sobota, 19 lutego 2011

„Odwilż” w mediodajniach


...czyli anatomia wajchy.



I. „Odwilż” jak przed laty.


Jak słusznie zauważył premier Donald Tusk, ktoś ostatnio wiodącym mediodajniom „przekręcił wajchę”, co w praktyce oznacza, że głównonurtowe dziennikarstwo z hardcore’owo kontr-faktycznego, stało się kontr-faktyczne w wersji soft.


Najpełniejszy przegląd tej korekty kursu daje tytuł pozostający w samym centrum reżimowej żurnalistyki, czyli niezawodna „Gazeta Wyborcza”, przez łamy której przetaczają się od jakiegoś czasu solenne rozważania czy Partię i Rząd można krytykować, jeżeli tak to za co, w jakiej skali, natężeniu i z jakich pozycji, by przypadkiem konstruktywna krytyka wypaczeń nie zamieniła się niepostrzeżenie w jałowe krytykanctwo mogące prowadzić do zanegowania generalnie słusznej linii, a wszak wiadomo, komu i czemu taka negacja mogłaby służyć.


Istne jaja. Czytam te intelektualne łamańce – a to listy do redakcji „młodych wykształconych” wypłakujących „Gazecie” w mankiet swoje miłosne zawody; a to Obłąkanego Waldemara Kuczyńskiego pryncypialnie wzywającego do autocenzury; to znów Witolda Gadomskiego, który nagle zorientował się, że z tym gospodarczym liberalizmem to u Platformy jednak nie bardzo; wreszcie - Wojciecha Mazowieckiego wzywającego Partię i Rząd do boju o zniechęconych wyborców... Tak na marginesie, Mazowiecki-junior już ponad rok temu przestrzegał przed nawrotem „wzmożenia moralnego” i dyscyplinował przy okazji afery hazardowej, co to jej nie było, wzburzonych kolegów po fachu, zaś Obłąkany Waldemar przy tej samej okazji wzywał do „detoksykacji CBA”, co też uczyniono. Słowem – zasłużeni utrwalacze i obrońcy III RP na odcinku zaklinania mediorzeczywistości, tacy zawsze słusznie prawią - dać im wódki! No, krótko mówiąc, czytam to wszystko, zagryzam chipsami i zapijam colą, niczym w jakimś multipleksie, a na ekranie psychodrama połączona z thrillerem politycznym i to w 3D.


***


Poważniejąc – to, że na łamach czołowej, opiniotwórczej gazety pragnącej uchodzić za wzorzec z Sevres rzetelności i tak przez większość środowiska odbieranej, w ogóle toczy się tego typu dyskurs - czy rządzącą partię można krytykować i jak ewentualnie to robić, by broń Boże nie pomóc w ten sposób niechcący „antysystemowej” opozycji - jest najlepszą miarą degrengolady naszego dziennikarstwa. „Wiodący Tytuł Prasowy” (© Brixen) przyznaje w ten sposób niemal wprost, że jest propagandową gadzinówką dla naiwnych, jednostronnie zaangażowaną politycznie, zaś wszelkie dyrdymały o bezstronności i obiektywizmie czytelnik może sobie wsadzić, bo nie czas na takie tam, gdy za węgłem wciąż czai się niedorżnięty wróg klasowy.


Zresztą, nihil novi sub soletego typu rozterki aktywu dziennikarskiego towarzyszyły bowiem również gomułkowskiej „odwilży” roku 1956, co miałem okazję niedawno sobie odświeżyć przy okazji lektury „Kapuściński non-fiction”, gdzie opisane zostało jak to w „Sztandarze Młodych” niedawny „pryszczaty” stalinista Rysio mógł wytykać poszczególne niedociągnięcia ale tak, by nie zanegować pryncypiów i nie ugodzić w podstawy, bo wprawdzie „odwilż” i „odnowa” to jedno, ale socjalizm jest kierunkiem bezalternatywnym, gdyż inaczej polityczni bankruci z Londynu powrócą ciemiężyć lud pracujący.


Najbardziej zaawansowani stażem przedstawiciele „Salonu” mogą jeszcze całkiem nieźle kojarzyć tamten klimat i swe bezcenne doświadczenia przekazywać kolejnym pokoleniom adeptów trudnej sztuki dziennikarstwa kontr-faktycznego, jak nie przymierzając Mazowiecki-senior swej jakże pojętnej latorośli.


II. Anatomia wajchy.


No dobrze, ale skąd wzięła się opisana wyżej „odwilż” powodująca, że co bardziej uważny konsument mediodajni jest w stanie od czasu do czasu wyłowić z serwowanej mu „zielonej pożywki” jakieś fragmenty prawdy? Za Gomułki było jasne: to Partia, tymczasowo i dla picu w ramach „odnowy” poluzowała śrubę, teraz jednak medialna krytyka, choć niemal równie cząstkowa jak wówczas, następuje wbrew woli Partii i Rządu. Co zburzyło tę słodką symbiozę, która jeszcze tak niedawno wydawała się niewzruszona niczym sojusz robotniczo-chłopski?


Oto kilka hipotez:


Po pierwsze. Do mediodajni zaczęła pomału docierać społeczna frustracja nieudolnymi rządami PO, szerząca się również wśród „betonowego” targetu / elektoratu „młodych wykształconych”. Trzeba było zatem nieco zmodyfikować śpiewkę, żeby nie rozjechać się zupełnie z odczuciami lemingów i nie stracić wpływu na masy. Może robiono jakieś badania, może do redakcji napływało coraz więcej sygnałów (telefonów, maili), może coraz trudniej było wyselekcjonować odpowiednie esemesy i osoby do wpuszczenia na antenę w „Szkle kontaktowym” i medialni bonzowie doszli do wniosku, że prócz walenia w PiS nie zaszkodzi się uwiarygodnić stonowaną krytyką rządu.


Po drugie. Donald Tusk, co zauważył Rafał Ziemkiewicz, jako grabarz Mumii Wolności nigdy nie cieszył się sympatią Salonu, który popierał go przede wszystkim ze sklerotycznego strachu przed Kaczorem. Teraz zaś otworzyła się przed Salonem alternatywa w postaci ośrodka prezydenckiego, reanimującego udeckie trupy (gra pod „Wyborczą”) i „liberałów” z PZPR (gra pod „Walterownię”), czyli LiD i kolejny „historyczny kompromis”. Można zatem Tuskowi pogrozić paluszkiem, dając do zrozumienia, że poparcie nie zostało mu dane bezwarunkowo i na zawsze – ale póki co ostrożnie, bo ten Kaczor ciągle mocny, choroba, trzeba z wyczuciem, żeby nie przesadzić jak z Millerem przy okazji Rywina...


Po trzecie. Tusk nieopatrznie pozbawił swe medialne zaplecze dwóch źródełek dochodów. Pierwsze, to reklamy polityczne, których zakaz przeforsował w roku wyborczym (!) - mediodajnie z pewnością liczyły na tę kasiorkę. Drugie źródełko natomiast znacząco podeschło na skutek obcięcia pieniędzy płynących do OFE, to zaś oznacza mniejsze budżety reklamowe. I to wszystko w czasie kryzysu. Doprawdy, Tusk musiał czuć się bardzo pewnie, albo stracił kontakt z rzeczywistością, albo chęć dorżnięcia watach zaćmiła mu umysł, albo finanse państwa bez przesunięcia pieniędzy z II filaru nie wytrzymałyby do wyborów, albo... W każdym razie niewykluczone, że stojące za OFE instytucje finansowe (i zblatowana z nimi rodzima oligarchia), które są jednymi z najpoważniejszych reklamodawców zawarły z mediami układ, by przypomnieć Donkowi skąd mu nogi wyrastają. Na dodatek jeden z funduszy wchodzi w skład biznesowego imperium Zygmunta „Polsat” Solorza.


***


No, chyba że przyjmiemy jeszcze jedną możliwość. Taką mianowicie, że przywołany na wstępie premier Tusk, wypowiadając słynną kwestię „- Kuhhwa, ktoś tam przekręcił wajchę”, nie palnął tego co palnął, ot tak sobie, tylko rzeczywiście wiedział co mówi. Czyli, że faktycznie istnieje jakiś ośrodek niezależny od rządu, jakaś grupa interesu (aż chciałby się napisać - „grupa trzymająca władzę”) na tyle potężna i wpływowa, że mogąca z dnia na dzień zmienić kierunek i cel „wbijania milionów gwoździ w miliony desek”, jak onegdaj ujął spiżową frazą zadania Radiokomitetu tow. Maciej Szczepański. I ta grupa postanowiła dać zadufanemu premierzynie pstryczka w nos, lub zgoła postawić na kogoś innego.


Ale to byłoby bredzenie sfrustrowanego oszołoma, rodem z pisowskiej jaskini, opętanego demonami kaczyzmu-macierewizmu.


Nieprawdaż?


Gadający Grzyb



pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz