii elektoratu. Antysystemowcy zaś walczą o szersze zaistnienie na scenie politycznej na prawo od PiS, w czym pomóc ma wyrazista retoryka.
W opisywanej tu doraźnej szarpaninie brakuje rzeczywistego namysłu i prób dokonania bilansu naszej dotychczasowej obecności w Unii oraz zarysowania perspektyw na przyszłość. A kształtują się one co najmniej niepokojąco. Największe ośrodki decyzyjne otwarcie dążą do przekształcenia UE w państwo federalne. Postulat „suwerennej Europy” sformułował w ubiegłym roku szef niemieckiego MSZ Heiko Maas; zawtórowała mu kanclerz Angela Merkel mówiąc, iż państwa narodowe powinny być gotowe na zrzeczenie się własnej suwerenności; w podobną stronę ciągnie Macron upatrujący w „superpaństwie” panaceum na francuskie bolączki; w naturalny sposób poszerzeniem swej władzy zainteresowana jest również brukselska biurokracja, już dziś uzurpująca sobie pozatraktatowe prerogatywy. W takim tworze Polska i kraje naszego regionu zostałyby nieodwracalnie „skonsumowane” przez największych graczy, przekształcając się ostatecznie w coś na kształt „wewnętrznych kolonii”. Do powyższego dochodzi kwestia finansów – perspektywa budżetowa na lata 2021-2027 będzie o wiele szczuplejsza, dodatkowo fundusze strukturalne mają zostać uzależnione od „przestrzegania praworządności”. Oznacza to, że staniemy się płatnikiem netto, a Bruksela zyska narzędzie szantażu i arbitralnego ingerowania w nasze wewnętrzne sprawy. Warto też rzetelnie podsumować, ile nasza gospodarka na obecności w UE zyskuje, a ile traci. No i wreszcie pozostaje sprawa wzmagającego się ideologicznego kulturkampfu, kluczowa dla naszej narodowej tożsamości.
O tym wszystkim należy Polakom mówić – spokojnie, racjonalnie, bez histerii i taniej demagogii. Społeczeństwo trzeba po prostu oswoić z obecnością tematyki polexitu w publicznej debacie, na wypadek gdyby dalsze członkostwo stało się nieakceptowalnym zagrożeniem dla naszej podmiotowości. Nade wszystko zaś – nigdy dość powtarzania - palącą potrzebą jest opracowanie „mapy drogowej” dla ewentualnego polexitu, tak byśmy nie byli zdani w kluczowym momencie na rozpaczliwą improwizację. Mamy w tej chwili przed oczyma ponury spektakl brexitu – warto wyciągnąć z niego naukę i przygotować się zawczasu na najgorsze.
Gadający Grzyb
Na podobny temat:
EFTA – alternatywa dla Polski?
Coudenhove-Kalergi – europejski federalista
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 13 (29.03-04.04.2019)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz