niedziela, 25 czerwca 2017

Media państwowe, nie „publiczne”

Należy skończyć z fikcją mediów „publicznych”, które na dodatek udają, że są spółkami prowadzącymi normalną działalność gospodarczą i przekształcić je w jednostki budżetowe.


Nabiera rumieńców batalia o ściągalność abonamentu RTV. Wg procedowanego obecnie projektu rządowego operatorzy satelitarni i sieci kablowych byliby zobowiązani do udostępnienia danych swoich klientów Poczcie Polskiej, co stanowiłoby podstawę do wyegzekwowania opłaty abonamentowej, jako że kanały mediów publicznych nadawane są przez oba rodzaje podmiotów „z rozdzielnika”. Ma to w założeniu uszczelnić system, dziś bowiem w praktyce płaci abonament (albo nie) ten kto chce i ci, którzy zarejestrowali odbiorniki jeszcze za komuny, co z natury rzeczy sprawia, że płatnicy odziedziczeni w spadku po poprzednim ustroju są gatunkiem wymierającym. Na dzień dobry baza abonentów zwiększyłaby się zatem o 2,8 mln. osób, a wpływy z abonamentu – o 620 mln. zł. Tyle na początek, bo operatorzy zobligowani byliby również do informowania o wszystkich kolejnych zawieranych umowach. Jak podają „Wirtualne Media” suma zaległości z ostatnich pięciu lat (za tyle możliwa jest egzekucja) wynosi ok. 3 mld. zł. W 2016 r. abonament zapłaciło 1,12 mln gospodarstw domowych (spośród 3,2 mln zobowiązanych), co przyniosło mediom publicznym 749,9 mln, zł. Widać zatem, że projekt MKiDN niemal podwoi wpływy publicznych nadawców (bieżące dane o klientach od operatorów, plus nowe umowy zawierane w przyszłości).

W zasadzie można by projekt firmowany przez ministra Glińskiego potraktować jako część operacji uszczelniania systemu podatkowego, bo wszak abonament RTV jest powszechnie obowiązującą daniną publiczną. Takie podejście abstrahuje jednak od tzw. kontekstu społecznego – a ten jest taki, że w Polsce abonamentu po prostu się nie płaci i przez większość odbiorców nowe rozwiązania zostaną potraktowane jako kolejny podatek. Dodatkowo istnieje moda na nieoglądanie TV – telewizor jako „ogłupiacz” jest albo eksmitowany z domu, albo służy jako monitor do podpięcia laptopa i np. oglądania Netflixa. Na powyższe nakłada się ostry podział polityczny. Zwolennicy opozycji dostają piany na myśl, że musieliby płacić „haracz” na „pisowską telewizję” - analogicznie wyborcy prawicowi reagowali alergią na TVP pod poprzednimi rządami.

Należy tu przypomnieć, że swoją niewątpliwą „zasługę” w obniżeniu dochodów z abonamentu miał Donald Tusk, który jako premier oznajmił w 2008 r.:Abonament jest archaicznym sposobem finansowania mediów publicznych, haraczem ściąganym z ludzi. Dlatego rząd będzie zabiegał o poparcie do jego zniesienia”. Wiele osób potraktowało to jako zezwolenie na niepłacenie i choć, jak to u Tuska, na obiecankach się skończyło, to ściągalność abonamentu gwałtownie spadła. Oczywiście o żadnej „abolicji” nie było mowy i już po pięciu latach okazało się, że 2,5 mln. gospodarstw domowych objętych jest windykacją z tytułu zaległości – z czego ok. 30 proc. stanowili emeryci i renciści, czyli ci, którzy statystycznie najbardziej wierzą telewizorowi i skoro usłyszeli, że premier mówi, żeby nie płacić, to nie płacili. Zaległości razem z odsetkami i kosztami egzekucji opiewały np. na 1800 zł., co dla emeryta było sumą zabójczą. Sam kiedyś na poczcie byłem świadkiem dość dramatycznej sytuacji, gdy roztrzęsiona młoda kobieta przyszła w imieniu schorowanego ojca z wezwaniem do zapłaty opiewającym na grubo ponad tysiąc zł., by wyjaśnić sprawę i poprosić o rozłożenie należności na raty – powołując się właśnie na słowa Tuska o abonamencie.

Póki co, operatorzy telewizyjni interweniują w Brukseli (co być może będzie skuteczne, zważywszy na notowania obecnego rządu w KE) i odgrażają się, że wyłączą publiczne kanały, o co ponoć masowo proszą ich klienci. Ale nawet pomijając te utarczki, upowszechnienie ściągalności abonamentu może być iskrą rzucona na beczkę prochu i rząd powinien liczyć się z protestami społecznymi na wzór pamiętnych demonstracji przeciw ACTA, kiedy to przeważnie młodzi ludzie wylegli na ulice przerażeni widmem srogich kar za pobieranie pirackich treści z internetu (nie oszukujmy się, taka była realna przyczyna manifestacji, nie żaden tam strach przed „inwigilacją” i zagrożeniem dla „prywatności” w sieci).

Sądzę, że istnieje wyjście z tej sytuacji – w Sejmie złożono także poselski projekt postulujący zastąpienie abonamentu rządową dotacją i jest to krok w dobrym kierunku. Ja poszedłbym dalej – należy skończyć z fikcją mediów „publicznych”, które na dodatek udają, że są spółkami prowadzącymi normalną działalność gospodarczą. Media tzw. „publiczne” powinny zostać przekształcone w to, czym i tak de facto są – czyli rządowym aparatem informacyjno-propagandowym, bez krygowania się na zbędną hipokryzję. Należy przekształcić je w jednostki budżetowe podległe bezpośrednio premierowi, zlikwidować KRRiT (tu konieczna będzie zmiana konstytucji) i finansować bezpośrednio z budżetu państwa – z ewentualnym uzupełnieniem daniną pobieraną od stacji prywatnych w postaci części przychodów z reklam, jako rekompensatą za wycofanie się państwowych nadawców z reklamowego „tortu”. Tak będzie zdrowiej i nade wszystko – uczciwiej.


Gadający Grzyb


Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/


Na podobny temat:

Zrobieni w abonament


Artykuł opublikowany w tygodniku „Gazeta Finansowa” nr 25 (23-29.06.2017)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz