Nie da się reanimować banderyzmu częściowo - tak jak nie da się częściowo wskrzesić wampira
I. Reductio ad Putinum
Wygląda na to, że przestrogi o narastaniu na Ukrainie antypolskiego banderyzmu nie były wymysłem oszalałych obsesjonatów, pożytecznych idiotów, bądź innej „V kolumny Putina”, której tropieniem z zamiłowaniem zajmują się różni domorośli łowcy agentów, tudzież beneficjenci służbowych odznaczeń, z „frondelkami poświęconymi” na dokładkę. Dodajmy, iż czynią to nie kłopocząc się zanadto rozróżnianiem, czy krytyka obecnej polityki tożsamościowej Kijowa wychodzi z kręgów kresowiaków upominających się o pamięć o ofiarach rezunów, narodowców postulujących realistyczne podejście do wzajemnych relacji oparte o trzeźwą kalkulację narodowych interesów, czy też szemranych środowisk od których faktycznie zalatuje smrodem ruskich onuc w rodzaju „Zmiany”, czy różnych popłuczyn po tzw. „endokomunie”. Do tej pory schemat był prostacki jak konstrukcja cepa: krytykujesz politykę Kijowa, nie piejesz z zachwytu nad „herojami”, widzisz narastanie szowinistycznych nastrojów podsycanych przez oficjalną politykę historyczną ukraińskich instytucji – jesteś „ruskim agentem”, lub co najmniej elementem podejrzanym, względnie kretynem bezwiednie grającym na korzyść Kremla, siejącym zamęt i podkopującym „strategiczne sojusze”.
Jeżeli już nie dawało się spuścić zasłony milczenia na co bardziej bulwersujące ekscesy w rodzaju wysadzania pomników i dewastowania polskich miejsc pamięci, uruchamiano narrację alternatywną – mianowicie, że to wszystko robota „ruskiej agentury” (to jest akurat element stały przekazu), tyle że działającej na Ukrainie i dążącej metodą prowokacji do skłócenia bratnich narodów. Tak się składa, że każdorazowo z takim wytłumaczeniem wychodziły ukraińskie służby – i było ono z miejsca, bezkrytycznie i bez jakichkolwiek prób weryfikacji kolportowane przez tutejsze ośrodki przekazu. Wszystko to okraszone moralnym szantażem opartym o tzw. „reductio ad Putinum”: wątpisz w oficjalne „wyjaśnienia”, które tak naprawdę niczego nie wyjaśniają – znaczy, jesteś „ruską tubą”, nie lepszą od jakiegoś „Sputnika”.
Na to wszystko nakładał się bezwład polskiej dyplomacji i czynników rządowych. SBU mówi, że pomnik w Hucie Pieniackiej wysadzili „ruscy prowokatorzy”? Okej, przyjmujemy to i nie pytamy o więcej – wiadomo, sytuacja jest delikatna, trwa wojna w Donbasie i lepiej nie naciskać, bo... No właśnie, tak naprawdę nie wiadomo co – Ukraina się obrazi i przestanie walczyć z Rosją? Odda się z powrotem pod kuratelę Kremla? Przepuści pod naszą granicę ruskie tanki? W zasadzie trudno odgadnąć, jakież to racjonalne motywacje każą naszym przedstawicielom łykać kit i nie zadawać pytań – choćby o to, ilu tych rzekomych „ruskich agentów” złapały do tej pory ukraińskie służby.
II. Szowinistyczny pejzaż
Tymczasem ostatnie dni i tygodnie przyniosły prawdziwy wysyp niepokojących informacji. Incydenty mają różny ciężar gatunkowy, lecz zebrane w całość tworzą nader nieprzyjemny pejzaż rozkwitu antypolskich nastrojów i dają świadectwo stopniowego zakorzeniania się neo-banderowskiego kultu w ukraińskim społeczeństwie.
Pod koniec marca doszło do ostrzelania z granatnika polskiego konsulatu w Łucku – na szczęście nikt nie zginął. Atak na polskie państwo (bo tak traktuje się każdy zamach na placówkę dyplomatyczną) oczywiście z miejsca został zakwalifikowany jako „prowokacja” - sprawców rzecz jasna nie ujęto. Wcześniej oblano czerwoną farbą konsulat we Lwowie i namazano na nim hasło „Nasza ziemia”. Tamże (marzec 2017) oblano czerwoną farbą pomnik lwowskich profesorów zamordowanych przez Niemców podczas II WŚ - to samo zrobiono z pomnikiem pomordowanych Polaków w Podkamieniu. W obu miejscach pozostawiono napis „Śmierć Lachom”. Ukraińskie władze wszystkie incydenty przypisały „stronie trzeciej”, co zostało przyjęte przez naszych przedstawicieli bez zastrzeżeń. Sprawcy pozostają bezkarni.
Pod koniec maja usiłowano podpalić polską szkołę w Mościskach. Wybito okno, do wnętrza klasy wrzucono dwa kanistry z benzyną i podpaloną szmatę. Dzięki szybkiej reakcji okolicznych mieszkańców, którzy zaalarmowali straż pożarną, ogień udało się ugasić, ale do spalenia placówki niewiele brakowało. Sprawcy – nieznani.
26 maja w Kijowie miała miejsce premiera polakożerczego i rewizjonistycznego filmu „Utracona ojczyzna” wyprodukowanego przez Towarzystwo Chełmszczyzna. Tytułową „utraconą ojczyzną” jest polska Chełmszczyzna przedstawiana jako „ukraińskie ziemie”. Mowa jest w nim o rzekomo „rdzennych mieszkańcach” wypędzonych przez Polaków – bez przypomnienia, że to niemieccy okupanci zasiedlali te tereny Ukraińcami, wysiedlając wcześniej tamtejszych Polaków. O ludobójstwie na Kresach – ani słowa.
Podczas odbywającego się w dniach 2-4 czerwca rajdu Grand Prix Leopolis we Lwowie (historyczny, przedwojenny rajd, obecnie jedną z jego atrakcji jest prezentacja zabytkowych pojazdów i załóg w historycznych strojach) euforię wśród publiczności wywołała ekipa rekonstrukcyjna ubrana w mundury SS-Galizien, startująca w „konkursie elegancji”. Niby drobiazg, ale reakcja widowni, podobnie jak sam fakt, że w ogóle doszło do symbolicznej gloryfikacji zbrodniczej formacji – nader znaczące.
7 czerwca ugrupowanie Ukraińska Partia Halicka, aktywne w samorządach lokalnych na zachodniej Ukrainie, zażądało w specjalnym oświadczeniu wydalenia z terytorium Ukrainy metropolity lwowskiego, abp. Mieczysława Mokrzyckiego. W tym celu zmanipulowano jego wypowiedź – abp. Mokrzycki miał jakoby powiedzieć, że wojna w Donbasie jest karą za wołyńskie ludobójstwo. Oczywiście, metropolita lwowski niczego podobnego nie powiedział.
Kolejna sprawa (a właściwie policzek dla Polski), czyli nadanie jednej z głównych kijowskich ulic imienia Romana Szuchewycza – szowinisty i ludobójcy bezpośrednio odpowiedzialnego za eksterminację ludności polskiej na Wołyniu, Kresach i Małopolsce Wschodniej. To można porównać jedynie z ostentacyjnym uchwaleniem ustawy gloryfikującej OUN-UPA podczas wizyty prezydenta Komorowskiego.
No i rzecz ostatnia – cofnięcie przez ukraińskie władze zgody na prace poszukiwawcze i ekshumacyjne ofiar wołyńskiego ludobójstwa, które miały być prowadzone przez polskich naukowców i wolontariuszy. Rzekomo państwo ukraińskie nie było w stanie „zapewnić im bezpieczeństwa”.
III. Wskrzeszenie wampira
I pomyśleć, że jeszcze nie tak dawno przekonywano nas, że pogrobowcy Bandery to margines, a poza tym, ten nowy, „lepszy” ukraiński nacjonalizm jest ponoć wyłącznie „antyrosyjski”. Cóż, swojego czasu pisałem, że nie da się reanimować banderyzmu częściowo - tak jak nie da się częściowo wskrzesić wampira. Nie sposób eksponować jedynie jego antysowieckiego oblicza, z pominięciem elementu antypolskiego, a to dlatego, że wrogość do Polaków jest immanentną częścią składową tej zbrodniczej ideologii, która zawsze będzie się podskórnie tliła, czekając na dogodny moment. Co więcej, im poważniejsze wewnętrzne trudności będzie przeżywało zanarchizowane i balansujące na krawędzi rozpadu ukraińskie państwo, tym chętniej władze będą po cichu odgrzewały i stymulowały antypolskie resentymenty – by skierować frustrację obywateli na bezpieczniejsze dla siebie tory. A Polska, jako „wróg zastępczy” jest wymarzonym celem – bo i historyczne zaszłości, i odpowiedzieć zdecydowanie nie potrafi, spętana mirażem Międzymorza z Ukrainą w roli „perły w koronie”.
Czy nadal mamy wierzyć, że zasygnalizowane tu wydarzenia są efektem „rosyjskich prowokacji”? A może jednak tak się porobiło, że Ukraińcom nie potrzeba już żadnych obcych „zachęt”? Obecnie przebywa w Polsce ok. 2 mln. obywateli Ukrainy, głównie z zachodniej części kraju, najłatwiej poddającej się szowinistycznej indoktrynacji – a będzie ich jeszcze więcej, bo właśnie wprowadzono ruch bezwizowy z UE, w tym z Polską. Dlatego palącą potrzebą staje się wprowadzenie zakazu propagowania ideologii banderowskiej - na takich samych zasadach jak komunizmu i narodowego socjalizmu. Tyle we własnym kraju możemy chyba jeszcze zrobić?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
„Cichociemni” uwierają Ukrainę
Ukraińska bezczelność i polska bezradność
Ukraina, czyli pokój gorszy od wojny
Artykuł opublikowany w tygodniku „Warszawska Gazeta” nr 24 (16-22.06.2017)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz