czwartek, 17 lutego 2011

Anty-polityka historyczna


... czyli wiwisekcja intelektualnego zaplecza obozu III RP



W ostatniej notce „Policzek z prawa, policzek z lewa” napisałem, że polityki historycznej ma u nas nie być, mimo że uprawiają ją z powodzeniem nasi sąsiedzi. No i bach – zagalopowałem się, gdyż sprawa jest nieco bardziej skomplikowana.


I. Krótka charakterystyka.


To, że „obóz III RP” zwalcza hasło „polityki historycznej” bynajmniej nie znaczy, że takowej polityki nie praktykuje. Ona jest, tylko uprawiana z właściwą Salonowi hipokryzją, bez używania źle kojarzącej się nazwy. Prowadzi ją konsekwentnie od zarania III RP środowisko Bogów Demokracji. Ta polityka charakteryzuje się z jednej strony gloryfikacją środowisk postokrągłostołowych, które w ramach szlachetnego kompromisu „ponad podziałami” podarowały nadwiślańskim Murzynom wolność, z drugiej zaś – wpędzaniem tychże Murzynów w postkolonialne kompleksy za pomocą procederu, który bodaj Bronisław Wildstein określił mianem „pedagogiki wstydu”. W ramach tejże pedagogiki trzyma się polskich czarnuchów w permanentnym poczuciu niższości, wypominając, że jeszcze nie tak dawno chodzili bez ubrań, nie wiedzieli co to krzesło i z upodobaniem praktykowali kanibalizm. Co więcej, w mentalności tubylczej „ludożery” wciąż są obecne owe kanibalistyczne miazmaty, które mogą w każdej chwili dojść do głosu. Dlatego też ciemnych autochtonów należy prewencyjnie obezwładnić moralnie, bo jak nie, to ani chybi rozpalą ogień pod kotłami i skonsumują natchnionych misjonarzy z Czerskiej i okolic.


II. Dwaj panowie G.


Dobrą ilustracją opisanej powyżej metody jest zachowanie wydawnictwa „Znak” wobec książek dwóch panów G.- Romana Graczyka („Cena przetrwania. SB a Tygodnik Powszechny") i Jana Tomasz Grossa („Złote Żniwa”).


Jak wiadomo, „Znak” odmówił wydania wyważonej i opartej na solidnych badaniach archiwalnych książki Romana Graczyka o środowisku „Tygodnika Powszechnego” i uwikłaniu niektórych jego prominentnych przedstawicieli w kolaborację z SB, za to publikuje książkę-paszkwil J.T. Grossa o rzekomych polskich hienach cmentarnych polujących na Żydów i ich majątki.


Książki Graczyka „Znak” nie wydał, gdyż ponoć zniesławia „środowisko”, za to książkę Grossa szkalującą cały naród – proszę bardzo. Bliższa ciału koszula. Bliższe dobre imię swojego towarzystwa, niż dobre imię Polski i Polaków. „Moim zdaniem, książka nie odpowiada rzeczywistości historycznej PRL, w jakiej pracowali ludzie „Tygodnika” i w jakimś sensie jest wobec tego środowiska niesprawiedliwa” - stwierdza prezes „Znaku”, Henryk Woźniakowski. Za to książka „Złote żniwa”, jak można się domyślać, odpowiada jak najbardziej historycznej rzeczywistości i jest wobec Polaków kryształowo wręcz obiektywna i uczciwa.


Oczywiście, przyczyny takiego postępowania tkwią właśnie w logice tytułowej anty-polityki historycznej. „Złote Żniwa” wpisują się bowiem doskonale w proceder „pedagogiki wstydu”, mającej trzymać w ryzach polskich Murzynów, natomiast praca Graczyka, jako rzucająca cień na środowisko samozwańczych „elit”, odbiera im moralną legitymację do sprawowania z wysokości parnasów rządu dusz i umysłów postkolonialnego „bydła”.


Puentę dopisała sojusznicza „Gazeta Wyborcza” we właściwym sobie, unikalnym stylu, jedną ręką broniąc tak przydatnego Grossa, drugą zaś masakrując Graczyka w tekście pod znamiennym tytułem „Esbeckim okiem na Tygodnik Powszechny, odwołującym się do dwudziestoletniej linii redakcyjnej tępiącej „dzikich” lustratorów, której nie zmodyfikowała nawet sprawa „Ketmana”-Maleszki. Dodam, że demaskacja Lesława Maleszki i reakcja Michnika była przyczyną zrewidowania przez Romana Graczyka swego stanowiska w kwestii lustracji.


III. Współczucie dla Salonu.


Teraz zabawię się w empatię... Nie, tak naprawdę, to nie tyle „zabawię”, ile postaram się wczuć na chwilę w psychologiczną sytuację naszych „blaskomiotnych” i ich akolitów.


Zadajmy sobie pytanie: jakie są przyczyny tak konsekwentnej postawy salonowszczyzny, każącej trwać w polonofobicznym zacietrzewieniu wbrew wszystkiemu i wytaczać najcięższe działa na każdą oznakę mogącą świadczyć, że Polacy odzyskują wiarę w tradycyjne, patriotyczne wartości, choćby miała to być grupa osób modlących się pod krzyżem, bądź pokojowy przemarsz ulicami Stolicy w dniu 11 Listopada?


Wysunę tu hipotezę może mało odkrywczą, ale chyba do tej pory nie dość mocno zwerbalizowaną: źródłem polonofobii intelektualnego zaplecza III RP jest irracjonalny strach, mający swe źródło w jakiejś traumie z przeszłości. Odwołam się tu do słynnego wywiadu Michała Cichego dla „Dziennika”, w którym stwierdził m.in., że Helena Łuczywo za swą życiową misję przyjęła chronienie Żydów w Polsce przed jakimkolwiek złym losem. Taka postawa musi wypływać z konkretnych zaszłości – dzisiejsi intelektualni dyrygenci z Parnasu III RP nasłuchali się od swych antenatów z KPP o zwierzęcym antysemityzmie mającym jakoby cechować rzeczywistość społeczno-polityczną Polski międzywojennej, następnie zaś oni sami i ich partyjni bliscy doświadczyli na własnej skórze Marca roku 1968 i „antysyjonistycznej” czystki z rąk moczarowszczyzny, angażującej instrumentalnie „narodową” retorykę do wewnątrzpartyjnych rozgrywek.


Stąd ich spaczone spojrzenie na Polskę. Każdą oznakę patriotyzmu traktują jako potencjalny zalążek szowinizmu. W sumie, to biedni ludzie. „Biedni” oczywiście nie w sensie materialnym, tylko – jakby to ująć? - „psychospołecznym”. Tyle, że zarazem cholernie szkodliwi, bo ich antypolskie fobie zatruwają życie publiczne, stając się obowiązującymi, opiniotwórczymi dogmatami – od wpływowego socjologa po najgłupszą panienkę z tele-okienka i „aspirującego” leminga karmiącego mózgownicę przekazem wiodących mediodajni.


W ten sposób hodowana jest lumpeninteligencja z awansu, którą następnie nakleja się niczym PRL-owskie etykiety zastępcze na słoiku z zawartością: „Naród".


Ale też, tak po ludzku, trochę nad „saloniarzami” ubolewam. Ludzie o często niepospolitej inteligencji uwięzieni w matni irracjonalnego strachu przed polskością - to smutny widok.


IV. Ksenofobia a la Czerska.


Efektem wspomnianych lęków jest syndrom oblężonej twierdzy i ksenofobia. Tak właśnie: ksenofobia - strach przed „polskimi Murzynami” - owymi stereotypowymi „moherami”, starszymi, gorzej wykształconymi, z mniejszych ośrodków, kultywującymi „płytki”, „ludowy”, „maryjny” katolicyzm... Swą ksenofobię i związane z nią kolejne przywary „twierdza oświeconych” ze środowiska „GW” nader ochoczo przenosi na swych ideowych przeciwników. Traktując redakcję na Czerskiej jako pewien symbol można powiedzieć, że „parnasiarze” czują się w swym złotym zamku osaczeni przez polskość, którą utożsamiają z nacjonalizmem. Właśnie dlatego używają swej potęgi materialno-medialnej do uprawiania permanentnej „pedagogiki wstydu" - ich antypatriotyczne fobie każą im dokładać wszelkich starań, by wytłumić „demony polskiego nacjonalizmu" u miejscowych dzikusów, przy czym za „nacjonalizm" uznają patriotyzm... i tak w koło Macieju.


Przerażające jest, że ich post-Marcowe, pokoleniowe traumy i fobie wsparte komunistycznymi uwikłaniami dyktują „klimat intelektualny". Zamiast uzdrawiać społeczeństwo (co, zdaje się, jest ich celem), zatruwają. Zakładając cenzorski knebel i podrywając godnościowe podstawy patriotyzmu  rewitalizują w ten sposób, wbrew swym intencjom, najróżniejsze radykalizmy, w tym również antysemickie resentymenty. Prosta zasada: akcja – reakcja. Można rzec, iż są odwrotnością faustowskiego Mefistofelesa - on był „częścią tej siły, która wiecznie zła pragnąc czyniła dobro”, oni - wiecznie dobra pragnąc, wyrządzają zło.


V. Postępowi Kononowicze.


Konsekwencją anty-polityki historycznej jest również entuzjastyczny euro-internacjonalizm. W uproszczeniu, gerontokratyczny „beton” z nadwiślańskiego „pokolenia ‘68” rozumuje tak: skoro Niemcy zrobili Holocaust, a polscy komuniści od Moczara - Marzec, posiłkując się „narodową" retoryką, to już lepiej, żeby nie było żadnych narodów. Tacy postępowi Kononowicze: „żeby nie było niczego". Stąd utopijne dążenie do bez-narodowej, europejskiej magmy, w której mają roztopić się wszelkie „nacjonalizmy". Swoją drogą – poziom intelektualny Johna Lennona z „Imagine”...


Temu służą. I fiasko tej hołubionej do granic zacietrzewienia utopii prędzej czy później się na nich zemści.


Może się zdarzyć, że doprowadzony do ostateczności tłum ruszy na Czerską, Wiertniczą... Mogą się wtedy dziać rzeczy straszne. Każda, nawet najbardziej szczelna propaganda ma swoje granice, zwłaszcza gdy ludziom zrobi się pusto w garnkach. I wtedy przypomną sobie, kto faszerował ich narracją upodlenia. Senny koszmar z postępowymi misjonarzami gotowanymi w kotłach przez „dzikich” może się ziścić.


Nie wyczekuję tego. Ostrzegam.


Gadający Grzyb



pierwotna publikacja: www.niepoprawni.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz