piątek, 2 czerwca 2017

Wszyscy artyści to...

Najwyraźniej w showbiznesie trzeba wiedzieć komu i kiedy pokazać d..., a komu i kiedy jej nadstawić.


I. Ja też nie wystąpię w Opolu!

Tytuł nawiązuje oczywiście do znanego numeru Kazika (Czytelnicy zapewne dopowiedzą sobie resztę) – i jak raz pasuje do sytuacji, jaka wytworzyła się wokół tegorocznego festiwalu w Opolu (albo w Kielcach, czy gdzie tam się ostatecznie odbędzie ten doroczny spęd krajowych zapiewajłów). Najpierw jednak deklaracja w ramach autolansu: ja również nie wystąpię w Opolu. Nie zagram u pana, słyszał pan, panie Kurski? No, a teraz czekam, aż i o mnie napiszą w gazetach.

Tak po prawdzie, to opolski festiwal jako taki, przepraszam, wisi mi kalafiorem. Stężenie badziewia i popeliny z jakim każdorazowo mamy do czynienia na tej imprezie przekracza bowiem granice mojej wrażliwości estetycznej i poczucia obciachu – podobnie jak w przypadku Sopotu. Toteż impreza ta ani mnie ziębi, ani grzeje – równie dobrze może się nie odbyć, bo i tak nie oglądam, o słuchaniu nie wspominając. Jeżeli postanowiłem się wziąć za ten temat, to wyłącznie dlatego, że przy okazji tegorocznej zawieruchy objawiła się w pełnej krasie tak charakterystyczna dla naszych elitek (w tym przypadku – scenicznych) głupkowata stadność i pozerstwo, podszyte hucpą. Nic innego za tą krzykliwą manifestacją rzekomej „artystycznej niezależności” nie stoi, co zaraz wykażę.


II. Terror środowiskowy

Jak wiadomo, złowrogi fuhrer TVP w osobie Jacka Kurskiego zablokował występ artystki Kayah na jubileuszowym koncercie Maryli Rodowicz – miało mu się nie spodobać zaangażowanie naszej lekko już sfatygowanej divy w kodowszczyznę (w sumie dlaczego nie - to w końcu jej pokolenie) i „czarny protest” (niezrozumiałe, bo kwestia aborcji jak się zdaje, nie powinna już jej dotyczyć). Odnośnie ogólnej toporności Kury i jego zagrywek mam swoje zdanie z którym się zgadzam, ale rejwach podniesiony przy tej okazji przez nasze, pożal się Boże, estradowo-celebryckie gwiazdeczki oraz wytworzone z tej okazji ciśnienie medialne owocujące ogólnym shitstormem, przebiło sufit żenady. Nagle, jedne po drugich, różne gardłowyje uznały za swój obowiązek obwieścić, iż „one też” - a te, których nie zaproszono, przynajmniej musiały wydać z siebie odgłosy stosownego oburzenia, jeśli tylko ktoś w tym celu podstawił im mikrofon. W końcu – dość niechętnie – występ odwołała również sama jubilatka, czyli Maryla Rodowicz, powołując się na sytuację osobistą. Oczywiście, z żadną „niezależnością” te deklaracje nie miały nic wspólnego – ich wysyp świadczy jedynie o terrorze środowiskowym. To stosunkowo małe grono, w którym każdy zna każdego i nikt nie chce sobie robić pod górę, szczególnie, jeśli zasiedziali na rynku macherzy, często jeszcze z korzeniami co najmniej w jaruzelskiej komunie, dali do zrozumienia jakich zachowań oczekują od swoich podopiecznych. Do co bystrzejszych dotarło też zapewne, że nadarza się okazja do „lansiku” bez ryzyka – i poniekąd okazało się to skuteczne. Ja na przykład o istnieniu tak na oko połowy z tych „znanych artystów” dowiedziałem się właśnie przy okazji ich protestów.

Krótko mówiąc, nie jest to żaden „bunt” przeciw pisowskiemu „mieszaniu się do kultury”, tylko najzwyklejszy towarzyski konformizm. A dorabianie do tego analogii z artystycznym bojkotem ze stanu wojennego, to już grubymi nićmi szyta bezczelność, bo tamci artyści przynajmniej ryzykowali wypadnięciem z obiegu i utratą źródeł utrzymania. Dlatego też, by mieli za co żyć, organizowano im występy w salkach parafialnych (jak się później większość z nich odwdzięczyła Kościołowi, to osobna historia). Z tego co wiem, ani Kayah, ani „Piasek” czy inne Kombi nie będą zmuszeni pójść na żebry, tudzież uprawiać pokątnego koncertowania gdzieś w podziemiu.

Kolejne kuriozum, to medialna histeria orkiestrowana przez „Wyborczą”. Tak się bowiem składa, że to właśnie z tamtej strony regularnie co roku dobiegały drwiące głosy, jaki z tego Opola paździerz i prowincjonalny obciach. A teraz proszę - okazuje się, że festiwal mniej lub bardziej przechodzonych szansonistów stał się niemal skarbem polskiej kultury, który morduje złowrogi Kura. Na marginesie tego wszystkiego Kukiz przypomniał, że kiedy jego piosenki czyściła z anteny „Trójki” Magda Python... Jenot... a, już wiem - Jethon, to (poza Skibą) pies z kulawą nogą z tzw. „środowiska” się za nim nie ujął. Taka to „solidarność”.

Poza wszystkim, sami artyści przecież nie odżegnują się od politycznych sympatii – byle te były „po linii”. Nawet nie zagłębiając się w PRL i zielonogórski występ Kayah, żeby załapać się na trasę po ZSRR, co w PRL-owskich warunkach było normą (choć może nie w 1988 r. - to już była czysta desperacja ówczesnej debiutantki), można wymieniać również przykłady z III RP. Archetypicznym wzorcem takiego zaangażowania stała się kampania prezydencka Kwaśniewskiego do wtóru discopolowej kapeli Top One. Potem mieliśmy chociażby Tomasza Lipińskiego przygrywającego w 2006 „Błękitnemu Marszowi” Platformy (oraz Kukiza, nie zapominajmy). Ba, nawet Jacek Kaczmarski produkował się na jakiejś imprezie postkomuchów z „Ordynackiej”. Dzisiaj KOD-owskich sklerotyków zagrzewa Skiba, który kiedyś pokazał d... Jerzemu Buzkowi, bo ten premierował zwalczanemu przez mainstream rządowi AWS-u (jak to się zmienia, nieprawdaż?). Cóż, najwyraźniej w tej branży trzeba wiedzieć komu i kiedy pokazać d..., a komu i kiedy jej nadstawić.


III. Na publicznym garnuszku

Ale to jeszcze dalece nie wszystko. Sądzę bowiem, że ten cały bojkot „pisowskiego” Opola ma również drugie dno, ściśle materialne. Chodzi po prostu o kasę i perspektywy dalszego jej zarabiania, bowiem światy polityki i „szołbiznesu” przeplatają się na tym poziomie dość intensywnie. Już tłumaczę w czym rzecz.

Otóż poważną pozycję w dochodach znacznej części naszych artystów estradowych stanowią różne imprezy samorządowe, szczególnie na szczeblu gminno-powiatowym. Chodzi o te wszystkie Dni Zadupia, Święto Ziemi Pcimskiej, czy dożynki w Koziej Wólce i towarzyszące im festyny, na których gwoździem programu obowiązkowo są występy różnych „gwiazd”. Ambicją każdego wójta czy burmistrza jest zaprosić kogoś znanego z telewizji (i faktycznie, często są to zespoły i nazwiska z samego „topu”), co potem przekłada się na punkty u wyborców. Artyści sobie za to oczywiście odpowiednio liczą, a że burmistrz przecież nie wydaje z własnej kieszeni, to honoraria idą w dziesiątki tysięcy złotych. Przykłady oficjalnych cenników z 2015 r.: Justyna Steczkowska – 40.000; Maryla Rodowicz – 35.000; Doda – 35.000; Andrzej Piaseczny – 40.000; Kombi – 35.000; Bajm – 40.000... i tak dalej. Najlepsi w sezonie koncertowym, kiedy to organizowane są imprezy na świeżym powietrzu, wyciągają od 1 do nawet 3 mln. zł.

Tak wygląda dotowanie z publicznej kasy różnych zapiewajłów. Sprzedaż płyt leży - zespół za album nad którym pracował rok dostaje tyle, co za jeden „samorządowy” koncert. Normalny rynek koncertowy w Polsce też praktycznie nie istnieje, bo wszyscy przyzwyczaili się do fundowanej przez samorządy darmochy i mało kto chce wykładać pieniądze za bilet, skoro tego samego wyjca może posłuchać sobie przynajmniej raz do roku za darmo, przy piwie i kiełbasce z rusztu. Nawiasem, ci sami artyści w medialnych wypowiedziach często dają wyraz swemu zdegustowaniu polskim „zaściankiem” oraz na wyprzódki podkreślają, ile nam jeszcze brakuje do „Europy”. Jednak to obrzydzenie natychmiast im mija, gdy na stole pojawia się konkretny pieniądz i trzeba dla tego „ciemnogrodu” zagrać na jakimś jarmarku.

A tak się składa, że właśnie zaczyna się kolejny sezon imprez samorządowych podczas którego, jak co roku, jest konkretna kasa do wyjęcia. A kto rządzi w samorządach? Przecież nie PiS. Tzw. „polska powiatowa” to wciąż bastion starych układów – teraz jeszcze bardziej zwartych niż kiedykolwiek, bo cementuje je strach. Skoro już o tym mowa – Arkadiusz Wiśniewski, prezydent Opola, który „heroicznie” postawił się Kurskiemu wywodzi się z PO, choć mandat zdobył również dzięki poparciu lokalnych struktur... Solidarnej Polski – ot, taki chichocik. Tak więc z punktu widzenia jednego z drugim scenicznego wycirusa lepiej jest odpuścić festiwal i zrobić to głośno, by usłyszał kto trzeba - a później powetować sobie wyrzeczenie koncercikami hojnie opłacanymi przez platformerską lokalną władzę. Przypuszczam że gdyby w samorządach kasę dzieliło PiS, to i z Kurskim oraz „pisowskim” Opolem różne „gwiazdy” by się przeprosiły.

Na koniec – teraz jeszcze bardziej chciałbym, żeby PiS wygrało przyszłoroczne wybory samorządowe. Choćby dlatego, by zobaczyć miny tak buńczucznych dziś artystów, gdy podczas następnego sezonu koncertowego ich agencja impresaryjna zadzwoni do miasteczka X w którym do tej pory rządziła PO z propozycją kolejnego występu swojego podopiecznego, a w słuchawce usłyszy głos nowo wybranego burmistrza z PiS: „wie pan, pański wykonawca tak bardzo podkreślał swą niezależność przy okazji Opola 2017, że nie chciałbym jej psuć naszymi samorządowymi pieniędzmi, dziękuję bardzo, ale nie skorzystam”. Ależ to będzie płacz!


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 22 (31.05-06.06.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz