piątek, 16 czerwca 2017

Alternatywne państwo „totalnej opozycji”

Na naszych oczach zaczyna tworzyć się opozycyjna republika-bis rządzona przez „sędziokrację” i zrewoltowana wobec oficjalnych struktur państwa.


I. Apartheid wg Markowskiego

Nie jest nam potrzebna sztuczna jedność. Trzeba pracować nad tym, żeby się skutecznie instytucjonalnie podzielić” - powiedział bliski Platformie politolog Radosław Markowski w rozmowie z Agnieszką Kublik pod koniec października 2010 r. Był to szczyt potęgi PO – niedługo po Smoleńsku i po objęciu prezydentury przez Bronisława Komorowskiego. Kilka tygodni wcześniej usunięto krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego – co działo się na Krakowskim Przedmieściu, wszyscy pamiętamy. I w takim właśnie momencie upojony triumfem swojego obozu prof. Markowski uznał, że warto posunąć się o krok dalej i zaprowadzić wewnątrzpolski apartheid, sprowadzający się do zinstytucjonalizowania różnic światopoglądowych, społecznych, politycznych i religijnych. Od tej pory ci, których nieco później zaczęto określać mianem „fajnopolaków”, oraz „mohery” mieliby osobno odprowadzać podatki na własne przedszkola, szkoły, żłobki, szpitale itd. Ów „funkcjonalny federalizm” jak go eufemistycznie określił Markowski, składający się z dwóch „filarów” - „oświeceniowo-świeckiego” i „katolicko-narodowego” - sankcjonowałby „na sztywno” społeczny podział, tak by ci „lepsi” mogli dla własnego komfortu maksymalnie odseparować się od „ludu smoleńskiego”.

Milczącym założeniem przewijającym się między wierszami wypowiedzi Markowskiego było przeświadczenie, że warstwa „oświeconych” stanowi odrębną kastę, w ogromnej mierze składającą się z wielkomiejskiej klasy średniej. W konsekwencji, „oświeceni” nie mieszają się z prowincjonalnym ciemnogrodem – starszym, mieszkającym w „Polsce powiatowej”, chodzącym do kościoła (a przynajmniej innych kościołów niż „liberałowie”), gorzej wykształconym, mniej zarabiającym, okupującym podrzędne miejsca pracy. I na odwrót - „oświeceni” mieli stanowić wyizolowaną elitę: zamieszkującą grodzone osiedla-zamki, pracującą na wyższych stanowiskach, lepiej wykształconą, zamożniejszą itd. Współczesna lewica takie myślenie nazywa „klasizmem”, ale dziwnym trafem, nikt np. z „Krytyki Politycznej” wówczas tego Radosławowi Markowskiemu nie zarzucił.

Kolejnym aspektem powyższego był niewypowiedziany historyczny determinizm – ci „gorsi” wskutek niedopasowania do nowoczesnego świata mieli „wyginąć jak dinozaury”, zaś niedobitki pełnić wobec elit funkcje służebne. Tyle, że w swej nadętej arogancji Markowskiemu nie przyszło do głowy policzyć, ilu jest tych „wielkomiejskich liberałów”, jaką mają rozrodczość i jak niby mają osiągnąć na stałe dominującą pozycję, skoro „ciemnogród” jest w stanie przykryć ich czapkami. Uczony profesor nie zadał sobie również pytania, jak niby kasta liberalna ma się uzupełniać w warunkach sztywnego podziału z zaburzoną fluktuacją elit i warstw społecznych. No i wreszcie – człowiek zajmujący się m.in. socjologią i psychologią społeczną (nie tylko on zresztą, można tu także wymienić prof. Czapińskiego czy Krzemińskiego) nie zdołał zaobserwować, że ówczesna optyczna przewaga „młodych wykształconych” przekładająca się na zwycięstwo PO i rządy Tuska wynikała z rozbudzonych aspiracji materialnych i godnościowych, które zaspokoić miała ogólnikowo formułowana „modernizacja” i „europeizacja” Polski. Gdy owe aspiracje nie doczekały się spełnienia, nastąpił bunt przejawiający się m.in. masowym zwrotem w stronę „tożsamościową”. I stała się rzecz niepojęta: skazywane na wymarcie „dinozaury” nie dość, że radykalnie odmłodniały, to jeszcze wygrały wybory.


II. Alternatywne państwo

Przypominam to wszystko nie tylko po to, by zilustrować mentalność „oświeconych”, lecz także dlatego, że wbrew pozorom postulat apartheidu Radosława Markowskiego bynajmniej wśród tej warstwy nie stracił na aktualności. Różnica jest taka, że nie przewidzieli, iż przyjdzie im realizować go w warunkach, gdy sami zastaną zepchnięci do narożnika. W swym zadufaniu sądzili, że zawsze będą na wierzchu i prawem dziejowego postępu z czasem niepodzielnie rozciągną swą dominację na całą przestrzeń życia publicznego. Dlatego też nie są w stanie przyjąć do wiadomości, nie wspominając już o zaakceptowaniu, rządów tych, których zwykli traktować jako barbarzyńców stojących na nieporównywalnie niższym szczeblu cywilizacyjnego rozwoju. Kolejnym policzkiem jest dla nich rozprzestrzenienie się w sferze publicznej postaw budzących w „oświeconych” środowiskach jedynie odrazę – patriotycznych, narodowych, suwerennościowych. A już prawdziwe przerażenie budzi w nich to, że nagle, na przekór wcześniejszym mocarstwowym urojeniom, zobaczyli jak wąską grupę stanowią, jaki przedział wiekowy dominuje na ich demonstracjach i do jakiego stopnia są wyizolowani z tkanki społecznej. Innymi słowy, przekaz Markowskiego o budowaniu „instytucjonalnego podziału” z pozycji siły uległ szokującemu urealnieniu.

Reakcją jest sekciarski mechanizm wyparcia. To nie oni przegrali, tylko państwo zostało „zawłaszczone” zaś legalnie wybrana władza „nie ma mandatu” do wprowadzania jakichkolwiek zmian naruszających interesy dotychczasowych elit. A że te interesy sankcjonowane przez „republikę okrągłego stołu” zwykli utożsamiać z demokracją jako taką (bo innej tak naprawdę nie znają), to wszelkie ich naruszenie traktują (najzupełniej szczerze) jako „zamach na demokrację”. Przy takim podejściu logicznym następstwem jest traktowanie państwa w którym zostali pozbawieni znacznej części wpływów (choć dalece nie wszystkich) jako struktury wrogiej i obcej. Krótko mówiąc – Polska pod rządami opcji innej, niż „obóz beneficjentów III RP” nie jest ich państwem. Nie są w stanie utożsamić się z żadną formą państwowości w której to nie oni są warstwą nadrzędną – zarówno materialnie, jak i na płaszczyźnie symboliczno-godnościowej „dystrybucji szacunku”.

Efekt jest taki, że dziś instynktownie przystępują do budowy własnego apartheidu – tyle, że z pozycji „opozycji totalnej”. Już nie po to, by dominować, lecz by przetrwać w nadziei na jakąś odmianę polityczno-społecznych wiatrów, które znów kiedyś wyniosą ich na przynależne im szczyty. Taka jest istotna funkcja „pełzającego rokoszu” - zwarcie szeregów, eliminacja jednostek nieprawomyślnych i ugodowców, oraz konsolidacja posiadanych zasobów. Zważywszy na mizerną bazę społeczną, o czym świadczy rachityczność tworzonych oddolnie „obywatelskich” struktur (nieudana kopia analogicznych środowisk budowanych przez lata po prawicowej stronie), w ich stanie posiadania są cztery obszary – zagraniczne instytucje nacisku, którym się wysługiwali; sprzyjająca im część mediów, głównie z zagranicznym kapitałem; pozostające w ich rękach struktury partyjno-samorządowe będące dziś bastionem starych porządków oraz te segmenty państwa, które uda się „wyłuskać” spod rządów PiS.

Podstawowym filarem instytucjonalnym, na którym „opozycja totalna” chce oprzeć swoje „alternatywne państwo” jest władza sądownicza i szerzej – środowiska prawnicze udrapowane w szaty „ajatollahów demokracji” orzekających co jest zgodne z demokratycznym standardem, a co nie. To dlatego wypowiedzenie porządku konstytucyjnego w którym naród mają zastąpić w roli suwerena „wartości” spotkało się z takim aplauzem. Oni wiedzą, że „wartości” każdorazowo będą interpretowane na ich korzyść i w ich interesie, co potwierdza niedawne orzeczenie Sądu Najwyższego (w odpowiedzi na zadane samemu sobie pytanie) ograniczające prezydenckie prawo łaski. W ten sposób zaczyna obowiązywać postulat prof. Safjana samozwańczej kontroli konstytucyjności przez władzę sądowniczą. Na naszych oczach zaczyna tworzyć się opozycyjna republika-bis rządzona przez „sędziokrację” i zrewoltowana wobec oficjalnych struktur państwa.


III. Pluszowy krzyż „totalnej opozycji”

Każdej rewolcie potrzebny jest przynajmniej cień propagandowego uzasadnienia i nimb męczeństwa – najlepiej na pluszowym krzyżu. Stąd chociażby prowokacje na smoleńskich miesięcznicach starające się nie tylko odgrzać dawne emocje, ale również wykreować bohaterów walk z „dyktaturą”. Jest to celowa gra obliczona na reakcję siłową władzy poprzez świadome łamanie prawa – czego lider „Obywateli RP” Paweł Kasprzak nawet nie ukrywa. Póki co, mieliśmy groteskowe męczeństwo Frasyniuka i garstki innych osób wyniesionych przez policję poza obręb demonstracji i spisanych – ale zdjęcia poszły w świat, sugerując, że mamy tu co najmniej „putinizm” i łamanie praw obywatelskich. Porównajmy to sobie z zajściami pod krzyżem z lata 2010, czy szykanami wobec uczestników pikiety „Solidarnych 2010”, kiedy to Straż Miejska usiłowała z całą brutalnością usunąć jej członków z Krakowskiego Przedmieścia. Przypomnijmy pałowanie i procesy polityczne wytaczane uczestnikom Marszy Niepodległości, pacyfikowanie środowisk kibicowskich w ramach „akcji widelec”, grzywny za skandowanie hasła „Donald matole, twój rząd obalą kibole”, czy zupełnie już niedawny wyrok na Zygmunta Miernika zakończony więzieniem. Jak na dłoni widać, że obecna, usiłująca zanarchizować państwo „totalna opozycja” ma wyjątkowo dobrze. Czy czasem nie za dobrze?


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 24 (14-20.06.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz